Żaden szpital publiczny nie przestrzega w pełni standardów okołoporodowych, w ponad połowie nie gwarantuje się pacjentkom prawa do godności – wynika z rządowego dokumentu, z którym zapoznał się DGP
Ta diagnoza znalazła się w Rządowym programie kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego w Polsce na lata 2021–2023.
Ministerstwo Zdrowia wylicza skalę braków: w 75 proc. szpitali nie ma wystarczającej liczby personelu, w ponad 70 proc. brakuje odpowiedniego sprzętu, a 55 proc. nie gwarantuje pacjentom
prawa do intymności i godności w czasie porodu i po nim. 27 proc. placówek zapewnia odpowiednie warunki w czasie porodu, ale nie znaczy to – jak wynika z dokumentu – że całość opieki okołoporodowej jest zgodna z wytycznymi resortu.
Średnio 79 proc. rodzących kobiet w czasie porodu naturalnego jest poddawanych chociaż jednej niepotrzebnej interwencji medycznej (najczęściej są to: nacięcia krocza, stymulacja czynności skurczowej poprzez podanie oksytocyny, przebicie pęcherza płodowego) niezgodnej ze standardami organizacyjnej opieki okołoporodowej. Opisując chociażby ingerencje medyczne, autorzy dokumentu wskazują, że to przyczynia się do powikłań, które mogą rzutować na decyzję o staraniach o kolejne dzieci.
Pierwszy dokument opisujący standardy opieki okołoporodowej powstał w 2011 r. Dotyczy praw kobiet w ciąży, podczas porodu i po nim. Obecne rozporządzenie ministra zdrowia z 2018 r. określa zasady od wyposażenia szpitala przez zabiegi medyczne po opiekę psychologiczną. Nowością było m.in. wprowadzenia
prawa do łagodzenia bólu i opieki np. w razie poronienia.
Konsultant krajowy w dziedzinie ginekologii i położnictwa, prof. Krzysztof Czajkowski wskazuje, że problem zaczyna się już od złej struktury sieci porodówek w Polsce. Przypomina, że kilka lat temu powstała mapa oddziałów położniczych. Wynikało z niej, że są miejsca z mniej niż 200 porodami rocznie. Efekt jest taki, że w przypadku powikłań czy niestandardowego porodu pojawiają się kłopoty, bo personel nie ma odpowiedniego doświadczenia. Takie placówki muszą dokładać do utrzymania odpowiedniej liczby personelu czy wyposażenia, dlatego nie opłaca im się ulepszać standardów, bo po prostu ich na to nie stać.
Na zamknięcie części oddziałów ze zbyt małą liczbą porodów na razie się nie zdecydowano. Przypadek szpitala w Ustrzykach Dolnych pokazuje ponadto, że nie można patrzeć tylko na liczby. Tutaj został zamknięty w tym roku oddział położniczo-ginekologiczny. Przynosił straty szpitalowi, a liczba porodów wynosiła ok. 150 rocznie. Decyzja
radnych wydawałaby się logiczna. Ale jest i druga strona medalu: to szpital, który jeszcze w 2020 r. zajmował pierwsze miejsce wśród placówek z najlepszym oddziałem położniczym w rankingu Fundacji Rodzić po Ludzku. Z kolei szpital, który pozostał mieszkankom tego regionu, uplasował się bardzo nisko. Jak podkreślają eksperci, to pokazuje, że przy zmianach należy brać pod uwagę coś więcej niż suche statystyki.
Pytane przez nas szpitale przyznają, że potężnym, nierozwiązanym problemem są braki kadrowe. Za mało jest głównie anestezjologów, ale nie tylko. – Porodów w znieczuleniu zewnątrzoponowym mieliśmy w tym roku (od stycznia do lipca) 3 proc. na 386 porodów siłami natury – wylicza prof. Zbigniew Celewicz z Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego Nr 1 w Szczecinie, konsultant wojewódzki w dziedzinie ginekologii i położnictwa w Zachodniopomorskiem. Dodaje, że to problem na skalę krajową, bo zapisy w standardach opieki okołoporodowej mówią, że w przypadku znieczulenia pacjentka musi być pod stałą opieką anestezjologa lub pielęgniarki/położnej anestezjologicznej do czasu przyjścia dziecka na świat. Sam ginekolog czy położna nie wystarczą. Anestezjolog, jeśli chce odejść do kolejnej rodzącej, musi zostawić przy pacjentce przeszkoloną osobę. Tymczasem
kurs w zakresie anestezjologii dla położnej trwa pół roku.
