Wolne łóżka dla pacjentów z koronawirusem są na wyczerpaniu, ale wciąż mamy pewne rezerwy.
Szpital koordynacyjny w każdym województwie, a w nim dodatkowe stanowiska intensywnej terapii dla zakażonych. Włączenie dyrektorów tych placówek w skład wojewódzkich zespołów zarządzania kryzysowego, który będzie zarządzał przepływem pacjentów pomiędzy szpitalami i ruchem karetek. Szersze wykorzystanie bazy szpitali powiatowych oraz ewentualne powoływanie lecznic polowych. A dla personelu klauzula dobrego samarytanina, czyli odstąpienie od odpowiedzialności, gdy popełnia się błąd, działając w dobrej wierze. To ostatnie zapowiedzi ministra zdrowia Adama Niedzielskiego w odpowiedzi na pogarszającą się sytuację epidemiczną i coraz większe obciążenie systemu. Bo jego możliwości są na wyczerpaniu.
– Sytuacja jest dynamiczna i trudna z uwagi na szybko rosnącą liczbę chorych. Obciążenie szpitali wzrasta, a największą bolączką jest brak koordynacji ruchu pacjentów – mówi Jarosław Fedorowski, prezes Polskiej Federacji Szpitali (PFSz). Liczbami, którym w ostatnich dniach przyglądamy się najuważniej, są te dotyczące pacjentów pod respiratorami. Resort zdrowia uspokaja, że aparatury nie zabraknie.
– Sprzętowo jesteśmy dobrze zaopatrzeni, co więcej, respiratory są dostępne w dość przystępnych cenach – potwierdza Fedorowski. Jednak Jerzy Wyszumirski, szef Związku Zawodowego Anestezjologów, wskazuje, że nie tu leży problem.
– Ważna jest nie tylko liczba respiratorów, lecz stanowisk, na których można prowadzić działania w zakresie intensywnej terapii. W szpitalu, który posiada np. 15–20-łóżkowy oddział intensywnej terapii, prawdopodobnie można by było uruchomić dodatkowo ok. 10 prowizorycznych stanowisk. Można dać respirator na oddział interny czy inny, jeśli są tam przygotowane warunki techniczne, np. przyłącza gazów. Pytanie, czy będzie odpowiednia liczba personelu, który będzie mógł prowadzić prawidłowe leczenie. Ważne jest to, czy mówimy o leczeniu respiratorem, czy tylko o jego podłączeniu – podkreśla.
Dlatego coraz częściej mówi się o szkoleniach personelu w tym zakresie. W sieci pojawiają się nawet zachęcające do nich wewnątrzszpitalne ogłoszenia, na razie skierowane do ochotników. – Czego i jak długo trzeba by było uczyć, gdybyśmy chcieli oddelegować do takiej pracy innych lekarzy, zależy od ich specjalności. Torakochirurg czy pulmonolog szybciej by się nauczył pewnych rzeczy niż chirurg czy lekarz rodzinny. Jednak zaręczam, że gdybym był pacjentem, u którego zachodzi konieczność intubacji i leczenia respiratorem, wolałbym, żeby zrobił to rezydent po czwartym roku specjalizacji z anestezjologii i intensywnej terapii niż lekarz innej specjalności po przeszkoleniu – podkreśla Wyszumirski.
Zaczyna tymczasem brakować także innych miejsc, nie tylko tych z respiratorami i nie tylko dla zakażonych koronawirusem. – Mamy sześć, osiem miejsc rotacyjnych na SOR. Są one przewidziane dla pacjentów, którzy wymagają przyjęcia na oddział, ale nie ma akurat miejsca. Od kilku dni nie dość, że wszystkie miejsca są zajęte, to na SOR przebywa na stałe 20 pacjentów. To pokazuje, że system przestaje być wydolny na całej linii, już nie tylko, jeśli chodzi o leczenie osób z COVID-19 – podkreśla Piotr Gołaszewski ze Śródmiejskiego Centrum Klinicznego w Warszawie. I dodaje, że to konsekwencja zaniedbań powstałych na skutek pierwszej fali zakażeń. Utrudniony dostęp do leczenia sprawił, że obecnie mamy do czynienia ze zwiększonym napływem pacjentów wymagających hospitalizacji.
Dlatego dyrektorzy, choć popierają najnowsze propozycje resortu, by tworzyć oddziały dla pacjentów z COVID-19 w innych placówkach, sygnalizują zarazem, że takie rozwiązanie może zaszkodzić pozostałym chorym. Więcej łóżek dla osób z koronawirusem to mniej łóżek dla reszty. – W naszym szpitalu zakaźnym jest zajętych nieco ponad 110 na ok. 200 łóżek. Brakuje natomiast miejsc w szpitalu specjalistycznym w Kościerzynie, który od niedawna przyjmuje pacjentów z COVID-19 – mówi Małgorzata Pisarewicz ze spółki Szpitale Pomorskie. Szpital w Kościerzynie potwierdza, że łóżko, które się zwolni, szybko się zapełnia. – Na internie mamy ich 35, a zajęte są 33. Na kardiologii wolne jest tylko jedno z 20, a na neurologii, która przed kilkoma dniami została włączona do leczenia pacjentów z koronawirusem, zapełniona jest już połowa z 22 miejsc – mówi Marta Hess z tego szpitala.
Gołaszewski potwierdza, że znalezienie miejsca dla osoby z koronawirusem jest coraz trudniejsze. – Od środy mamy 16 miejsc dla pacjentów, którzy z pozytywnym testem czekają na przewiezienie do szpitala specjalistycznego. Mam wrażenie, że już niedługo te łóżka przestaną być rotacyjne. Szukanie wolnych miejsc wydłużyło się o kilka godzin – mówi. Dlatego dyrektorzy z zadowoleniem przyjmują zapowiedzi ministra, choć ich zdaniem koordynacja nie powinna być oparta o szpitale, bo te mają się zajmować przede wszystkim leczeniem.
– Ruch pacjentów powinien być koordynowany na poziomie wojewodów – przekonuje szef PFSz. Jak dodaje, takie centra muszą pracować non stop, a koordynator w czasie rzeczywistym musi mieć informacje o wolnych łóżkach, ruchu karetek, obciążeniu laboratoriów, liczbie personelu na kwarantannie, a także stały kontakt z konsultantem jako instytucją odwoławczą. Oczywiście wymaga to odpowiedniego systemu informatycznego, ale to nie jest problem. – Do federacji zgłosił się partner informatyczny, który jest w stanie zbudować taki system w 10 dni – mówi Fedorowski.