Najpóźniej 15 kwietnia Niemcy wyłączą swoje trzy ostatnie elektrownie jądrowe. To nie powinno się odbić na dostępności energii.
Obecnie działają jeszcze reaktory Emsland (Dolna Saksonia), Isar 2 (Bawaria) i Neckarwestheim 2 (Badenia-Wirtembergia), które zostały uruchomione pod koniec lat 80. Choć według pierwotnych planów miały być zamknięte do końca ubiegłego roku, to na skutek kryzysu energetycznego wywołanego rosyjską inwazją na Ukrainę działanie przedłużono do 15 kwietnia 2023 r. Tę decyzję potwierdziła jesienią Steffi Lemke, minister środowiska. – Niemcy ostatecznie wycofają się z energii jądrowej 15 kwietnia 2023 r. Nie nastąpi wydłużenie okresu użytkowania ani zakup nowych prętów paliwowych, a tym samym nie będzie dodatkowych wysokoaktywnych odpadów promieniotwórczych – mówiła i dodawała, że nawet w obecnym kryzysie dostaw energii Niemcy muszą mieć wzgląd na zagrożenia związane z energią jądrową. Ta decyzja była poprzedzona długą debatą i sporem w koalicji rządzącej Niemcami – liberałowie z FDP chcieli dłuższego czasu do zamknięcia, a Zieloni krótszego. Tym razem nic nie wskazuje na to, by w ostatnim momencie po raz kolejny doszło do wolty.
Dla użytkowników skutki nie powinny być dotkliwe. Jak podaje Federalna Agencja Sieci (Bundesnetzagentur), w 2022 r. reaktory jądrowe odpowiadały w Niemczech za produkcję 6,5 proc. energii elektrycznej. Było to o połowę mniej niż w 2021 r., gdy w Niemczech działało jednak dwa razy więcej reaktorów, które zamknięto z końcem 2022 r. Warto też zauważyć, że w ubiegłym roku ogólne zużycie energii za Odrą w stosunku do roku poprzedniego spadło o ponad 4 proc. – Zimą 2023/2024 będziemy mieli inne, lepsze warunki. Będziemy mogli importować znacznie więcej gazu, także przez własne terminale LNG. Wzmocnione zostaną sieci elektroenergetyczne, zwiększą się możliwości przesyłowe. Do sieci podłączone zostaną również dodatkowe moce wytwórcze, przede wszystkim w celu wykorzystania energii odnawialnej. Przed nami jeszcze ciężka praca, ale kierunek jest jasno wyznaczony: w dobie kryzysu musimy w krótkim okresie zwiększyć moce wytwórcze, ale jednocześnie stworzyć warunki do długoterminowego, bezpiecznego i przyjaznego dla klimatu zaopatrywania w prąd – tłumaczył z kolei jesienią Robert Habeck, minister gospodarki i klimatu. I faktycznie w grudniu i styczniu Niemcy uruchomili pierwsze dwa pływające terminale do regazyfikacji (FSRU) w Wilhelmshaven i w Brunsbüttel, a kolejne instalacje mają powstać do końca roku w Stade (Dolna Saksonia) i Lubminie (Meklemburgia-Pomorze Przednie). Warto jednak odnotować, że w 2022 r. w Niemczech 32,8 proc. wytwarzanej energii pochodziło ze spalania węgla kamiennego i brunatnego, a jeszcze rok wcześniej było to nieco mniej niż 30 proc. Urósł też udział energii wytwarzanej z wiatru i było to prawie 25 proc.
Decyzję o stopniowym odchodzeniu od energii atomowej niemiecki rząd podjął już w 2002 r. Wówczas ustalono, że za Odrą nie będą powstawały nowe reaktory tego typu, a stare będą powoli wygaszane. W grudniu 2010 r. zdecydowano, by dopuszczalne czasy działania elektrowni jądrowych wydłużyć. Radykalna zmiana nastąpiła już trzy miesiące później, gdy doszło do katastrofy w elektrowni w japońskiej Fukushimie. Ówczesna kanclerz Angela Merkel zdecydowała o szybkim odłączeniu sześciu najstarszych reaktorów, a w czerwcu znów skrócono dopuszczalny czas działania pozostałych. W ubiegłym roku odsunięto termin wygaszenia atomu z powodu wojny, ale to była kwestia tylko trzech i pół miesiąca, które kończą się właśnie 15 kwietnia.
Jednak tradycyjnie „antyatomowe” społeczeństwo niemieckie coraz przychylniej patrzy na tego typu instalacje. W opublikowanym w listopadzie 2022 r. sondażu przeprowadzonym przez Statista ponad połowa Niemców opowiedziała się za tym, by trzy ostatnie reaktory jądrowe działały dłużej niż do połowy kwietnia. Niemniej jednak budowie nowych wciąż przeciwne jest ponad 50 proc. społeczeństwa (sondaż dla tygodnika „Der Spiegel” z sierpnia 2022 r.).
O ile powrotu do energii jądrowej w Niemczech w dającej się przewidzieć przyszłości nie będzie, o tyle pod koniec roku rząd w Berlinie podpisał umowę na zakup 35 amerykańskich samolotów F-35, które mogą przenosić bomby jądrowe. To oznacza, że Berlin dalej pozostanie członkiem programu Nuclear Sharing, w ramach którego niektóre państwa Sojuszu Północnoatlantyckiego udostępniają nośniki (samoloty) do przenoszenia amerykańskich ładunków nuklearnych. Niemcy używają do tego samolotów Tornado, które jednak w najbliższych latach zostaną wycofane z użycia. Brak decyzji o zakupie F-35 najpewniej skutkowałby także zakończeniem niemieckiego udziału w Nuclear Sharing. Tak się nie stało i przez najbliższe dekady trudno się w tym obszarze spodziewać zmian. ©℗