Polska może się przyczynić do obniżenia opłacalności gazociągu Nord Stream 2, ale nie zatrzyma już jego budowy. Pozostało łagodzenie skutków.
Media zelektryzowała niedawno seria wiadomości związanych z budową drugiej rosyjsko-niemieckiej gazowej magistrali po dnie Bałtyku. Kilka dni po udzieleniu zgody na podmorskie odcinki Baltic Pipe Dania po dwóch latach zwlekania udzieliła podobnego zezwolenia NS2. Do Polski dotarły też doniesienia „Bilda” o tym, że niemieckie partie koalicyjne zamierzają obejść dyrektywę gazową, a prezes UOKiK zaskoczył zapowiedzią najwyższej kary na spółkę, która jednak okazała się „karą porządkową” dla jednej z firm finansujących inwestycję.
Co więc można jeszcze zrobić? Na pewno dbać o własną niezależność, włączać Ukrainę do europejskiego systemu i mieć oko na wdrażanie dyrektywy gazowej przez Niemcy, bo to ostatnie ma bezpośrednie przełożenie na skalę ekspansji Gazpromu. Chodzi konkretnie o to, ile surowca rosyjski koncern jest w stanie wyeksportować do Europy. Technicznie rzecz biorąc, 55 mld m sześc. gazu rocznie jedną nitką Nord Streamu, ale z punktu widzenia unijnych regulacji na odcinkach objętych dyrektywą 50 proc. przepustowości powinno być pozostawione konkurentom rosyjskiego koncernu.
W 2016 r. Komisja Europejska zaakceptowała ulgę przedstawioną przez niemieckiego regulatora gazociągowi OPAL, lądowej odnodze pierwszego gazociągu Nord Stream (NS1). Postanowienie to zaskarżyły PGNiG i ukraiński Naftohaz oraz rządy Polski, Litwy i Łotwy. Ta interwencja okazała się dla Rosjan dotkliwa, bo 10 września Sąd UE unieważnił decyzję Komisji i OPAL w połowie musi pozostać dostępny dla innych dostawców. Gazprom musi więc odpowiednio zmniejszyć eksport NS1 i przynajmniej przez najbliższe miesiące utrzymać przesył gazu do Europy przez Ukrainę (obecna umowa tranzytowa z Kijowem obowiązuje do końca roku). Niestety sytuacja znów zmieni się na niekorzyść Ukrainy, gdy prawdopodobnie w połowie przyszłego roku ruszy NS2.
Teoretycznie ćwiczenie podobne do tego z OPAL można w razie potrzeby powtórzyć w przypadku lądowej odnogi NS2 (EUGAL). Zmniejszenie możliwości przesyłu dla Gazpromu to realna strata na opłacalności inwestycji. W tym kontekście nałożona w piątek przez polski UOKiK kara ma znaczenie symboliczne. Gdy urząd zakończy postępowanie, kara za koncentrację dla udziałowców NS2 bez zgody urzędu może wynieść do 10 proc. obrotu. Możliwe są też inne środki, jak wymóg zbycia części majątku lub udziałów. Czym się zakończy postępowanie polskiego urzędu, trudno dziś przesądzić, ale wydaje się, że budowniczy NS2 poradzą sobie z jego konsekwencjami. Obok Gazpromu są to takie koncerny, jak Engie, OMV, Shell, Uniper i Wintershall.
W związku z powstaniem NS2 Ukraina może stracić nie tylko dochody z tranzytu, ale i argumenty w razie sporu z Rosją. Dlatego powinna zapewnić sobie alternatywne źródło dostaw gazu (obecnie Ukraińcy nie kupują surowca bezpośrednio od Rosji, lecz od zachodnich partnerów). Do tego potrzebne jest źródło i droga nowych dostaw. Dzięki rozbudowie polskiej infrastruktury źródłem tym może być m.in. amerykański LNG wpływający do Polski. Pod koniec sierpnia kontrakt w sprawie pierwszej takiej dostawy podpisały PGNiG i spółka Enerhetyczni Resursy Ukrajiny. Ukraina będzie odbierać gaz z przejścia w Hermanowicach. Jednak jego przepustowość jest ograniczona; potrzebne są inwestycje.