W Przemyślu jest kilka tysięcy samochodów, których współwłaścicielami są Ukraińcy. Niektóre z nich są porzucane, co naraża miasto na niebagatelne koszty. A innych właścicieli na rosnące ceny polis OC.
W Przemyślu jest kilka tysięcy samochodów, których współwłaścicielami są Ukraińcy. Niektóre z nich są porzucane, co naraża miasto na niebagatelne koszty. A innych właścicieli na rosnące ceny polis OC.
Na wschodnich granicach Polski od kilku lat kwitnie proceder sprzedaży na Ukrainę samochodów na polskich rejestracjach. Efekt? Zatłoczone urzędy, raj dla przemytników, a dla polskich kierowców – wyższe składki ubezpieczeniowe. Na coraz bardziej doskwierający problem zwracają uwagę władze Przemyśla. Chodzi o pojazdy posiadające dwóch współwłaścicieli – Polaka i Ukraińca. W samym Przemyślu jest zarejestrowanych 4,5 tys. takich samochodów. Problem w tym, że coraz częściej zamiast jeździć po drogach, stoją i niszczeją, często blokując miejsca parkingowe mieszkańcom.
„Samochody te są porzucane ze względu na niską wartość, awarię lub upływ terminu ubezpieczenia lub badań technicznych” – wskazuje prezydent Przemyśla Robert Choma w piśmie skierowanym do Związku Miast Polskich. Prosi w nim o interwencję związku na szczeblu rządowym. Porzucone auta są odholowywane przez władze powiatowe na strzeżone parkingi. Przemyśl kosztuje to kilkadziesiąt tysięcy złotych rocznie. Obowiązkowy termin sześciu miesięcy przetrzymywania takiego auta na parkingu powoduje, że dość często jego sprzedaż staje się po prostu nieopłacalna, ponieważ koszty za pobyt na parkingu przewyższają wartość samego pojazdu, a wyegzekwowanie należności od wierzycieli bywa niemożliwe.
Dlaczego jednak problem ten dotyczy zwłaszcza samochodów należących jednocześnie do Polaków i Ukraińców? Okazuje się, że zawalidrogi to tylko emanacja większego procederu kwitnącego od co najmniej kilku lat przy naszej wschodniej granicy. Najczęściej sytuacja jest prosta: obywatel Ukrainy chce ściągnąć do siebie samochód np. z Polski. Jednakże import samochodów na Ukrainę wiąże się z wysokimi opłatami celnymi, które zostały wprowadzone dzięki lobbingowi ukraińskich oligarchów, walczących o ochronę miejscowego rynku, czyli własnych biznesów.
Tymczasem zarejestrowanie samochodu na współwłasność z Polakiem oraz wydanie polskich tablic rejestracyjnych pozwala na uniknięcie tych kosztów. Regionalny galicyjski portal Zaxid.net pisze, że w przygranicznej Rawie Ruskiej co trzecie auto ma polskie blachy. Istnieją specjalne strony doradzające, jak najłatwiej zarejestrować w Polsce samochód. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę termin „awto na polśkij rejestraciji”. Jeden z portali wśród zalet używanych aut z Polski wymienia także to, że „nie jeździły wcześniej po ukraińskich drogach na ukraińskim paliwie” o niższej liczbie oktanów.
Jednak nie wszystkie samochody udaje się sprowadzić na Ukrainę. Wystarczy, że leciwe najczęściej auto ulegnie awarii i sprzedawcy dochodzą do wniosku, że nie opłaca im się inwestować w naprawę. Inne są porzucane, gdy właściciel postanowi je wymienić na nowszy model. Większość aut na polskich blachach udaje się jednak wywieźć na Ukrainę. W całym procederze Polak robi za typowego słupa. – Zazwyczaj za taką przysługę dostaje kilkaset złotych prowizji od Ukraińca lub inne suweniry – opowiada jeden z samorządowców.
Wtóruje mu wicestarosta przeworski Janusz Owsiak. – Słyszałem o Polakach, którzy w ten sposób stali się współwłaścicielami nawet kilkuset aut – mówi. Jak dodaje, powiatowe wydziały komunikacji mają w tej sytuacji związane ręce. – Nie możemy odmówić rejestracji takich pojazdów, nawet gdy zdajemy sobie sprawę, w jakim celu jest dokonywana rejestracja polskiego współwłaściciela – dodaje. W niektórych starostwach Ukraińców uczestniczących w procederze jest tak wielu, że trzeba było zreorganizować pracę urzędu. – Mieliśmy straszne kolejki. Zmieniliśmy więc system. Oddzielna kolejka jest dla osób rejestrujących auto w normalnym trybie, czyli na własność, a oddzielna dla osób, które chcą zarejestrować współwłasność. W tym drugim ogonku 99 proc. osób stanowią Ukraińcy – mówi nam starosta jarosławski Tadeusz Chrzan.
Proceder utrudnia także pracę polskiej Służbie Celnej. Jak wynika z ukraińskich przepisów, tamtejsi obywatele posiadający pojazd zarejestrowany na terenie innego państwa, np. Polski, chcąc uniknąć wyższych należności celnych, muszą co najmniej raz w tygodniu przekroczyć granicę, czyli wjechać do Polski. – Biorąc pod uwagę skalę zjawiska oraz to, że znaczna część takich pojazdów przekracza granicę tylko w celu przemytu papierosów lub zarejestrowania wyjazdu z Ukrainy, należy stwierdzić, że generuje to m.in. koszty po stronie służb granicznych Rzeczypospolitej w postaci większej liczby kontroli czy obciążenia systemów informatycznych – wyjaśnia Edyta Chabowska z Izby Celnej w Przemyślu.
Część naszych rozmówców wskazuje, że skutki procederu przy naszej wschodniej granicy pośrednio mogą odczuwać wszyscy polscy kierowcy. Chodzi o zwiększone koszty ubezpieczeń pojazdów. – W dużej mierze samochody zarejestrowane na obywateli z Polski i Ukrainy nie posiadają ubezpieczenia OC, co w przypadku kolizji z pojazdami obywateli RP prowadzi do likwidacji szkód z funduszu gwarancyjnego, a to powoduje zwiększenie stawek – przekonuje jeden z naszych rozmówców.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama