Nie jest to najszczęśliwszy okres dla partii rządzącej, jeśli chodzi o energię. Nie tę polityczną, ale elektryczną. Już od pewnego czasu pozwolenia na emisję dwutlenku drożeją w takim tempie, że obowiązującej wcześniej narracji o taniej energii albo przynajmniej o rekompensowaniu podwyżek utrzymać się nie da. I wreszcie w minionym tygodniu Piotr Naimski, pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej, otwarcie przyznał w radiu RMF FM, że ceny prądu będą rosnąć, i to co najmniej do 2030 r. – Energia, którą mamy obecnie z elektrowni węglowych, jest coraz droższa, bo musimy dopłacać do niej koszty emisji dwutlenku węgla – powiedział.

Część Zjednoczonej Prawicy, a dokładnie Solidarna Polska, od jakiegoś czasu bije w dużego koalicjanta, że polski rynek zabija unijny Zielony Ład. I że doprowadzi on do ubóstwa energetycznego Polaków. Problem w tym, że Polska do Zielonego Ładu zapisała się tak naprawdę nie w grudniu 2020 r., ale już pod koniec 2008 r. Wtedy w Unii został przyjęty pakt klimatyczny i cel 3 x 20 (20-proc. redukcji emisji CO2, udziału odnawialnych źródeł energii i zwiększenia efektywności do 2020 r.). Jednak w ciągu dekady nie zrealizowano ani nawet nie zaczęto części kluczowych inwestycji zdejmujących z polskich konsumentów ciężar rosnących kosztów emisji CO2. Chodzi przede wszystkim o planowaną od 2010 r. elektrownię jądrową. Pamiętajmy, że powstawanie nowych projektów wiatraków lądowych zostało z rozmysłem zatrzymane przez rząd Zjednoczonej Prawicy w 2016 r. ustawową zasadą 10H.
Pod koniec 2018 r. zaczęło się ratowanie sytuacji od drugiej strony, czyli od strony konsumenta. Zwłaszcza że to konsumenci, a nie właściciele wiatraków, mieli głosować w wyborach do Sejmu w 2019 r. Ówczesny minister energii Krzysztof Tchórzewski zaproponował pierwsze rekompensaty za podwyżki cen prądu w 2019 r.
Jeszcze na początku 2020 r., niedługo po objęciu teki ministra aktywów państwowych, wicepremier Jacek Sasin zapowiadał, że mimo rosnących kosztów wytwarzania prądu Polacy nie zapłacą więcej za rachunki. Pierwszy krok w tył zrobił, mówiąc, że wyrównania będą dotyczyć tylko osób mniej zamożnych i jego resort opracował projekt rekompensat dla odbiorców indywidualnych z pierwszego progu podatkowego. A po przejęciu legislacji energetycznej przez resort klimatu o rekompensatach stało się cicho. Wreszcie ministerstwo przyznało, że pomoc musi być systemowa i obejmować tylko najuboższych.
Ta historia znalazła finał w wypowiedzi Tchórzewskiego. Tego samego dnia, co Naimski, tylko w Radiu Nowy Świat „ojciec chrzestny” rekompensat powiedział, że podwyżki cen prądu nie są dokuczliwe, bo coraz więcej zarabiamy, zatem zwroty nie są potrzebne.
Tego samego dnia były minister energii, dziś poseł PiS, został mianowany na przewodniczącego rady doradców politycznych premiera. W branży zapanowało zaskoczenie, żeby nie powiedzieć zdziwienie. Przecież nie kto inny tylko Tchórzewski był politycznym promotorem węglowej Ostrołęki C. Miał to być ostatni nowy blok węglowy w Polsce. Stał się klapą finansową, która zaowocowała miliardowym odpisem po stronie spółek Skarbu Państwa. Teraz projekt w odsłonie gazowej mają realizować Orlen i PGNiG.
Da się jednak znaleźć sens nominacji Tchórzewskiego. Gdzie? W trwających, a raczej od trzech miesięcy ciągnących się, rozmowach rządu z górniczymi związkami. Bo choć były minister zaliczał różnego rodzaju wpadki i niefortunne wypowiedzi, to dla Prawa i Sprawiedliwości ma jedną zasadniczą zaletę – zawsze umiał dogadać się z górnikami. Rozmowy ze związkami w sprawie tzw. umowy społecznej dotyczącej warunków wygaszania kopalni w Polsce miały się zamknąć pod koniec roku. Ale do porozumienia daleko, nie uzgodniono dotąd zasadniczych kwestii, takich jak mechanizm subsydiowania wydobycia do czasu jego wygaszenia. Postulaty górników eskalują. Ostatnio zaczęli się domagać ustawowych gwarancji osłon socjalnych. Choć niewykluczone, że już w przyszłym miesiącu może zabraknąć na wypłaty w Polskiej Grupie Górniczej (na żądanie załóg niedawno w całości wypłacono czternastki). Możliwe więc, że czas na negocjacje się kończy.
Rozmowy z górnikami z ramienia rządu prowadzi postrzegany jako człowiek premiera wiceminister aktywów państwowych Artur Soboń. We wrześniu ub.r. został pełnomocnikiem rządu do spraw transformacji spółek energetycznych i górnictwa. Jego skuteczność coraz bardziej budzi jednak wątpliwości. Z kolei doświadczony Tchórzewski jako doradca premiera może „z drugiego rzędu” wspomóc negocjacje. Pamiętajmy, że oko do związkowców puszcza Solidarna Polska, niezgadzająca się z energetyczną polityką rządu. PiS nie może sobie pozwolić, by skonfliktowany z nim koalicjant zagospodarował poparcie związkowców – i to właśnie na tle polityki energetycznej. Niedawno jeden ze związków energetyki wystąpił nawet w obronie zdymisjonowanego z funkcji wiceministra aktywów państwowych Janusza Kowalskiego z Solidarnej. PiS przywołuje zatem na pomoc swojego człowieka od górników. Żeby nie zdyskredytować prowadzącego rozmowy Sobonia, będzie musiała to być pomoc dyskretna. ©℗