Za energię wytworzoną w mikroinstalacjach producenci dostaną dwa i pół razy więcej niż obecnie. Eksperci uważają jednak, że to o wiele za mało, by myśleć o rozwoju energetyki obywatelskiej
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna
Problem dotyczy rozwiązań zawartych w procedowanej już od czterech lat ustawie o odnawialnych źródłach energii.
Zmiana na tak
Pod koniec stycznia w Sejmie – w wyniku przegłosowania poprawki posła Artura Bramory (PSL) – wprowadzono zmiany korzystne dla energetyki obywatelskiej. Na ich mocy każdy, kto zainstalowałby mikroinstalację, otrzymywałby gwarancję, że wytworzona przez nią energia będzie kupowana po stałej cenie, i to przez 15 lat. Cena miała zależeć od wielkości instalacji: źródła o mocy do 3 kW otrzymałyby 75 groszy za każdą kilowatogodzinę. Dla instalacji o mocy od 3 kW do 10 kW wysokość wsparcia zależeć miała natomiast od wykorzystywanej technologii. Ale był też określony pułap dla tych dopłat: w przypadku gdy łączna moc oddawanych do użytku mikroinstalacji wyniosłaby 800 MW, minister gospodarki zobowiązany był wydać rozporządzenie, w którym ustaliłby niższe ceny.
Takie regulacje – mimo że przeszły w Sejmie – budziły niechęć zarówno rządu, jak i Platformy Obywatelskiej. Nie dawano im więc dużych szans w izbie wyższej, gdzie PO ma większość. W sobotę okazało się, że słusznie.
Zmiana na nie
Na mocy poprawki zgłoszonej przez grupę senatorów – której nie poparli jedynie przedstawiciele PiS i jeden senator niezrzeszony – zrezygnowano z systemu taryf gwarantowanych. Prosumenci posiadający instalacje o mocy do 10 kW za sprzedaż do sieci nieskonsumowanych nadwyżek energii otrzymywać mają 210 proc. średniej hurtowej ceny energii elektrycznej z roku poprzedniego. Z takiej preferencyjnej ceny będą mogli jednak skorzystać jedynie wtedy, gdy ich instalacje na etapie realizacji nie były finansowane przy pomocy z zewnątrz. Wykluczeni więc będą m.in. beneficjenci programu Prosument NFOŚiGW, którym dofinansowuje się zakup i montaż mikroinstalacji OZE.
Zarobią duzi gracze
W ocenie ekologów zmiana znacząco zmniejszy opłacalność inwestowania w mikroinstalacje OZE. – Zdaniem rządu sprzedawanie energii do sieci nie powinno się obywatelom opłacać – zarabiać na sprzedaży energii mogą tylko koncerny energetyczne. Otwarcie drzwi dla rozwiązania, które za naszą zachodnią granicą przyczyniło się do kompleksowego rozwoju rynku małych instalacji OZE, okazało się dla rządu i dla senatorów PO nie do przyjęcia – komentuje Zbigniew Karaczun, ekspert Koalicji Klimatycznej.
– Izba wyższa, w której większość senatorów należy do PO, w rzeczywistości zdusiła energetykę obywatelską w zarodku. Używanie określenia 210 proc., a nie 40 gr, to próba podkoloryzowania faktów. To nie jest rzeczywiste wsparcie – dodaje Anna Ogniewska, ekspertka Greenpeace od energetyki odnawialnej.
Prawnicy są jednak mniej kategoryczni. – Zmiana nie jest tak niekorzystna dla prosumentów, jak mogłoby się wydawać. Jest to rozwiązanie o wiele korzystniejsze od pierwotnego projektu rządowego. Zawierał on zapisy identyczne z obecnie obowiązującymi, tj. nakazywał odkup takiej energii po cenie 80 proc. średniej ceny sprzedaży energii elektrycznej w poprzednim roku. Mamy więc planowany ponad 2,5-krotny wzrost wsparcia dla instalacji prosumenckich – mówi radca prawny Dag Nilsson, partner w kancelarii Nilsson & Partners Adwokaci i Radcowie Prawni Sp. p.
Żonglerka przepisami prosumenckimi wzbudza jednak wśród komentatorów niesmak.
– Nikt, kto poważnie traktuje ekonomię, prawo i ludzi, nie może tak sobie strzelać współczynnikami, jak to czyniono na etapie prac nad ustawą o OZE zarówno w Sejmie, jak i w Senacie – mówi Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej.
W jego ocenie senacka poprawka jest wadliwa z kilku powodów. – Po pierwsze zaproponowany mechanizm ustalania cen dla prosumentów to ewenement niespotykany w Europie i na świecie. Po drugie nie rozgranicza on wsparcia dla mniejszych instalacji do 3 kW ani ze względu na zastosowaną technologię, przez co rynek OZE oparty na konkurencji nie będzie mógł powstać – wylicza Wiśniewski.
Z jego obliczeń wynika, że budowa np. elektrowni wiatrowych powyżej 3 kW byłaby opłacalna dopiero wtedy, gdyby cena zakupu nadwyżki prądu wynosiła 300 proc., a nie 210 proc. średniej ceny sprzedaży energii. – Wtedy taka budowa zaczęłaby się zwracać po 9–10 latach. Przy obecnym rozwiązaniu to ponad 20 lat – podnosi Wiśniewski.
Etap legislacyjny
Ustawa wraca do Sejmu