Rezygnacja z zatrudnienia przez kobiety pobierające świadczenie 500+ staje się faktem. Taki wniosek płynie z najnowszych państwowych statystyk.
Rezygnacja z zatrudnienia przez kobiety pobierające świadczenie 500+ staje się faktem. Taki wniosek płynie z najnowszych państwowych statystyk.
/>
Dziennik Gazeta Prawna
Jak pokazuje Badanie Aktywności Ekonomicznej Ludności (BAEL) autorstwa GUS, od marca do września liczba biernych zawodowo zwiększyła się o 150 tys. Osoby te podają jako powód niepodejmowania pracy „obowiązki rodzinne związane z prowadzeniem domu”. Równocześnie wzrosła liczba niepracujących zawodowo w wieku 25–44 lata, a jedyną grupą, w której spadła aktywność zawodowa, są kobiety. Co ciekawe, zmiany te mają miejsce w czasie dość dynamicznego spadku bezrobocia: w listopadzie, według szacunków resortu rodziny i pracy opublikowanych wczoraj, wyniosło 8,2 proc. Ostatni raz było tak niskie w 1991 r.
– Wszystko to układa się w logiczną całość: porzucanie pracy to efekt działania 500+ – mówi Iga Magda z Instytutu Badań Strukturalnych.
Podobnego zdania jest Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu. – Do tej pory mieliśmy informacje o pojedynczych przykładach. Teraz widać zmiany sprzeczne z ogólnym trendem rynkowym spadku bezrobocia i wzrostu zatrudnienia, które sugerują, że dezaktywizacja dotyczy kobiet, i to w wieku, w którym rodzą dzieci – zauważa Jankowiak.
Resort rodziny i pracy wypowiada się ostrożnie. – Jest zbyt wcześnie, żeby oceniać wyniki i wskazywać źródła opisywanego trendu – zauważa w odpowiedzi na nasze pytania. Opierając się na danych z I i II kw., ministerstwo twierdzi, że wówczas nie było widać takiego zjawiska.
Rezygnowanie z pracy po otrzymaniu 500+ może być zrozumiałe w przypadku kobiet wykonujących najcięższe i najsłabiej płatne prace. Jeśli ma charakter jedynie czasowy, nie spowoduje dużych zmian na rynku pracy. Jeśli jednak dezaktywacja będzie stała, odbije się głównie na kobietach, choćby z uwagi na to, że brak pracy dziś pozbawi je prawa do emerytury w sensownej wysokości.
150 tysięcy kobiet odeszło z pracy przez 500 plus
Rząd powinien zrobić wszystko, by młode matki otrzymujące świadczenie nie porzucały pracy. To, co teraz wydaje im się atrakcyjne, w przyszłości doprowadzi je na skraj nędzy
Eksperci oceniają, że z rynku pracy odpłynęły zwłaszcza kobiety wykonujące ciężkie i nisko płatne zajęcia. – To decyzje indywidualne: ktoś wylicza dochody, jakie dostaje, nie pracując, i porównuje je z tymi za pracę. Odejmuje koszty np. opieki nad dziećmi, czasu poświęconego dla domu, dojazdów do biura czy zakładu. To wybór między zaletami pracy i z drugiej strony czasu wolnego i konsumpcji. 500+ zmieniło ten rachunek, ale po to jest polityka państwa, by to przewidywać – uważa Iga Magda z Instytutu Badań Strukturalnych.
Najważniejsze jest to, czy odejście z pracy okaże się trwałe. Janusz Jankowiak z Polskiej Rady Biznesu obawia się, że nawet jeśli początkowo spora część kobiet będzie chciała przerwać karierę tylko na jakiś czas, to wrócić im nie będzie łatwo. – Odejście z pracy kobiet o relatywnie niskim poziomie umiejętności zawodowych oznacza ryzyko trwałego wypadnięcia z rynku pracy. By na niego wrócić, trzeba przejść przez proces szkoleń czy dokształcania, a to oznacza koszty, które musi ponieść sama zainteresowana lub państwo – podkreśla Jankowiak.
To wszystko może z kolei oznaczać, że z biegiem czasu powstanie spora grupa kobiet, które nie wypracują nawet minimalnej emerytury. Co więcej, gdy potomstwo urośnie i dochody z 500+ się skończą, one nie będą potrafiły znaleźć jakiegokolwiek zatrudnienia.
Dezaktywizacyjny efekt 500+ będzie również niekorzystny dla gospodarki. Jak bardzo, zależy od tego, na ile finalnie okaże się masowy. – Z dobrze płatnych zawodów kobiety raczej nie będą odchodziły, ale z gorszych mogą – mówi Iga Magda.
