Reforma gimnazjalna, maturalna i obniżenia wieku szkolnego do lat 6 – to tylko niektóre z ważnych zmian, które wprowadzono w ostatnich latach w polskiej edukacji. Żadna z nich nie została uczciwie podsumowana i rozliczona. Eksperci OECD nie mają wątpliwości – żeby skutecznie zarządzać oświatą, trzeba sumiennie recenzować wprowadzone nowości. I dopiero na tej podstawie projektować kolejne reformy. Takie wnioski znalazły się w opublikowanym właśnie raporcie „Education Policy Outlook 2015. Making Reforms Happen”.
Polskie problemy, zagraniczne odpowiedzi / Dziennik Gazeta Prawna
Krystyna Łybacka (SLD) minister edukacji i sportu w latach 2001–2004 / Dziennik Gazeta Prawna

– Nasza edukacja składa się z wielu luźno powiązanych ze sobą pomysłów, które zmieniają się w zależności od tego, kto akurat rządzi – uważa Hubert Guzera z Forum Obywatelskiego Rozwoju.

Jako jedną z pozostawionych bez weryfikacji reform wskazuje wprowadzenie do podstawówek rządowego podręcznika. – Już to, że przygotowanie przez MEN książek do kolejnych klas zostało zapowiedziane jako pewnik, wskazuje, że resort nawet nie zainteresował się, jak spisze się ten projekt w pilotażu – przekonuje. Jak pracuje się z podręcznikiem, ocenili na razie tylko nauczyciele i organizacje pozarządowe. Oceny nie napawają optymizmem.

Ryszard Proksa, przewodniczący oświatowej Solidarności, przypomina, że podsumowania nie doczekała się także reforma wprowadzająca gimnazja i system egzaminów zewnętrznych. – Domagaliśmy się szczegółowych badań, ale bez skutku – mówi. Jego zdaniem tak było również z obniżeniem wieku szkolnego. – Eksperymenty robi się u nas z marszu – dodaje.

Nie dziwi więc, że jednym z najważniejszych celów, jakie zdaniem ekspertów OECD powinna postawić przed sobą Polska, jest rozwój polityki oświatowej w oparciu o rzetelne informacje.

