Oświatowe związki chcą rozmawiać z rządem o wzroście wynagrodzeń bez zwiększania pensum. Minister deklaruje, że podwyżki będą. Ich wysokość może być dla związkowców niesatysfakcjonująca.
Oświatowe związki chcą rozmawiać z rządem o wzroście wynagrodzeń bez zwiększania pensum. Minister deklaruje, że podwyżki będą. Ich wysokość może być dla związkowców niesatysfakcjonująca.
Przemysław Czarnek, minister edukacji i nauki, potwierdził ustalenia DGP, że nie będzie dużej reformy zatrudnienia i wynagradzania nauczycieli. W efekcie po wakacjach co do zasady będą mieć oni zachowane pensum przy pełnym etacie na poziomie 18 godzin tygodniowo. Nowelizacja pragmatyki zawodowej nauczycieli jest planowana, ale w ograniczonym zakresie. Minister zapowiedział też, że podwyżki dla pracowników oświaty w tym roku jednak będą i to najprawdopodobniej od września.
Według wyliczeń Grzegorza Pochopnia z Centrum Doradztwa i Szkoleń OMNIA, byłego dyrektora departamentu współpracy samorządowej MEN, wskutek decyzji o zakończeniu prac nad dużą reformą nauczyciele stracą szanse na podwyżki wynoszące średnio 23 proc. Z kolei resort edukacji przekonuje, że niektórzy mogliby liczyć na wzrost pensji nawet o 38 proc. Skoro jednak nie będzie większego pensum, to nie będzie również tak znaczącego wzrostu uposażeń. Jednak w budżecie, w specjalnej rezerwie na ten cel w dalszym ciągu jest 3,7 mld zł. Z tego 700 mln zł ma trafić na pomoc psychologiczno-pedagogiczną, a pozostała kwota miała być przeznaczona na realizację reformy, która została zaniechana. Pytanie, czy i jak zostaną wykorzystane te pieniądze.
Nie tylko związki na nie
Zdaniem ekspertów kolejne dosypywanie pieniędzy do systemu bez zwiększenia wymiaru pracy nauczycieli jest błędnym kierunkiem, który przyczyni się do wzrostu wydatków na edukację ponoszonych przez samorządy. Jednak nie tylko związki były tej reformie przeciwne. - Tak duże podwyżki były możliwe pod warunkiem podwyższenia pensum, dzięki czemu tak naprawdę nauczyciele sami w dużej mierze sfinansowaliby wzrost płac, dłużej pracując. Ale w tej sytuacji mam wątpliwości, czy zagwarantowane środki wystarczą na podwyższenie wynagrodzeń o 6 proc. od września - mówi DGP posłanka PiS. Przyznaje jednocześnie, że nie tylko związki zawodowe przyczyniły się do tego, że prac nad reformą zaniechano. - W naszym klubie też był sprzeciw, głównie co do tego, aby wszyscy nauczyciele, łącznie z wuefistami byli dostępni w szkole przez osiem godzin tygodniowo. Nie po to likwidowaliśmy godziny karciane, aby teraz inny minister z naszego obozu je przywracał - dodaje.
Bez podwyższania kwoty bazowej
W wariancie optymistycznym od września nauczyciele będą mogli liczyć na 6 proc. podwyżki. Punktem wyjścia ma być taki wzrost płac, jaki został zaproponowany budżetówce, m.in. służbie cywilnej, czyli 4,4 proc. Mechanizm miałby być niemal identyczny jak w 2019 r., kiedy to oświatowa Solidarność przed strajkiem generalnym wynegocjowała blisko 10 proc. wzrost płac. Wtedy, przy niższych uposażeniach, na ten cel od września do grudnia potrzebowano ok. 1 mld zł. Rząd nie zdecydował się na nowelizację budżetu i podwyższenie kwoty bazowej, ale na zmiany w Karcie nauczyciela. Tym razem ma być podobnie. Wówczas na podstawie art. 14 ustawy z 13 czerwca 2019 r. o zmianie ustawy - Karta nauczyciela oraz niektórych innych ustaw (Dz.U. z 2019 r. poz. 1287) ustalono, że w okresie od 1 września do 31 grudnia 2019 r. średnie wynagrodzenie nauczycieli ustalone w art. 30 ust. 3 zwiększa się o 9,6 proc.
- Spodziewamy się, że tym razem taki właśnie mechanizm będzie miał zastosowanie, a dopiero w roku wyborczym, czyli 2023 r., ta podwyżka zostanie skorygowana przez zwiększenie kwoty bazowej. Nie uważamy, że takie rozwiązanie są poprawne, ale jeśli podwyżki będą odpowiednio duże, to jest do zaakceptowania - mówi Sławomir Wittkowicz, przewodniczący WZZ „Forum-Oświata”.
Przyznaje, że związkowcy obawiają się w tej nowelizacji innych, niekorzystnych dla środowiska zmian. - A chyba przed wyborami rząd nie chce wejść z nami w spór zbiorowy, bo rodzice mogliby nie zaakceptować kolejnego strajku - dodaje.
WZZ domaga się od Przemysława Czarnka pilnego wznowienia rozmów dotyczących tegorocznych podwyżek. Dodatkowo chce wprowadzenia kolejnych dodatków do pensji nauczycieli, czyli tzw. dodatku covidowego, a dla tych, którzy pracują w co najmniej dwóch szkołach - dodatku mobilnościowego.
Poza tym posłowie w ubiegłym tygodniu zajmowali się również obywatelskim projektem firmowanym przez Związek Nauczycielstwa Polskiego, który zakłada m.in., że wynagrodzenie zasadnicze nauczyciela dyplomowanego wynosić miałoby co najmniej 100 proc. przeciętnego wynagrodzenia, a nauczyciela stażysty - 73 proc. Przewidziano w nim też formułę średnich płac na poszczególnych stopniach awansu zawodowego - w wysokości od 90 proc. przeciętnego wynagrodzenia dla stażysty do 155 proc. dla nauczyciela dyplomowanego. Propozycja ta trafiła do dalszych prac w sejmowej komisji edukacji. Jednak szanse na to, że wejdzie w życie, są nikłe. Warto jednak przypomnieć, że podobne postulaty wysuwały pozostałe związki. Oświatowa Solidarność wypomina rządowi, że taka zmiana miała być wdrożona już w 2020 r. - jest to jeden z niezrealizowanych punktów wspomnianego porozumienia z rządem.
- Minister Czarnek przekonywał, że nasza inicjatywa będzie kosztować budżet 20 mld zł rocznie, a przecież te współczynniki są identyczne, jak przy rządowej propozycji, która dodatkowo zwiększała pensum. Czyli mamy rozumieć, że wydatki rzędu 17 mld zł pokryliby sami nauczyciele, wskutek dłuższej pracy - zastanawia się Krzysztof Baszczyński, wiceprezes ZNP. Dodaje, że związek skierował do premiera pismo w sprawie przyznania nauczycielom 20 proc. podwyżek z wyrównaniem od stycznia 2022 r. Jednak w ocenie rządzących propozycje związków są nierealne - i w tym roku, i w przyszłym.
/>
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama