Niemal połowa nauczycieli deklaruje, że nie da się przygotować szkół zgodnie z wytycznymi resortu edukacji i GIS – to wyniki badania Ogólnopolskiego Forum Oświatowego Nauczycieli i Dyrektorów dla DGP

Nauczyciele o powrocie uczniów do szkół
44 proc. z 200 zapytanych przez forum nauczycieli deklaruje, że ich szkoła nie jest przygotowana na przyjęcie uczniów klas I–III w takim reżimie sanitarnym, o jakim mówi MZ, MEiN oraz GIS. Co jest wąskim gardłem? Choćby szatnie. 46 proc. pytanych przyznało, że nie ma specjalnego harmonogramu korzystania z niej. Kolejnym problemem jest dowóz dzieci do szkół wiejskich (jeden autokar objeżdża kilka miejscowości), a także sama kadra pedagogiczna. Bo choć 44 proc. klas ma mieć przyporządkowanych do siebie nauczycieli na wyłączność, to 60 proc. pytanych przewiduje, że nie uda się utrzymać poszczególnych klas w reżimie, bez kontaktowania się ze sobą.
Przypomnijmy: zgodnie z wytycznymi dyrektorzy mają tak przygotować placówki, by każda grupa uczniów (klasa) w trakcie przebywania w szkole nie miała możliwości (lub miała ją ograniczoną do minimum) kontaktowania się z pozostałymi klasami. Muszą też ustalić indywidualny harmonogram/plan dnia (lub tygodnia) dla danej klasy, uwzględniający m.in. godziny przychodzenia i wychodzenia ze szkoły, korzystania z przerw (nie rzadziej niż co 45 min), korzystania ze stołówki szkolnej i zajęć na boisku. W szatni należy udostępnić uczniom co drugi boks, przystosować inne pomieszczenia na szatnię lub wprowadzić różne godziny przychodzenia uczniów do szkoły.
– W wytycznych zawarte są kluczowe słowa: „w miarę możliwości”. Kuratoria będą zbierały papiery, w których dyrektorzy będą udowadniać, że wszystko jest OK, bo… w miarę możliwości – ironizują pytani nauczyciele.
Ale są i takie głosy: „Szkoły nie są gotowe na powrót klas I–III. Wszyscy będziemy przez to cierpieć”, „Reżim sanitarny jest fikcją. Od miesięcy przedszkola pracujący normalnie, wiadomo, że nie ma możliwości utrzymania tam reżimu i jakoś nikt (rząd) się tym nie martwi”.
Dariusz Zalewski, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 1 w Kartuzach, ocenia, że jest w stanie spełnić ok. 60 proc. zaleceń. – Przekazałem to w piśmie rodzicom. Mamy 300 uczniów w klasach I–III. Razem 11 oddziałów. Budynek jest tak skonstruowany, że możemy jedynie zalecać dystans. Owszem, sale będą w większości przypisane do klas, często dezynfekowane – wylicza. I dodaje, że uczniowie będą w maseczkach w przestrzeni wspólnej jak szatnie, korytarze, a osoby postronne dalej będą miały zakaz wstępu. Ale np. szafki w szatniach stoją obok siebie i nie ma możliwości dokupienia nowych. Do tego dochodzą wspólne toalety. – Problem obiadów rozwiązaliśmy cateringiem dostarczanym w różnych godzinach dla poszczególnych klas. Wydłużyliśmy przerwy obiadowe, jest ich więcej. Nauczyciele na stołówce będą pilnowali porządku – tłumaczy Zalewski. I przekonuje, że to nie jest tak, że nie chcą – szkole zależy na utrzymaniu jak najdłużej stacjonarnej nauki, bo zdalną można określić jedynie mianem protezy.
