W środę przedstawicielstwo RP w Brukseli przekazało Komisji Europejskiej wniosek notyfikujący planowaną pomoc publiczną dla pierwszej elektrowni jądrowej. Zgoda Komisji to dla flagowej inwestycji rządu kwestia życia i śmierci. Dopóki wymaganej zgody na zaangażowanie publicznych środków nie będzie, tak długo projekt nie będzie mógł ruszyć na dobre.
Czas ma kluczowe znaczenie
Jak informuje nas Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, formalnie wiodący organ w postępowaniu po stronie polskiej, z analizy utrwalonej praktyki decyzyjnej KE wynika, że należy się spodziewać wszczęcia tzw. formalnej procedury dochodzenia, przeprowadzanej „w sytuacji konieczności dokonania złożonej oceny merytorycznej”. „Formalna procedura dochodzenia jest prowadzona do czasu usunięcia wszelkich wątpliwości i zostaje zakończona ostateczną decyzją KE (może to być decyzja pozytywna, warunkowa lub negatywna). Komisja jest zobowiązana dołożyć starań, aby wydać decyzję ostateczną w terminie 18 miesięcy od wszczęcia procedury (termin ten może zostać przedłużony w drodze porozumienia pomiędzy KE a Polską)” – tłumaczy UOKiK.
Rząd liczy, że decyzję otrzyma szybciej. Maciej Bando, pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej, spodziewa się, że postępowanie KE zakończy się nie później niż w II kw. 2025 r. Byłoby to najsprawniej przeprowadzone w ostatnich latach unijne postępowanie w sprawie rządowych dopłat do atomu. Pomiędzy złożeniem wniosku notyfikacyjnego dla czeskich inwestycji jądrowych a zgodą KE minęły ponad dwa lata. Niewiele krócej Komisja rozważała wniosek węgierski na budowę elektrowni Paks II.
A jaki najpóźniejszy termin otrzymania decyzji jest do pogodzenia z aktualnym harmonogramem realizacji polskiej elektrowni – z ukończeniem budowy pierwszego reaktora w 2035 r.? Biuro pełnomocnika w odpowiedzi na to pytanie DGP wskazuje na drugą połowę 2025 r., kiedy to jest planowane podpisanie umowy na budowę elektrowni z konsorcjum amerykańskich koncernów Westinghouse i Bechtel. Bez zgody KE, jak sygnalizują urzędnicy, niemożliwe będzie przekazanie inwestorowi, czyli spółce Polskie Elektrownie Jądrowe, „środków niezbędnych do przejścia do kolejnej fazy realizacji projektu”. Bez tych pieniędzy nie dojdzie do podpisania kontraktu.
Osoby zaangażowane w projekt jądrowy mają nadzieję, że nie powtórzą się perturbacje, jakie miały miejsce w postępowaniu w sprawie pomocy publicznej dla Czech. Jak słyszymy, proponowane przez Polskę mechanizmy wsparcia biorą pod uwagę podejście KE i orzecznictwo Trybunału Sprawiedliwości UE, a prace nad wnioskiem finalizowano w intensywnym dialogu z Brukselą. Padają też argumenty o prostszej niż w przypadku Czech konstrukcji polskiego projektu. Wykonawcą elektrowni jest spółka w stu procentach państwowa, a przy tym pozbawiona innych aktywów na rynku energii. Jej wsparcie – na to liczy rząd – nie będzie w związku z tym wymagało drobiazgowego badania KE w zakresie wpływu na inne podmioty w sektorze.
Układ sił nie sprzyja
Na niekorzyść Warszawy może jednak grać polityczny układ sił w Komisji, który przechylił się gwałtownie na stronę przeciwników atomu. Nominacji na komisarza ds. energii nie otrzymał ostatecznie typowany na to stanowisko czeski minister przemysłu Jozef Síkela, lecz Dan Jørgensen, minister klimatu i energii Danii. Jeden z faworytów do objęcia kluczowej dla postępowania notyfikacyjnego teki ds. konkurencji, Francuz Thierry Breton, całkowicie wycofał się z wyścigu o stanowiska w KE, a kluczowy urząd ma przypaść w zamian wiceszefowej Komisji ds. Zielonego Ładu Teresie Riberze. I Dania, i Hiszpania są sceptyczne wobec energii jądrowej. Z takim kursem swoje losy wiązała dotąd dwójka nominatów. Ribera była jedną z twarzy decyzji przypieczętowujących pożegnanie z atomem w swoim kraju (ostatnie hiszpańskie bloki jądrowe mają zakończyć pracę w 2035 r.). Jørgensen dał się poznać m.in. jako przeciwnik wpisania technologii jądrowych do taksonomii, czyli unijnego drogowskazu dla inwestorów w zakresie zielonych inwestycji.
Biuro pełnomocnika ds. strategicznej infrastruktury energetycznej uspokaja te obawy, akcentując, że Polska uzyskała od KE zapewnienia, że proces wyłaniania i zatwierdzania składu nowej Komisji Europejskiej nie wpłynie na terminarz i tok prac nad wnioskiem. Na poziomie politycznym „z umiarkowaną satysfakcją” należy odnotować z kolei – w ocenie biura – „niedawne deklaracje kluczowych komisarzy względem roli energetyki jądrowej w zeroemisyjnym miksie energetycznym UE” oraz „wstępny opis zadań” wskazanych im przez przewodniczącą KE.
Ursula von der Leyen podkreśliła w liście skierowanym do Dana Jørgensena, że jako komisarz powinien stać na straży zasady „technologicznej neutralności” unijnej transformacji. Wśród jego zadań wymieniono też m.in. przyspieszenie rozwoju małych reaktorów modułowych (SMR). W żadnym z pism nie odniesiono się jednak wprost do konwencjonalnych technologii jądrowych, opartych na dużych reaktorach, jakie Polska chce budować na Pomorzu.
Wypowiedzi komisarzy in spe na ten temat są ostrożniejsze, ale trudno interpretować je jako zwiastun proatomowego zwrotu. Teresa Ribera, zapytana w zeszłym tygodniu o swoje podejście do energetyki jądrowej przez „El País”, stwierdziła, że każde państwo powinno rozstrzygać tę kwestię według swojego uznania, zastrzegła jednak: „Publiczne zachęty to jednak inna sprawa”.
Na wnioskowaną przez Polskę pomoc publiczną, której zasadność ma teraz zbadać Bruksela, składają się trzy elementy. Pierwszy to 60 mld zł dokapitalizowania spółki przez Skarb Państwa. To ok. 30 proc. wartości całej inwestycji. Drugi to gwarancje, które mają ułatwić pozyskanie reszty finansowania. Trzeci element to tzw. kontrakt różnicowy. To mechanizm, który zapewnia wytwórcy dopłaty, kiedy sprzedaje energię poniżej ustalonej stawki referencyjnej, zmuszając go jednocześnie do zwrotu nadwyżek w momencie, gdy to notowania rynkowe są wyższe. Gwarancja stabilnych przychodów na etapie eksploatacji elektrowni ma zabezpieczyć godziwy zwrot z inwestycji. ©℗