W zeszły piątek Ministerstwo Klimatu i Środowiska zaprezentowało długo oczekiwaną wizję zmian w polityce energetycznej i klimatycznej Polski. Aktualizacja Krajowego Planu na rzecz Energii i Klimatu (KPEiK) to pierwszy z serii dokumentów strategicznych mających nadać nowy kierunek transformacji energetycznej. W szczegółach KPEiK wzbudził sporo najróżniejszych zastrzeżeń, ale wielu branżowych ekspertów i obserwatorów przede wszystkim ucieszył. Oto bowiem, bodaj pierwszy raz, odkąd Europa i świat weszły na ścieżkę zielonego przyspieszenia, polski rząd pokazał opinii publicznej dokument, który godzi plany dla Polski z kluczowymi trendami gospodarczymi i regulacyjnymi współczesnego świata.
Nową jakość faktycznie widać, gdy projekt zaprezentowany przez resort klimatu skonfrontujemy z dokumentami przedstawianymi przez poprzednie rządy. Pierwotnemu KPEiK z 2019 r. czy uchwalonej dwa lata później Polityce Energetycznej Polski do 2040 r. (PEP2040) słusznie zarzucano, że nie spełniają podstawowych wymogów stawianych rządowym strategiom. Zamiast kompasu dla gospodarki opartego na dostępnej wiedzy o rynku i regulacjach tworzyły one obraz rzeczywistości alternatywnej. Dość przypomnieć, że podstawowym założeniem, na którym oparto wizję transformacji w PEP2040, była ścieżka wzrostu cen uprawnień do emisji CO2 – jednego z podstawowych wskaźników determinujących rentowność poszczególnych źródeł na unijnym rynku energii – która zdezaktualizowała się, jeszcze zanim dokument formalnie wszedł w życie. Wszystko po to, żeby niepotrzebnie nie testować wrażliwości swoich wyborców i nie denerwować istotnych dla władzy grup interesu.
Szybka transformacja korzystna
Na tym tle wydaje się, że nowe propozycje MKiŚ są powiewem świeżości. Szybsza transformacja w optyce zaproponowanej przez resort nie jest już tylko kierunkiem narzuconym z zewnątrz: jest pożądana i może być dla Polski źródłem wielkich korzyści. Co ważne, pozytywy nie sprowadzają się do ochrony klimatu, która dla znacznej części społeczeństwa pozostaje wartością nieco abstrakcyjną. To spójna opowieść o wymiernych kosztach związanych z opieraniem się zmianom (tych związanych ze stanem środowiska, ze zdrowiem czy z kosztami importu paliw kopalnych) i o szansach – na szybszy rozwój, tańszą energię czy miejsca pracy w nowoczesnym przemyśle – jakie będą się wiązać z zaostrzonym kursem.
Chyba przesadzono jednak z dawką urzędowego optymizmu. Obietnice bez pokrycia i nadzieje na gospodarczy boom związany z transformacją nie powinny zastępować uczciwej i pogłębionej analizy korzyści i zagrożeń. Tak jest niestety np. w przypadku cen energii. W tej kwestii rząd roztacza wizję redukcji obciążeń dla odbiorców, opierając się na prognozach dotyczących kosztów ponoszonych przez wytwórców prądu i nie biorąc poprawki na możliwość wzrostu innych składników cen energii, takich jak opłaty sieciowe. A przecież za podobną wybiórczość w traktowaniu wskaźników cenowych słusznie krytykowano poprzedników – choćby w kontekście pamiętnej kampanii z żarówką, mającej obciążyć politykę klimatyczną UE odpowiedzialnością za wzrost kosztów życia obywateli.
Dylemat „między ciepłą zupą a ciepłym mieszkaniem”
Jeszcze bardziej może niepokoić, o czym pisaliśmy w DGP w ostatnich dniach, słabość oferty dla grup wrażliwych, ubogich energetycznie lub na takie ubóstwo narażonych. Urszula Zielińska, odpowiedzialna za prace nad strategią, zapewniała w piątek, że uwolnienie setek tysięcy rodzin z dylematu „między ciepłą zupą a ciepłym mieszkaniem” jest jednym z jej priorytetów, ale przedstawione dokumenty tego nie potwierdzają. Program w tej dziedzinie oparto na pospiesznych wyliczeniach, nieaktualnych danych oraz wskaźnikach, które nie odzwierciedlają rzeczywistej skali ubóstwa energetycznego. I na podstawie których szalenie trudno będzie władzę rozliczyć z realizacji celów. Obawy zaś przed zwiększeniem skali społecznego wykluczenia związane z wejściem w życie nowych opłat za emisje CO2 z transportu i budynków (ETS2) uśmierzyć ma zaś dopiero Społeczny plan klimatyczny, jeden z kolejnych dokumentów opracowywanych w gabinetach rządowych, opisujący, jak Polska chce wykorzystać miliardy euro z funduszu uruchamianego równolegle z systemem ETS2.
Doceniając, że długo oczekiwany projekt wreszcie zaprezentowano, warto pamiętać, że brak ambitnej strategii rządu nie zatrzymał procesów transformacyjnych w poprzednich kadencjach i samo jej pojawienie się nie da postulowanego przez rząd przyspieszenia. Mało tego: dane wskazują, że pierwszym miesiącom rządów obecnej koalicji towarzyszyło spowolnienie zmian wielu kluczowych wskaźników, takich jak emisyjność wytwarzania energii elektrycznej (w pierwszych trzech kwartałach br. na jednostkę wyprodukowanego prądu przypadało średnio o 6 proc. mniej gazów cieplarnianych niż w tym samym okresie roku ubiegłego, rok wcześniej mierzone w ten sposób tempo dekarbonizacji sięgało niemal 20 proc.). Odwrócenie tych trendów będzie wymagać czegoś więcej niż deklaracja woli.
Nowa narracja po latach politycznej gry pozorów była konieczna. Rzecz w tym, że mamy 2024 r. Zmiana PR to zdecydowanie za mało, by zapewnić transformacji sukces i trwałą legitymizację. Są potrzebne nie tylko wiarygodny i starannie rozwijany plan – zwłaszcza dla tych grup, które mają uzasadnione obawy – lecz także sprawnie realizowane inwestycje infrastrukturalne, programy społeczne i reformy. A za afirmacją zmiany musi pójść wzięcie realnej odpowiedzialności za zarządzanie nią. ©℗