W negatywnym scenariuszu – czyli takim, gdzie ludzie masowo porzucają mało płatną pracę, bo niewiele tracą dzięki dodatkom na dzieci – rynek pracy czekałyby poważne trudności. Pewne ich symptomy już widać. Np. ubytek liczby osób aktywnych zawodowo stwarza problemy przedsiębiorcom. – Kłopoty już występują i stopniowo się nasilają. Coraz większa liczba firm nie potrafi sprawnie i szybko pozyskiwać nowych pracowników. I to nie tylko w sektorze usług, ale też w przemyśle. Utrzymywanie się takiego stanu rzeczy będzie godzić we wzrost gospodarczy – twierdzi ekonomista Grzegorz Maliszewski.
Bezpośredni skutek malejącej liczby rąk do pracy to eskalacja żądań płacowych. W bardzo ostrej wersji Polska przerabiała to krótko po przystąpieniu do Unii Europejskiej, gdy otworzyły się dla nas zagraniczne rynki pracy (głównie brytyjski i irlandzki). Fala emigracji spowodowała ubytek liczby pracujących i duży wzrost płac, grubo przekraczający 10 proc. rocznie. – W takiej skali to nam na razie nie grozi, jesteśmy daleko od tamtych poziomów. Ale nadmierny wzrost płac, szybszy od wzrostu produktywności, jest niepożądany z punktu widzenia rozwoju gospodarki – ocenia ekonomista.
Napięcia, jakie mogłoby wywołać odejście z pracy części beneficjentów „Rodziny 500 plus”, można złagodzić na dwa sposoby. Pierwszy to otwarcie się na imigrację, zwłaszcza z Ukrainy. To zresztą działa już dziś, bo wschodnim sąsiadom stosunkowo łatwo podejmować u nas pracę na podstawie tzw. procedury uproszczonej (oświadczenia pracodawcy o zatrudnieniu cudzoziemca). Ale trudniej im się w Polsce na stałe osiedlić, co sprawia, że praca podejmowana przez nich jest w dużym stopniu sezonowa, tymczasowa. – Dlatego dobrze, że trwają prace nad rozwiązaniami, które pomogłyby Ukraińcom zamieszkać nad Wisłą na stale. To stosunkowo najszybszy sposób na łatanie dziur na rynku pracy. Zmiany, które miałyby na celu zmianę trendów demograficznych, są dużo trudniejsze i przynoszą skutki w znacznie dłuższym czasie – dodaje Grzegorz Maliszewski.
Drugi, lepszy sposób to zmiana systemu wsparcia dla rodzin. Można to zrobić na różne sposoby. Dziś najważniejszym jego elementem jest program „Rodzina 500 plus”. Eksperci z Centrum Analiz Ekonomicznych CenEA wielokrotnie zwracali jednak uwagę, że system jest niespójny, składa się z elementów niezależnych od siebie. Ich zdaniem optymalnie byłoby ściślej powiązać go z zatrudnieniem – np. przez system podatkowy. W Polsce rodzice mogą odliczać od podatku ulgę na wychowanie dzieci – ale w niektórych krajach rozwiązania są bardziej zaawansowane. Na przykład we Francji i w Portugalii stosuje się tzw. iloraz rodzinny, czyli możliwość wspólnego opodatkowania nie tylko z małżonkiem, ale również z dziećmi. Niektórzy stosują także preferencje w systemie emerytalnym. Np. we Francji rodzice minimum trojga dzieci mają z automatu emeryturę wyższą o 10 proc., na Węgrzech kobieta ma prawo do obniżenia wieku emerytalnego o rok za każde dziecko, o ile ma ich minimum pięcioro.
Jednak pierwszą zmianą, jaką rząd powinien rozważyć, jest branie pod uwagę dochodów z 500+ przy wyliczaniu kryteriów dochodowych dla innych świadczeń rodzinnych. Bez tego motywacja do odchodzenia z nisko płatnej pracy może być jeszcze większa: rodzina może bowiem ubiegać się nie tylko o dodatek już na pierwsze dziecko, ale również o zasiłek. Według danych z resortu pracy zainteresowanie socjalem rodzinnym wyraźnie wzrosło po uruchomieniu świadczeń wychowawczych. I zdaniem Igi Magdy w tym kierunku powinny iść korekty nie tyle programu 500+, ile systemu świadczeń rodzinnych. – Nie wyobrażam sobie wycofania z 500+ z powodów politycznych. Musi być ono jednak ostatecznie zmodyfikowane tak, by zachęcać do pracy chociaż na część etatu – zauważa.