System edukacji to składowa luźno powiązanych pomysłów

Przygotowując opublikowany właśnie raport „Education Policy Outlook 2015. Making Reforms Happen” eksperci z OECD przeanalizowali 450 reform edukacyjnych, które prowadzono w krajach członkowskich w latach 2008–2014. Tylko w przypadku jednej na dziesięć zbadano jej faktyczny wpływ na rzeczywistość. Polska nie stanowi wyjątku – choć ostatnia dekada przyniosła nam wiele zmian w edukacji, z większości z nich nie zostały wyciągnięte wnioski. „Tymczasem bardziej rygorystyczny i spójniejszy pomiar wpływu polityki nie tylko przyniesie oszczędności w dłuższej perspektywie, lecz jest też niezbędny w celu opracowania bardziej użytecznych i skuteczniejszych opcji polityki edukacyjnej” – napisali w raporcie eksperci OECD.
Z drugiej strony braki w ocenie mogą dać pole do nadinterpretacji. Widać to choćby w przypadku gimnazjów. Reformy nigdy nie podsumowano, ale rząd Donalda Tuska odtrąbił niedawno ich wielki sukces. Wszystko dlatego, że polscy uczniowie dokonali gigantycznego skoku w międzynarodowym badaniu PISA 2012 – od 2009 roku awansowali o 23 punkty w umiejętnościach matematycznych. Tymczasem takiej pozornej zmiany nie potwierdzają prowadzone w Instytucie Badań Edukacyjnych pilotażowe analizy wyników testów gimnazjalnych. Więcej – wynika z nich, że umiejętności matematyczne uczniów nieco spadły. Jak wyjaśnia ekspert na co dzień zajmujący się systemem oświatowym, wynik badania PISA mógł być jednorocznym skokiem, związanym ze zmianą formuły egzaminu gimnazjalnego. – Nastolatki po prostu przyłożyły się do nauki, obawiając się nowości. To, czy tak bardzo awansowaliśmy, pokaże dopiero następne badanie, w 2015 roku – uważa.
– Polska szkoła została popsuta kolejnymi przypadkowymi reformami – ocenia Ryszard Proksa z oświatowej Solidarności. – Największą szkodę paradoksalnie wyrządzają naszemu systemowi pieniądze unijne. Kolejni ministrowie edukacji wydali kilka miliardów złotych na ulepszanie systemu. Mieliśmy dobre praktyki, ale żeby wydać pieniądze, trzeba było wykazać zmiany. Powstało w ten sposób wiele bezużytecznych instytucji – uważa. Jako przykład podaje Ośrodek Rozwoju Edukacji. – Mieli pracować nad e-podręcznikiem, a choć zbliża się termin, w którym powinien zostać ukończony, nadal nie widać efektów – ocenia. Kilka tygodni temu resort wymienił zespół odpowiedzialny za jego realizację.
Jak jednak wynika z raportu OECD, w kluczowych obszarach związanych z oświatą Polska nie zostaje w tyle za średnią państw organizacji. Choćby w statystykach dotyczących nauczycieli – z zestawień wynika, że nasi pedagodzy są jednymi z najlepiej wykształconych.
Zdaniem ekspertów OECD Polska ma jednak wciąż wiele do zrobienia. W statystykach widać, że w Polsce przybywa tych określanych mianem NEETs, czyli młodych ludzi, którzy ani się nie uczą, ani nie pracują. Między 2008 a 2012 rokiem ich liczba zwiększyła się o 4,6 proc. i obejmuje już blisko 15 proc. populacji. Źle wypadamy również w obszarze przywództwa edukacyjnego – Polska została pod tym względem szóstym najgorzej ocenionym krajem. Problemy mamy też z bieżącą ewaluacją – oceny uczniów służą u nas głównie do tego, by stwierdzić, czy dziecko może iść do następnej klasy.
Powinniśmy skupić się na wyrównywaniu szans edukacyjnych dzieci z różnych środowisk. Chodzi zwłaszcza o dobrą opiekę przedszkolną i edukację wczesnoszkolną. Zdaniem ekspertów ważnymi polskimi problemami są konieczność wzmocnienia autonomii szkół i animowanie współpracy między placówkami tak, by mogły wymieniać się dobrymi praktykami. Obecnie jest to rzadkością. Dobrym przykładem takiej współpracy może być choćby bydgoski Bąbel Matematyczny – to sieć szkół, w których nauczyciele pierwszych klas eksperymentują z wykładaniem królowej nauk. Dzięki współpracy nauczyciele są bardziej zaangażowani, a ich uczniowie osiągają wyższe niż wcześniej wyniki.
Jednym z najważniejszych celów, które widzą dla Polski eksperci OECD, jest rozwój polityki oświatowej opartej na rzetelnych informacjach. Specjaliści zauważają także, że Polska w dziedzinie oświaty potrzebuje efektywniejszej współpracy między władzami samorządowymi i centralnymi. Tak by te pierwsze mogły efektywniej zarządzać środkami przeznaczonymi na oświatę.
Na tym froncie trwa w Polsce na razie wojna podjazdowa. Wygląda na to, że jedna z największych reform oświatowych od lat właśnie przebiega za plecami i bez kontroli MEN – tylko w ubiegłym roku w całej Polsce samorządy zlikwidowały ponad 370 szkół (równocześnie w innych gminach powstało 75 nowych). W tym roku może być jeszcze gorzej – samorządowcy, ośmieleni po wyborach, mogą okazać się bardziej skłonni do podejmowania niepopularnych decyzji. Do końca stycznia do kuratoriów wpłynęło z gmin już ponad 50 uchwał o zamiarze likwidacji szkół. Minister Joanna Kluzik-Rostkowska wysłała wczoraj do samorządowców list, w którym namawia ich do tego, by nie kasowali placówek.
– Szanuję autonomię samorządów, ale chciałabym poprosić je o rozwagę przy podejmowaniu takich decyzji – wyjaśnia szefowa MEN i dodaje, że w tym roku resort zdecydował się na dodatkową zachętę dla gmin: w styczniowym rozporządzeniu podniesiona została subwencja oświatowa na uczniów z małych szkół. Poza tym minister niewiele więcej może zrobić. Ale jeśli małe szkoły znikną, konsekwencje będą istotne dla uczniów. Badania pokazują, że większa odległość od domu to między innymi gorsza relacja z rodzicami. A to z kolei przekłada się na jakość nauczania. Czy wysiłki MEN pomogą? Czas na zgłaszanie decyzji o likwidacji szkół samorządy mają do 28 lutego.

