- Wiele kobiet dokonuje trudnych wyborów i poświęca karierę naukową na rzecz zadań opiekuńczych. Dlatego częściej niż mężczyźni po prostu wypadają z nauki. To się na szczęście zmienia - mówi prof. Bogumiła Kaniewska, rektor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (pierwsza w historii uniwersytetu kobieta na tym stanowisku)



Na początku gratuluję wyboru na funkcję rektora Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Dziękuję.
W porównaniu z poprzednimi latami więcej kobiet obejmie te stanowiska. Nadal jest to jednak niewielki odsetek w stosunku do mężczyzn we władzach uczelni. Czy jest się zatem z czego cieszyć?
Uważam, że tak. Wzrost liczby kobiet, które będą zarządzały uczelniami od nowego roku akademickiego, odbieram jako oznakę trwałych zmian, które następują na naszych oczach. Oczywiście jeżeli spojrzymy na statystyki, nie wygląda to jeszcze idealnie. Niemniej tak dużej fali rektorek jeszcze nie było i myślę, że jest to optymistyczny sygnał dla wszystkich kobiet związanych z nauką.
Co miało na to wpływ?
Po pierwsze, nastąpiła zmiana świadomości. Równowaga płci w nauce od dłuższego czasu jest ważnym tematem w środowisku akademickim. Kobiet jest w nim z grubsza tyle samo co mężczyzn. Oczywiście w niektórych dyscyplinach jest ich więcej, a w innych mniej. Na poziomie kadry zarządzającej nie było to jednak do tej pory widoczne. Od pewnego poziomu mieliśmy do czynienia z wyraźną dominacją mężczyzn. Zaczęliśmy jednak wspólnie zmieniać to myślenie. Na naszym uniwersytecie już od jakiegoś czasu przy rozmaitych decyzjach kadrowych bierzemy pod uwagę także płeć. Zauważyliśmy bowiem, że np. przy przyznawanych przez UAM wyróżnieniach i odznaczeniach listy laureatów składają się niemal wyłącznie z mężczyzn. A przecież kobiety także mają osiągnięcia naukowe. To dało nam do myślenia. Jestem nawet nieco zdziwiona, że ta świadomość zmienia się na naszych oczach. Myślałam, że to będzie dłuższy proces.
Jeszcze dłuższy?
Tak. Łatwo jest znowelizować przepisy. Zmiana mentalności, przekonań czy stereotypów wymaga jednak więcej czasu.
Co jeszcze decyduje o tym, że mężczyzn we władzach uczelni jest cały czas dużo więcej niż kobiet?
Nie możemy zapominać o tym, że kulturowo kobietom przypisuje się funkcje związane z macierzyństwem czy opieką nad starszymi rodzicami. To, co dzieje się na uniwersytecie, jest odzwierciedleniem zachowań w codziennym życiu. Nadal bardzo mocno zakorzenione jest przekonanie, że to mężczyzna robi karierę, a kobieta dba o dom. W momencie gdy te stereotypy cały czas mają się dobrze, trudno o jakiekolwiek zmiany. Wiele kobiet zresztą dokonuje trudnych wyborów i poświęca karierę naukową na rzecz zadań opiekuńczych. Dlatego często osiągają wyniki zawodowe później niż mężczyźni. Częściej też niż panowie po prostu wypadają z nauki. To są czynniki obiektywne. Ale są też subiektywne – nie mniej istotne. Wiele pań po prostu nie próbuje. Z góry zakłada, że dane stanowisko jest nie dla nich. Mają obawy, czy sobie poradzą i będą w stanie pogodzić obowiązki domowe i zawodowe.
Czy tzw. męska solidarność może mieć jakieś znaczenie?
To zapewne zależy od miejsca. Na pewno w tych bardziej konserwatywnych środowiskach jest obecna. Ale w swojej pracy obserwuję coraz większe kruszenie się tej solidarności. Mam wielu kolegów na uczelni, którzy wspomagają swoje koleżanki i popierają głośno ich awanse.
A może mężczyźni są lepszymi menedżerami?
Żadne fakty na to nie wskazują. Jest mnóstwo kobiet, które odnoszą sukcesy jako menedżerki. To kwestia indywidualna. Natomiast na pewno style zarządzania kobiet i mężczyzn się różnią. To wynika z naszych uwarunkowań genetycznych. Nie oznacza to jednak, że jedne są lepsze od drugich.
Na uczelniach od jakiegoś czasu mówi się o równości płci. Ale jak to wygląda w praktyce? Co UAM robi w tej kwestii?
