Kobieta służąc w policji nie musi rezygnować z prywatnego życia. Musi jednak pamiętać, że praca ta wiąże się z większym zaangażowaniem - mówi zastępca komendanta głównego policji nadinsp. Helena Michalak. Jak dodaje, dla niej największym wyzwaniem była właśnie rozłąka z bliskimi.

Nadinspektor Michalak jest pierwszą kobietą, która w policji objęła stanowisko zastępcy komendanta głównego policji. Jako druga w historii formacji ma stopień generała, a jako jedyna w służbach mundurowych pełni służbę czynnie. W KGP nadzoruje służbę wspomagającą, a więc głównie logistykę i finanse. Jak mówi w rozmowie z PAP, kobiet w policji jest coraz więcej i pełnią coraz wyższe funkcje. "Kiedyś, można powiedzieć stanowiłyśmy swoisty folklor. Oczywiście mężczyźni w policji stanowią nadal większość, ale policjantek przybywa. Obejmują też coraz wyższe stanowiska - dzisiaj są m.in. naczelnikami, komendantami miejskimi, powiatowymi, była też pani komendant wojewódzka policji w Opolu (Irena Doroszkiewicz - jako pierwsza została generałem policji - PAP)" - podkreśla. Przyznaje, że w jej odczuciu zmienia się zarówno podejście funkcjonariuszy do koleżanek policjantek, jak i postrzeganie kobiet w policji. Widać to - dodaje - np. w zmianach, które nastąpiły w kwestiach umundurowania.

"Jeśli chodzi o umundurowanie wyjściowe, to marynarki są obecnie szyte na zamówienie; może nie jest jeszcze pod tym względem idealnie, ale o wiele lepiej niż było w przeszłości. Pamiętam z początków mojej służby, gdy marynarki były tylko męskie.

Dostawałyśmy za duże, by można było je zwęzić w ramionach i przełożyć na drugą stronę - tak, by zapinały się na stronę damską" - mówi wicekomendant. Jakie rady ma dla kobiet, które chcą służyć w policji? "Po prostu trzeba być dobrą w tym, co się robi i chcieć to robić. Ważna jest też umiejętność pogodzenia życia prywatnego ze służbą" - mówi. Jak przyznaje, przechodząc przez kolejne szczeble kariery musiała też przyzwyczaić się do faktu, że w danym momencie, na danym stanowisku była pierwszą kobietą. Wicekomendant dodaje, że kobieta, decydując się na pracę w policji, nie musi rezygnować z prywatnego życia, musi jednak pamiętać, że służba wymagać będzie od niej większego zaangażowania niż inna praca.

"Pamiętam jak analizowałam kiedy rozpocząć szkołę oficerską, kiedy będzie ten odpowiedni moment, by zostawić wówczas dwuletniego syna. Zastanawiałam się czy nie jest za mały. Starsze koleżanki powiedziały mi wówczas, że nigdy nie będzie odpowiedniego momentu i trzeba realizować to, co los nam daje. Starałam się jak najczęściej do niego przyjeżdżać, nawet chwila spędzona z rodziną dawała mi dużo siły" - mówi Michalak. Jak przyznaje, właśnie rozłąka z najbliższymi była dla niej największym wyzwaniem, gdy obejmowała stanowisko wiceszefa policji.

"Przeniosłam się z Gorzowa Wielkopolskiego, gdzie wcześniej pełniłam służbę (jako zastępca komendanta wojewódzkiego tamtejszej policji - PAP) do KGP do Warszawy.

Moja rodzina została. Na pewno nie jest im łatwo, ale już przyzwyczaili się do moich wyjazdów, mojej nieobecności. Są dla mnie ogromnym wsparciem. Bez tego wsparcia, zrozumienia pewnie nie osiągnęłabym tego, co teraz mam, nie byłoby mnie w tym miejscu, w którym jestem" - dodaje. Młodszy syn – jak mówi - opowiada kolegom o niej i jej pracy. "Starszy, który ma obecnie 18 lat, nie przywiązuje do tego tak wielkiej wagi - dodaje z uśmiechem. Pytana o swoje obecne obowiązki, wicekomendant podkreśla, że w zasadzie - w porównaniu z pracą w komendzie wojewódzkiej - niewiele się zmieniło. "Praca - można powiedzieć - jest taka sama, tylko chodzi o większe środki finansowe.

Przychodząc tu obawiałam się raczej tematów, które na poziomie komendy wojewódzkiej nie istnieją, a są realizowane tutaj w Komendzie Głównej Policji. Bo to zupełnie inny szczebel, zupełnie inny punkt odniesienia do wielu rzeczy" - mówi wiceszefowa policji. Przyznaje, że są sytuacje, kiedy musi wykazać się dużą asertywnością. "Chciałoby się dużo więcej zrobić, ale budżet nas ogranicza i przysłowiowo - czasami muszę uderzyć pięścią w stół" - mówi. Patrycja Rojek-Socha.