ROZMOWA

Sukces wspólny, albo żaden

Czy Polska rzetelnie ocenia sukcesy i porażki swojej polityki oświatowej?

Niestety nie. Ale już najwyższy czas, żebyśmy zaczęli prowadzić rzetelną ewaluację oświaty. Wymaga tego choćby reforma wprowadzająca gimnazja. Minęło od niej już 16 lat – to wystarczająco dużo czasu, żeby ocenić, czy to było dobre, czy złe rozwiązanie. Do tej pory nie było jej obiektywnego podsumowania bez politycznego podtekstu. A dziś już wiemy, że moment przejścia do gimnazjum jest dobrany wyjątkowo niefortunnie, bo nakłada się na najbardziej newralgiczny okres w życiu młodego człowieka. Jeśli dziecko w czasie największych przemian zmienia szkołę, traci pewność siebie, jest anonimowe. W gimnazjach nie bez przyczyny jest najwięcej przemocy rówieśniczej.

Gimnazja powinny zostać zlikwidowane?

Marzy mi się system, w którym małe dzieci, te objęte dziś nauczaniem wczesnoszkolnym, byłyby w jednym budynku. To byłaby szkoła elementarna. Później dopiero solidny, duży blok z przygotowaniem do szkoły wyższego szczebla. Bo jak wygląda dziś nasza edukacja? Obowiązkowy rok w zerówce, później trzy w nauczaniu wczesnoszkolnym, i dalej: trzy kolejne w szkole podstawowej, trzy w gimnazjum i trzy lub cztery w szkole ponadgimnazjalnej. To moim zdaniem zbytnie rozczłonkowanie.

Kto powinien decydować o zmianach?

Od dawna jestem zdania, że Polsce potrzebny jest okrągły stół edukacyjny, w którym politycy razem z ekspertami oświatowymi wypracowaliby model kształcenia odpowiedni dla XXI w. Potrzebna nam zupełnie nowa koncepcja, zaprojektowana w taki sposób, żeby była stabilna i niezależna od opcji politycznej, która aktualnie jest przy władzy. W chwili gdy zmienia się rząd, zupełnie zmienia się również polityka oświatowa. Widać to na przykładzie rozpoczętej przeze mnie reformy obniżenia wieku szkolnego. Kiedy wprowadziliśmy obowiązkową zerówkę, była ona przygotowaniem do tego, by sześciolatki poszły do szkoły. Od tamtej pory minęło 15 lat. Kolejne rządy odsuwały tę reformę z powodów politycznych.
Druga sprawa. Kiedy przygotowaliśmy korektę programów szkół zawodowych i techników, zwiększając im liczbę godzin kształcenia ogólnego, protestowano przeciwko takiemu rozwiązaniu. Dziś trend się odwrócił i mówi się o wzmacnianiu szkolnictwa zawodowego – okazało się, że nie każdy jednak musi iść na studia.