Osobiście odnoszę wrażenie, że znalazłam się w bardzo przyjaznym otoczeniu. Ale to oczywiście nie oznacza, że tak jest wszędzie i że wszystkie moje koleżanki mają takie samo poczucie. Od minionej kadencji władz uczelni prowadzimy program „Gdy nauka jest kobietą”. Powstał z okazji 100-lecia uniwersytetu. Jednym z jego celów jest przywrócenie historii uniwersytetu kobiet, które współtworzyły tę uczelnię, ale trochę zostały zapomniane. W tym roku ukaże się publikacja o pierwszych uczonych. Równolegle diagnozujemy potrzeby, jakie mają kobiety uprawiające naukę na wszystkich poziomach kariery – od studentek, przez doktorantki, profesorki, a także panie wspomagające organizację kształcenia na uniwersytecie. Na podstawie tych badań chcielibyśmy udoskonalać naszą kulturę organizacyjną i pracy. Planujemy otworzenie żłobka i przedszkola, przewodnik po języku niedyskryminacyjnym. Cały czas ten projekt rozwijamy. Kluczowe są bowiem rozwiązania instytucjonalne.
A jak to wyglądało w pani przypadku? Czy miała pani poczucie, że z powodu tego, że jest pani kobietą, pani kariera nie rozwija się tak szybko jak kariery kolegów?
Muszę przyznać, że nigdy nie miałam takiego poczucia. Może poza jakimiś pojedynczymi sytuacjami, kiedy np. miałam wrażenie, że mój rozmówca nie dość mnie słucha. W sprawach zasadniczych fakt, że jestem kobietą, nigdy nie był problemem. Natomiast pamiętam taki czas, kiedy moje dzieci były małe, wówczas żyłam w poczuciu ciągłego niesprawdzania się. Z jednej strony uważałam, że naukowo robię za mało, a z drugiej, że nie dość dużo czasu poświęcam dzieciom. Stan takiego rozdarcia. Na szczęście to już za mną.
Wiele badaczek skarży się, że epidemia koronawirusa jeszcze utrwaliła nierówności. Ze względu na konieczność sprawowania opieki nad dziećmi wiele z nich musiało odłożyć zadania naukowe na bok. Czy UAM planuje dla nich jakieś rozwiązania?
W tym przypadku nie zamierzamy kierować działań tylko do kobiet. Epidemia dotknęła nas wszystkich. Dlatego każdy będzie mógł liczyć na wparcie. Wszystko będzie zależeć od indywidualnego przypadku. Będziemy popierać wnioski o przedłużenie grantów czy też czasu na oddanie prac doktorskich. Na podobne ulgi mogą liczyć też studenci. Nie różnicujemy tej pomocy ze względu na płeć.
Wróćmy jeszcze do wyborów. Z powodu epidemii nie mogła toczyć się kampania z prawdziwego zdarzenia. W jaki sposób zdołała pani przekonać innych do swojej kandydatury?
W większości kampania toczyła się przez internet. Prowadziłam spotkania wyborcze online. Miałam oczywiście program i wizję funkcjonowania uniwersytetu. Ważne było też to, co robiłam do tej pory. Chodzi o to, w jaki sposób kierowałam wydziałem, który pod moim kierownictwem zyskał kategorię A+, oraz w jaki sposób sprawowałam funkcję prorektorki ds. studenckich.
Wspomniała pani o programie. Czy obejmuje on kwestie związane z równością płci?
W programie jest duży pakiet zagadnień związany z polityką antydyskryminacyjną. Jeszcze w poprzedniej kadencji takie działania zostały zapoczątkowane, ale w mojej ocenie są one wciąż zbyt skromne. Dlatego planujemy ich rozszerzenie. Chcemy powołać ombudsmana wraz z biurem, w którym znajdą się osoby odpowiedzialne za politykę równości płci. Będę chciała też działania równościowe wpisać do strategii uniwersytetu.
Czy pani współpracownikami będą kobiety?
Będą to osoby obu płci. W tej chwili na siedmiu prorektorów mam dwie panie i pięciu panów, co wynika z poprzedniej struktury. Będę dbała o to, aby nie tylko panowie pełnili funkcje kierownicze. Już po pierwszych wskazaniach wydziałów wiemy, że będzie kilka nowych dziekanów kobiet. Nadal panowie stanowią większość, ale ta dominacja nie jest już tak wyraźna. Podobnie będzie w przypadku szefów centrów, kierowników administracyjnych. Będę dbała o to, żeby kompetentne kobiety znajdowały dla siebie miejsce na UAM.