Wtórują mu inni. – Ten wymóg stawia rozporządzenie z września 2018 r. Kurs to koszt ok. 1,6 tys. zł, za który płaci zazwyczaj położna. Przed nim musi odbyć jeszcze kolejne, z zakresu EKG czy resuscytacji oddechowej, co oznacza dalsze koszty. Przez pandemię od ponad pół roku nie było takich
szkoleń. Inna rzecz, że mało która placówka jest chętna oddelegować swojego pracownika na długie tygodnie – mówi prof. Ewa Barcz, ginekolog, położnik z Międzyleskiego Szpitala Specjalistycznego w Warszawie. W efekcie np. w tym szpitalu na 30 dni sierpnia tylko w 15 dni jest gwarancja, że znieczulenie będzie możliwe do przeprowadzenia.
– To nie jest zła wola szpitali. Ja znieczulenie mogę zapewnić, optymistycznie, 90 proc. pacjentkom, które o to poproszą. Gdy anestezjolog zachoruje i brakuje specjalistów, to siła wyższa, nie mam kim znieczulać. Chętnie zatrudniłbym dodatkowego, ale nie ma ich na rynku. Dlatego możemy jedynie udawać, że będziemy tworzyć nowe standardy. Podobnie jeśli chodzi o porody rodzinne. Jeśli danego dnia stawi się więcej pacjentek, to nie mogę obiecać, że przy każdej rodzącej będzie bliska osoba – podkreśla dr Grzegorz Świercz z Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Kielcach. W tym szpitalu odbywa się ok. 2,3 tys. porodów rocznie. Bywa, że rodzi 19 kobiet na dobę.
Problemy lokalowe bywają kolejną przeszkodą trudną do pokonania. – Z dotacji urzędu marszałkowskiego odnowiliśmy położnictwo i blok porodowy – mówi prof. Barcz i przekonuje, że bez takich nakładów nie da się poprawić warunków.
– W Małopolsce gros szpitali mieści się w starym budownictwie, gdzie na przeszkodzie do zapewnienia intymności stoi architektura. Część oddziałów jest wyremontowanych, ale nie wszystkie – wtóruje prof. Hubert Huras z Oddziału Klinicznego Położnictwa i Perinatologii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. Nie zgadza się jednak z tezą MZ, że w ponad połowie placówek dochodzi do nieposzanowania intymności pacjentek. – W interesie szpitala jest, by do takich zdarzeń nie dochodziło. Bo jeśli dzieje się coś niepokojącego, informacja błyskawicznie rozchodzi się pocztą pantoflową, a wtedy rodzące omijają szpital szerokim łukiem – mówi.
Podobnie jeśli chodzi o liczbę niepotrzebnych interwencji medycznych. – W tym roku biorąc pod uwagę wszystkie porody siłami natury, w 31 proc. doszło do nacięcia krocza. W żadnym przypadku nie użyłbym określenia „niepotrzebna interwencja”, bałbym się tego, nie będąc naocznym świadkiem sytuacji, w której znalazł się lekarz – ocenia prof. Zbigniew Celewicz.
Możemy tylko udawać, że tworzymy standardy – mówi lekarz
Opinia
Nie znają przepisów, nie mają empatii
Joanna Pietrusiewicz prezeska Fundacji Rodzić po Ludzku
Dekadę temu powstał dokument opisujący standardy okołoporodowe, zadziwiające jest zatem, że nadal nie są one traktowane jako podstawowe prawo. Wiele z zapisów wciąż musi być negocjowane przez pacjentki.
Najczęstszym problemem zgłaszanym do nas przez kobiety jest brak empatii podczas rozmów z personelem medycznym. Szwankuje komunikacja. Kobiety są wyśmiewane, traktowane bez szacunku, muszą znosić niewybredne komentarze. W wielu przypadkach stosowana jest przemoc związana choćby z medykalizacją czy koniecznością przyjmowania konkretnych pozycji. Najczęstszym tłumaczeniem jest to, że brakuje kadry. Brak personelu i trudności w tym zakresie nie mogą jednak być przyczyną braku podstawowej empatii.
To, na co wskazują kobiety, pokazuje także, że personel medyczny jest nieprzygotowany i nie zna przepisów, więc nie przestrzega rozporządzenia ministra zdrowia w sprawie standardu organizacyjnego opieki okołoporodowej.
W ciągu 25 lat, od kiedy zaczęły się rozmowy na ten temat, zaszły także zmiany na plus. Porody rodzinne stanowią obecnie normę. Nie trzeba za nie płacić. Na większości oddziałów są sale jednoosobowe, więc nie trzeba rodzić „w tłumie”.