Czarne prognozy się sprawdziły. Po Nowym Roku wyraźnie spadła liczba chętnych do zaciągania kredytów hipotecznych. A jednocześnie banków, które są chętne udzielić im pożyczki. Pośrednicy kredytowi przyznają, że ruch w ich placówkach spadł w ciągu ostatnich trzech tygodni nawet o połowę. Kiedy jeszcze kilka miesięcy temu jedna firma obsługiwała codziennie około 50 klientów, to obecnie jest ich 25, a w lepsze dni najwyżej 30.
Wszystko to przez zbieg kilku faktów: z początkiem tego roku wprowadzona została rekomendacja S, która znacząco zaostrzyła kryteria wyliczania zdolności kredytowej, instytucje finansowe podniosły swoje marże, natomiast analitycy bankowi zaczęli wyjątkowo gorliwie wypełniać swoje obowiązki – skrupulatnie sprawdzają wiarygodność każdego wniosku. W efekcie klienci coraz częściej odprawiani są z kwitkiem albo proponuje się im znacznie mniejszą kwotę kredytu niż ta, o jaką się starali.
Liczba nowo podpisanych umów o kredyt / DGP
– W takiej sytuacji wiele rodzin w ogóle rezygnuje z kredytu, bo nie stać ich na zakup upatrzonego mieszkania – mówi Paweł Majtkowski z biura Expander. Dodaje, że w sytuacji najgorszej są te osoby, które podpisały umowę przedwstępną i wpłaciły zaliczkę na mieszkanie.

Spadek liczby kredytów przełoży się na niższe ceny mieszkań

Pośrednicy finansowi obserwują też coraz większą skłonność banków do wydłużania procedury kredytowej. Klienci zmuszani są do wypełniania coraz większej liczby formularzy, niektórzy co kilka dni proszeni są przez analityków bankowych o donoszenie dodatkowych dokumentów. Łucja Lepa, która wraz z mężem Krzysztofem starała się o kredyt w Millenium Banku, musiała przynieść zaświadczenie od pracodawcy z wyjaśnieniem, dlaczego przed rokiem znacząco urosła jej pensja.
Z kolei klientka Nordei nie dość, że musiała napisać szczegółowy życiorys, to jeszcze kazano jej przedstawić świadectwo ukończenia szkoły wyższej. Banki, aby sprawdzić wiarygodność klienta, coraz wnikliwiej lustrują też historie rachunków bankowych i kart kredytowych: już nie wystarczy wydruk z ostatniego kwartału czy półrocza. Rekordziści musieli dostarczyć kwity za trzy lata.
Wpływ na wyhamowanie akcji kredytowej ma również podwyżka marż, którą niektóre instytucje finansowe zafundowały w styczniu klientom. Np. Alior podniósł ją z 1,25 do 1,60 proc, natomiast DnB Nord – z 1,60 do 2,50 proc. Jeszcze bardziej wzrosły marże dla kredytów w euro: w Polbanku z 1,80 do 4,30 proc., natomiast w Raiffeisen Banku z 1,99 do 4,30 proc.
Banki tłumaczą podwyżki rosnącymi kosztami obsługi już udzielonych kredytów oraz warunkami rynkowymi: muszą np. więcej płacić, pożyczając pieniądze na rynku międzybankowym. – Niektóre instytucje celowo wyhamowują akcję kredytową, bo np. takie mają wytyczne z zagranicznych spółek matek – mówi Arkadiusz Rojek z Home Broker.
Analitycy mają nadzieję, że wiosną, gdy klienci i banki oswoją się z nowymi zasadami wyliczania zdolności kredytowej, popyt na kredyty hipoteczne wzrośnie. Jednak na pewno nie wróci do poziomu z lat poprzednich.
Open Finanse prognozuje, że w tym roku rynek skurczy się o 10 proc. Według Expandera będzie to nawet 20 proc.
– To na pewno przełoży się na spadek cen mieszkań zarówno na rynku pierwotnym, jak i wtórnym – mówi Majtkowski. Pierwsze wyraźne efekty recesji na rynku nieruchomości mamy zobaczyć już w drugim kwartale roku. Na rynku najmu już są widoczne – z danych serwisu Oferty.net wynika, że grupa osób zainteresowanych wynajmem rośnie w tempie kilkunastu procent miesięcznie. To efekt wzrostu rat kredytowych – dziś wynajem 50-metrowego mieszkania jest po prostu tańszy o 300 – 400 zł niż rata kredytowa za podobny lokal.
Tak było Tak jest
Do 31 grudnia 2011 roku Od 1 stycznia 2012 roku (rekomendacja S)
Banki wyliczały zdolność kredytową klienta, rozkładając kwotę zadłużenia nawet na 30, 40 lat. To sprawiało, że osoby zarabiające średnią krajową mogły pożyczyć więcej pieniędzy i kupić mieszkanie większe lub w lepszej lokalizacji. Banki są zmuszone liczyć zdolność kredytową klientów maksymalnie dla okresu 25 lat, nawet gdy kredyt zaciągany będzie na dłużej.
Rata kredytów walutowych dla osób zarabiających poniżej średniej krajowej nie mogła przekroczyć 50 proc. zarobków, a w przypadku lepiej zarabiających – 65 proc. pensji netto. Rata kredytów walutowych dla wszystkich klientów nie może przekroczyć 42 proc. zarobków miesięcznych netto. Nowe przepisy uderzają więc po kieszeni lepiej zarabiających. O ile jeszcze w grudniu osoba z dochodami 4 tys. zł netto mogła spłacać ratę na poziomie 2,6 tys. zł, to od stycznia jest to tylko 1680 zł.