Wprowadzeniu urlopów ojcowskich towarzyszyła medialna euforia. Jeden z dzienników promował „tacierzyński” (nadal nie rezygnuje z tego potworka słownego i tyleż usilnych, co niezasłużonych zapewnień, że to dzięki niemu przepisy te wprowadzono – uchwalono je na bazie pomysłów zgłoszonych przez zespół ówczesnej minister pracy Joanny Kluzik-Rostkowskiej). Ruszały kampanie społeczne i znane twarze w stacjach telewizyjnych podkreślały, jak ważne jest uczestnictwo mężczyzny w wychowywaniu dziecka.



Jak duże było więc rozczarowanie, gdy okazało się, że ojcowie nie ruszyli szturmem po dwa tygodnie płatnej opieki nad dzieckiem. W pierwszym miesiącu obowiązywania nowych przepisów było tylko 70 zainteresowanych z grona około 250 tys. uprawnionych. Obecnie według szacunkowych danych (nie da się ustalić dokładnej liczby ojców korzystających z tego uprawnienia, sic!) korzysta z nich kilkanaście procent mężczyzn.
Szybko znaleziono winnych. Tradycyjnie oprócz pracodawców, którzy oczywiście wywierali presję, aby urlopów nie brać, negatywnym bohaterem stał się sam ojciec – wciąż zaściankowo myślący (od wychowywania dzieci są kobiety), obawiający się, co powiedzą koledzy w firmie (nie chce mu się pracować), niezainteresowany rozwojem potomstwa, skupiony na karierze.
W gąszczu stereotypowych opinii zapomina się o problemach tych mężczyzn, którzy chcieliby skorzystać z opieki nad dzieckiem, ale nie mogą. Nie chodzi tu o urlop ojcowski, ale np. macierzyński czy rodzicielski w razie śmierci nieubezpieczonej matki dziecka lub w sytuacji, gdy pracuje ona i opłaca składki za granicą. Okazuje się, że nasze prawo traktuje ich uprawnienia tylko jako wtórne wobec przywilejów kobiety. Jeśli ona nie ma prawa do macierzyńskiego, ojciec nie skorzysta z jego dodatkowej części czy urlopu rodzicielskiego. Nawet jeśli sam pracuje i płaci ZUS.
Może więc zamiast oskarżać wszystkich mężczyzn o ignorowanie swojej roli w wychowywaniu dziecka, warto się zastanowić nad zmianą przepisów, która zlikwiduje takie nierówne traktowanie ojców i matek. Aby ci pierwsi nie byli traktowani jako wtórni rodzice.