Windykacja to dla banków niewdzięczny temat. Choć trudno się bez niej obejść, musi być jakiś sposób dyscyplinowania dłużników. Nauczyliśmy się już, że trzeba oddawać kredyty konsumpcyjne, wkrótce czeka nas kolejna lekcja, dotycząca hipotek.
Z pozoru problemu nie ma. Mieszkanie to dobro pierwszej potrzeby, jeśli już je zdobędziemy, to chcemy za wszelką cenę je utrzymać. Kredyty hipoteczne są spłacane najlepiej. Udział należności zagrożonych nie przekracza 3 proc. Tyle że wartość kredytów udzielonych przez krajowe banki to jakieś ćwierć biliona złotych. Nawet jeśli procentowo problem jest niewielki, to kwoty złych kredytów już idą w miliardy. A ponieważ mówimy o kredytach długoterminowych, z czasem jakość tego portfela musi spadać.
I w pewnym momencie banki będą musiały zdecydować się na przejmowanie nieruchomości będących zabezpieczeniem kredytów. Ze wszystkimi konsekwencjami: usuwaniem z mieszkań dotychczasowych lokatorów i złą sławą z tym związaną. Nawet jeśli kredyty trafią do firm windykacyjnych, to ostatecznie odium i tak spadnie na bankowców. Najwyraźniej właśnie z obawy przed skazą na wizerunku dziś chętnych do bardziej zdecydowanego zajmowania lokali wśród bankowców nie ma. Prędzej czy później to się jednak zmieni. A kiedy ten moment nastąpi – nie byłbym zaskoczony, gdybyśmy mieli prawdziwy wysyp zajmowanych lokali, które będą trafiały na sprzedaż. To zaś oczywiście nie pozostanie bez wpływu na ceny.
I jak zawsze okaże się, że zamiatanie problemu pod dywan nie prowadzi do niczego innego, jak tylko do jego zwielokrotnienia.