Marek Krukowski, dyrektor podstawówki w Lublinie, mówi jeszcze dosadniej: „Nie jestem gotowy, by spełnić wszystkie zalecenia”. – Zapis, by w miarę możliwości klasą zajmował się jeden nauczyciel, ma się nijak do podstawy programowej w edukacji wczesnoszkolnej. Co z angielskim, religią, etyką, których uczą inni nauczyciele? Czy spełniając restrykcje, mam nie realizować podstawy? – pyta. Jego szkoła, największa w regionie, ma aż 600 uczniów klas I–III. Zaplanowali ok. cztery godziny w ciągu dnia na wydanie obiadów. Wydzielili w stołówce trzy strefy, bez przemieszczania się. Ale jak rozwiązać kwestię świetlicy? Nie ma tylu pracowników, by przydzielić każdego do jednego z 20 oddziałów.
Wtóruje mu Jolanta Lubińska, dyrektor szkoły w Obornikach Wielkopolskich. Od kilku dni wczytuje się w wytyczne. – Są nierealne nawet w małej szkole jak moja. Dzień dla każdej klasy powinien zaczynać się i kończyć o innej porze. To oznacza przeorganizowanie pracy nauczycieli, w tym tych, którzy pracują w świetlicy. Ta ostatnia powinna być otwarta o wiele dłużej i podzielona na odziały. Do tego trzeba zatrudnić więcej osób, co oznacza koszty, na które środków nie ma – mówi.
Rzeczywiście, ponad 74 proc. pytanych przez forum podkreśla, że w ich szkołach dla każdej klasy przygotowano osobne, przypisane grupie uczniów sale. Niemal wszyscy akcentują jednak, że olbrzymim problemem jest właśnie świetlica.
– Martwi mnie, że nie mówi się o pracujących tam nauczycielach. To oni codziennie stoją na pierwszej linii frontu – mówi Janusz Aftyka, przewodniczący Ogólnopolskiego Forum Oświatowego Nauczycieli i Dyrektorów. Przekonuje, że nauczyciele w poniedziałek będą musieli zmierzyć się z zasadami pisanymi na kolanie, a dyrektorzy dostali dosłownie kilka dni na sprostanie wytycznym.
– Mam ambiwalentne uczucia, z jednej strony dobrze, by dzieci wróciły, z drugiej boję się o nauczycieli – dodaje Izabela Leśniewska, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 23 w Radomiu. Wytyczne też nazywa nierealnymi. I dodaje, że są niemal identyczne jak we wrześniu: ograniczyć do minimum kontakty między klasami. Zmieniła się głównie retoryka – dziś nazywa się to tworzeniem baniek. Ale to tylko wytyczne, w których resort edukacji i GIS mówią wyraźnie, że szkoły mają je wprowadzać w miarę swoich możliwości.
Wszyscy są zgodni, że dzieci muszą jak najszybciej wrócić do tradycyjnej edukacji. Nauka online powoduje braki edukacyjne, szczególnie u najmłodszych uczniów. Zdaniem ekspertów w błędny sposób zostały podjęte początkowe decyzje o otwieraniu szkół – to mogło wpłynąć na szybsze rozprzestrzenienie się wirusa. O tym, że tak się może zdarzyć, ostrzegały modele matematyczne projektujące rozwój epidemii. W sierpniu matematycy mówili, że przełoży się to na wzrost zakażeń i sugerowali wprowadzenie częściowego otwierania szkół – jedynie w tych powiatach, w których jest mało zakażeń. Umożliwiał to podział kraju na strefy czerwone, żółte i zielone. W sierpniu jeden z modelarzy Jakub Zieliński z ICM UW mówił DGP, że sugerowanym rozwiązaniem byłoby też wstrzymanie edukacji przez pierwsze dwa tygodnie szkoły. To moment, kiedy dzieci przywożą z wakacji różne choroby. Teraz nauczyciele i eksperci mówią, że oprócz baniek, które mogą okazać się mało skuteczne w praktyce, bo nie wszystkim placówkom uda się je wdrożyć, rozwiązaniem byłoby nauczanie hybrydowe. Ale to też musi być dobrze przygotowane. – Tymczasem resort edukacji i GIS dają tylko wytyczne. Papier dużo pomieści, gorzej jest z praktyką – podsumowuje jeden z naszych rozmówców. ©℗