Z Polskiego Radia zwolniono dwie osoby, a z TVP jedną; pod nowymi rządami zmiany kadrowe, w tym odejścia za porozumieniem stron, objęły w obu firmach po kilkadziesiąt osób - mówili w środę przed sejmową komisją kultury prezes PR Barbara Stanisławczyk i szef TVP Jacek Kurski.

Iwona Śledzińska-Katarasińska (PO) stwierdziła zaś, że z pracą w TVP i PR musiało się rozstać co najmniej 140 osób.

Tematem blisko trzygodzinnego, burzliwego posiedzenia komisji były „Okoliczności i przyczyny zwolnień dziennikarzy w publicznym radiu i telewizji po wejściu w życie ustawy z dnia 30 grudnia 2015 r. o zmianie ustawy o radiofonii i telewizji (Dz.U. z 2016 r. poz. 25) i zmianie kierownictwa obu mediów”.

"Mamy listę osób, która jest listą hańby. Doliczyłam się ok. 140 zmian, które nastąpiły w zasobie dziennikarskim mediów publicznych" - powiedziała na wstępie posiedzenia Śledzińska-Katarasińska, która reprezentowała wnioskodawców. Dodała, że chodzi nie tylko o wyrzucenia, ale też rezygnacje.

Mówiła, że jeżeli pracy pozbawia się nie tylko znane twarze, ale także szeregowych dziennikarzy, wydawców, prezenterów, to można to traktować jako szykany. Pytała też, czy powrócą jasne kryteria zatrudniania, konkursy w TVP i PR, tak by proces zmian personalnych był jawny i przejrzysty.

"Himalaje hipokryzji" - tak skomentowała tę wypowiedź Joanna Lichocka (PiS). Wtórowała jej szefowa komisji Elżbieta Kruk (PiS), która mówiła, że danym przytoczonym przez Śledzińską-Katarasińską daleko do rekordu poprzedniego szefa TVP Juliusza Brauna, który "jednym ruchem ręki pozbył się z TVP 400 pracowników".

Prezes Polskiego Radia Barbara Stanisławczyk na wstępie swojej wypowiedzi oświadczyła, że podjęła się misji naprawy Polskiego Radia.

W odniesieniu do tematu posiedzenia podała, że z radia za jej kadencji zwolniono dwie osoby - jedną za naruszenie obowiązków pracowniczych, a drugą z powodu utraty zaufania.

W dalszej części posiedzenia doprecyzowała, że jeśli chodzi o dziennikarzy, to zmiany personalne dotyczyły w sumie 25 osób. W tym kontekście mówiła, że: rozwiązanie umów o pracę za porozumieniem stron nastąpiło w przypadku 12 osób, czyli 1 proc. pracowników; umowy czasowe zakończyły się w przypadku 4 osób; na emeryturę za porozumieniem stron odeszły 4 osoby, a na swój wniosek - 3. Z kolei ze stanowisk odwołano 3 osoby. Jak przekonywała, wszystkie rozstania miały powody merytoryczne.

Z kolei prezez TVP Jacek Kurski przekonywał, że następuje obecnie "przywracanie elementarnej równowagi w mediach publicznych". Jak mówił, w TVP pracują prawie 3 tys. osób, a zmiany kadrowe dotyczą kilkudziesięciu. Według niego poza Krzysztofem Rogalą, nikt nie został zwolniony, rozstania następują w drodze porozumienia stron, a odchodzący otrzymują odprawy. Przekonywał, że wiele osób zwolniło się samo.

Potem uzupełnił, że 26 osób rozstało się z TVP za porozumieniem stron na podstawie Kodeksu pracy, a 16 osób - na podstawie Kodeksu cywilnego (umowy między przedsiębiorcą a przedsiębiorcą).

Kurski mówił też, że w TVP powstał raport o "skandalicznych nadużyciach rzetelności dziennikarskiej", do których dochodziło zanim objął fotel szefa Telewizji. Według niego dziennikarze, którzy pożegnali się z TVP "wiedzieli, że przegięli" i dlatego tak chętnie podpisywali dokumenty o odejściu za porozumieniem stron.

"Skoro nikt nie został zwolniony, to dlaczego znanych dziennikarzy nie ma w mediach publicznych?" - zareagowała na te wystąpienia Urszula Augustyn (PO).

Kurski podkreślił też, że w 2009, 2011 i 2012 roku "brutalnie wyrzucono" z TVP m.in. Bronisława Wildsteina, Joannę Lichocką, Rafała Ziemkiewicza, Wojciecha Cejrowskiego czy Piotra Skwiecińskiego.

Zapewnił też, że TVP pod jego rządami szczególnie dba o pluralizm, "jest w święty sposób przestrzegana zasada obecności opozycji w TVP". Jak dodał, będzie tak, póki on będzie prezesem.

Śledzińska-Katarasińska na koniec podsumowała, że skala i tempo zmian personalnych w mediach publicznych "przywołuje najgorsze czasy".