25 proc. mężczyzn uważa, że pandemia się skończyła, taki sam pogląd ma niecałe 10 proc. kobiet. Takie są wyniki sondażu United Surveys dla DGP i RMF FM. 71 proc. panów uważa, że pandemia jeszcze trwa – to relatywnie niedużo, bo takie zdanie ma aż 90 proc. kobiet.
Jeszcze większe podziały widać po uwzględnieniu kryterium wieku. W najmłodszej badanej grupie wiekowej, czyli między 18. a 24. rokiem życia, panuje największy optymizm. Tutaj na pytanie, czy pandemia się skończyła, niemal 50 proc. odpowiada, że tak. Przeciwnego zdania jest podobny odsetek. Najbardziej ostrożne są osoby po 70. roku życia – ponad 90 proc. sądzi, że epidemia jeszcze trwa.
Ogólne wyniki pokazują, że Polacy raczej ostrożnie podchodzą do rozwoju pandemii. Wbrew ogólnemu odmrożeniu i poluzowaniu obostrzeń 79 proc. pytanych przez nas uważa, że to jeszcze nie koniec.
Kluczowe są odpowiedzi na pytanie o lęki i obawy. Jak się okazuje, boimy się nie bezrobocia, lecz wzrostu cen. Aż 58 proc. najmłodszych badanych w wieku 18–29 lat obawia się drożyzny. Ich dochody są z reguły najniższe, więc najszybciej drenuje ona ich kieszeń. Ale takie lęki ma także grupa 60–69 lat. To aż 46 proc. ankietowanych. Najstarsi badani – od 70. roku życia – boją się IV fali epidemii. Z kolei dla osób w wieku 30–39 lat – w dużej części rodziców dzieci w wieku szkolnym – obawą jest widmo ponownego zamknięcia szkół.
W podziale badanych na płeć widać, że to mężczyźni znacznie bardziej niż kobiety boją się wzrostu cen, a z kolei kobiety – politycznej wojny i wynikającej z tego niestabilności. To także najważniejszy lęk 24 proc. wyborców PiS. Polityczna wojna oznacza spore szanse na zmianę ekipy rządzącej, a więc na utratę władzy przez ich faworytów.
W elektoracie opozycji dominuje lęk przed wzrostem cen – największy jest wśród wyborców PSL i Konfederacji.
Pandemia wciąż się nie skończyła – ok. 80 proc. pytanych jest o tym przekonanych. Ale jeśli chodzi o nadchodzące miesiące, to już nie COVID-19 budzi największe obawy. Dla 37 proc. ankietowanych bardziej niepokojące są rosnące ceny. Tylko dla 16 proc. groźniejszym jawi się widmo ponownego zamknięcia gospodarki, a dla 14,5 proc. – polityczna wojna.
– Polacy coraz wyraźniej odczuwają inflację, rozmawiają o niej i próbują uniknąć jej skutków, czyli chronić kapitał. A inflacja boli tym bardziej, im niższe są stopy procentowe – podkreśla Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista banku Millennium. Ostatni skok inflacji do 4,8 proc. w skali roku doprowadził do wzrostu oczekiwań rynku na podwyżkę stóp procentowych NBP. Realne stopy, czyli z uwzględnieniem inflacji, są w Polsce głęboko ujemne i należą do najniższych na świecie (patrz: grafika). Ich podniesienie zadziałałoby hamująco na inflację, ograniczając popyt w gospodarce: kredytobiorcy musieliby przeznaczyć więcej na spłatę rat, oszczędzanie w bankach zyskałoby na atrakcyjności. Decyzję o stopach na najbliższe miesiące podejmie dziś Rada Polityki Pieniężnej. Zdaniem ekonomistów nie zdecyduje się jeszcze na podniesienie kosztu pieniądza, ale dla rynku miałby znaczenie choćby sygnał, że RPP nie lekceważy szybkiego wzrostu cen.
Tyle że wzrostu cen niekoniecznie obawia się rząd. Na krótką metę wyższa inflacja to wyższe wpływy do budżetu. A także presja na obywateli, żeby pieniądze raczej wydawali, a nie trzymali na kontach. – Wyższa inflacja i wyższy nominalny PKB to poprawa wskaźników takich jak dług czy deficyt w relacji do PKB. W krótkim terminie taka sytuacja wspiera budżet, ale w długim gospodarka jako całość ucierpi. To przełoży się na wydatki inwestycyjne, ale także na wyższe wydatki budżetowe, np. indeksowane wzrostem cen – podkreśla Maliszewski.
Czy według ciebie pandemia się skończyła?