Resort zdrowia zamierza wycofać się z planowanej podwyżki ryczałtu na najtańsze leki. W ramach prac nad nowymi zasadami refundacji trwa też dyskusja nad maksymalnymi cenami.

Chodzi o pierwszą dużą ustawę zmieniającą wprowadzone dekadę temu regulacje dotyczące rynku leków. Podobnie jak pierwotna ustawa obecny projekt nowelizacji wzbudza niepokoje przede wszystkim firm farmaceutycznych. Są w nim bowiem propozycje, które dają Ministerstwu Zdrowia większy wpływ na ceny leków i sposób dystrybucji. Koncerny z kolei miałyby więcej obowiązków.

Ryczałt bez zmian

Co może się zmienić? Po pierwsze resort zdrowia, po konsultacjach z KPRM, chce odejść od wprowadzenia wyższego ryczałtu na najtańsze leki. Obecnie wynosi on 3,2 zł, a miałby wzrosnąć do 5,6 zł. Koszt ponieśliby pacjenci – dopłacając ok. 350 mln zł. I choć kwota nie była podnoszona od kilkudziesięciu lat, politycy PiS wycofują się ze zmiany ze względów politycznych. Mówią wprost, że nawet jeżeli rozwiązanie ma podstawy merytoryczne, to nie jest to dobry moment ze względu na przyszłoroczne wybory parlamentarne. Do tego planowane są inne rozwiązania, które przełożą się na obniżki cen, np. obniżenie wieku osób mogących korzystać z listy bezpłatnych leków – z 75. do 70. roku życia.

Niewygodne korytarze cenowe

Kolejną rzeczą, która może wypaść z projektu (tu przeciwko są firmy), to wprowadzenie maksymalnej ceny leku w konkretnych schorzeniach. W ustawie pojawia się algorytm, według którego miałaby być ustalana cena w danej grupie leków. To potocznie nazywany korytarz cenowy. Dla firm to niewygodny mechanizm, bo zmuszałby do wprowadzenia zniżek dyktowanych przepisami. Twierdzą, że jeśli nie będzie to im się opłacać, to będą sprzedawać leki bez wsparcia państwa, czyli nie będą uczestniczyć w procesie refundacji. Rozwiązanie być może się nie pojawi, żeby nie denerwować rynku, ale i tak zostanie w gestii ministra zdrowia – to on i tak ostatecznie wydaje zgodę na konkretną cenę. I może postawić weto dla droższych preparatów.
Trwają też rozmowy dotyczące maksymalnej ceny leku, która pozwalałaby w ogóle na rozpoczęcie negocjacji refundacyjnych – chodziłoby o 240 tys. zł za rok życia chorego. Prof. Marcin Czech, były wiceminister zdrowia, szef Polskiego Towarzystwa Farmakoekonomicznego, uważa, że wprowadzając limit, urzędnicy mogą sobie związać ręce i zablokować dostęp do przełomowych, ale drogich terapii. MZ stoi na stanowisku, że zapis mógłby wpłynąć na większą chęć obniżania ceny przez firmy, co dałoby szansę na zaoszczędzenie pieniędzy w budżecie na leki i wydanie ich na inne terapie.

Problem z wariantami

Kolejnym pomysłem, który zdenerwował firmy, jest obowiązek obejmowania refundacją każdej formy leku. O jakie sytuacje chodzi? Na przykład dany preparat w opakowaniu po 10 tabletek jest w refundacji, a ten zawierający ich 5 już nie. Resort uważa, że wprowadza to duży chaos. Firmy chcą utrzymania obecnej regulacji. Z informacji DGP wynika, że resort zdrowia widzi tu pole do negocjacji.

Wewnętrzne rozgrywki

Do tego dochodzą spory między firmami – krajowymi, produkującymi głównie generyki, i zagranicznymi – kto wejdzie do refundacji na lepszych zasadach. W MZ oraz ministerstwie rozwoju trwały prace, żeby promować tzw. przyjaciół polskiej gospodarki i zachęcić firmy do inwestowania w Polsce. Trwają dyskusje, co to jest konkretnie „polski lek” – czy nadal można tak traktować preparat, jeśli część produkcji odbywa się poza naszym rynkiem. Część podmiotów uważa, że samo przepakowanie leków w Polsce jest tożsame z ich produkcją. Tymczasem w ocenie projektodawcy produkcja leków powinna być rozumiana dosłownie. Zdaniem ministerstw czynności takie jak przepakowanie czy blistrowanie nie wnoszą żadnej wartości dodanej. Tutaj ministerstwo zdaje się nieugięte.

Firma kontra firma

Resort zdrowia chciał też przeciąć spory pojawiające się przy programach lekowych. Chodzi o sposób leczenia chorób wymagających kosztownych terapii. Do konkretnego schorzenia wpisana jest lista leków oraz reguły ich podania. Obecnie, żeby wpisać nowy preparat, minister zdrowia musiał uzyskać zgodę wszystkich producentów, których leki były w programie. Jak opisywaliśmy w DGP, bywało to wykorzystywane przez koncerny farmaceutyczne m.in. w celu ograniczenia konkurencji, żeby jak najdłużej zachować monopol na rynku. Zmiana nie wywołuje głośnych protestów, ale nie wszystkie firmy są z tego zadowolone.

Złamanie monopolu

To co budzi ogólne poparcie, to propozycja podniesienia marży dla hurtowni i aptek oraz propozycje opłat dla aptekarzy za pracę w porze nocnej i świątecznej. Emocje budzi jednak zapis dotyczący dystrybucji leków – chodzi o propozycję, żeby wprowadzić obowiązek dostarczania leków w równej ilości do co najmniej 10 hurtowni. W branży słychać, że lepszym rozwiązaniem byłoby dostsowanie skali dostaw do wielkości udziałów rynkowych hurtowni. W ten sposób zostanie poszerzona liczba hurtowni oferujących pełen dostęp do asortymentu, czyli zostanie osiągnięty cel, który zapewne przyświeca zmianie. - Trwa ustalanie naszego stanowiska w tej sprawie - mówi Andrzej Stachnik, prezes Związku Pracodawców Hurtowni Farmaceutycznych
Celem było jednak też rozbicie monopolu dużych hurtowni i sieciówek. Hurtowniom łatwiej się rozprowadza leki do większych, często zgromadzonych w sieci aptek mających lepszą płynność finansową. To jednak, zdaniem ministerstwa, prowadziło do zróżnicowania regionalnego w dostępie do leków – tam gdzie są mniejsze apteki, był on ograniczony. Firmy argumentują, że nie zawsze da się dogadać z tyloma hurtowniami, a ich możliwości zakupowe, w tym finansowe, są różne. Ministerstwo Zdrowia, jak wynika naszych informacji, jest gotowe do rozmów, żeby doprecyzować te rozwiązania.