Napisał do mnie prezydent. Co prawda, nie ten najważniejszy, ale zawsze. Prezydent Federacji Porozumienia Polskiego Rynku Nieruchomości w liście specjalnym adresowanym do ministra Gowina (do wiadomości mediów) na trzech stronach formatu A4 argumentuje, dlaczego pod żadnym pozorem nie należy „znosić reglamentacji” zawodów pośrednika w obrocie nieruchomościami i zarządcy nieruchomości.
Wyciąga kaliber najcięższy – wyrok Trybunału Konstytucyjnego, w którym podnosi on, że wymóg posiadania licencji nie ogranicza działalności gospodarczej.
Mocno. Cóż z tego, skoro po raz kolejny mam przekonanie, że przeciwnicy ustawy deregulacyjnej unikają sedna. Ich wywody są olśniewające, ale dziwnym trafem wolą wysoki poziom abstrakcji od szczegółów. Sprowadźmy więc dyskusję na ziemię. Oto przykłady.
Pierwszy: Para szuka własnego mieszkania. Nie mają doświadczenia, więc ostrożnie podchodzą do sprawy. Znaleźli ciekawą ofertę w internecie, dzwonią. Oczywiście jest, jakby na państwa czekało, cieszy się agent, umówię spotkanie, obejrzycie państwo. Obejrzeli. Namyślali się, w końcu zdecydowali: bierzemy. Dokumenty załatwili, pieniądze również, spotkanie u notariusza na podpisanie umowy wstępnej umówione, więc jadą. Ale agent prosi, by zjawili się trochę wcześniej. Łapie ich w korytarzu. No więc, proszę państwa, robimy tak, szepcze: zmniejszamy cenę na papierze o 25 proc., resztę poza umową. Tak chce właściciel. Państwu to nie przeszkadza? Przeszkadzało.
Przykład drugi: Inna para sprzedaje nieruchomość. Podpisuje umowę z trzema agencjami, bez wyłączności. Dzwoni czwarta: mieszkanie aktualne? Aktualne, ale nie mamy przecież umowy, odpowiadają sprzedający. Będzie klient, podpiszemy. A zdjęcia sami ściągniemy, rezolutnie wyjaśnia głos i rozłącza się.
Po trzech tygodniach i trzydziestu nowych agencjach para odkrywa, że w sieci ich mieszkanie występuje w 34 wersjach, w dodatku w szerokiej rozpiętości cenowej (jedni doliczają wysoką prowizję, inni mniejszą). Zgłupieć można, konstatują sprzedający, i dają mieszkanie innej agencji na wyłączność. Po kilku miesiącach dochodzi do transakcji. Tu historia mogłaby się zakończyć, ale minęły trzy lata, a para wciąż odbiera z różnych agencji telefony: mieszkanie aktualne?
Puenta? Lepszy pośrednik bez papierów, który czuje oddech konkurencji na karku i z tego powodu nie pozwoli sobie na takie traktowanie klienta, niż ten z największymi nawet dyplomami. Bo opisane wyżej przypadki wydarzyły się, gdy obowiązywały licencje, których pośrednicy tak bronią.