Zaczęliśmy produkcję. Oczywiście uzyskanie odpowiedniej skali zajmie trochę czasu. Dlatego zaczęliśmy inwestować już wcześniej. Nawiązaliśmy współpracę z innymi firmami, jak szwajcarska Lonza czy hiszpańskie ROVI. Dzięki temu będziemy mogli produkować szczepionkę także w Europie. Tutaj produkcja powinna ruszyć przed końcem roku – mówi DGP Tal Zaks, dyrektor ds. medycznych firmy Moderna.
27 lipca rozpoczęła się trzecia, ostatnia faza badań klinicznych nad szczepionką Moderny na COVID-19. Weźmie w nich udział 30 tys. osób. Kiedy będą wyniki?
Prawdę mówiąc, nie wiem. Badanie zakończy się, kiedy będziemy wiedzieli, czy szczepionka działa.
Od czego to zależy?
Przede wszystkim od liczby zakażeń. Dlatego zależało nam, żeby w badaniu wzięło udział jak najwięcej osób, bo im więcej uczestników, tym szybciej można się spodziewać, że ktoś zetknie się z wirusem i będzie narażony na infekcję. To w końcu zdarzenia losowe. Co więcej, staraliśmy się szczepić tych, u których ryzyko zakażenia jest większe, dlatego nasze badanie odbywa się w USA, gdzie wskaźniki transmisji wciąż są na wysokim poziomie.
Czyli nie byłoby wam na rękę, gdyby udało się szybko zapanować nad chorobą?
To paradoks: im lepiej będziemy zwalczać pandemię, tym dłużej będziemy czekać na wyniki badania, a im gorzej będziemy sobie z nią radzić, tym dla badania lepiej.
Od czego jeszcze zależy, kiedy będzie gotowa szczepionka?
Także od stopnia skuteczności. Jeśli okaże się skuteczna w 60 proc., to potrzebujemy 150–160 zakażonych osób, aby z dużą pewnością stwierdzić, że preparat działa – i wykluczyć ewentualność, że wynik jest przypadkowy. Jeśli okaże się skuteczna w 90 proc., to zobaczymy te efekty już na próbie 50 zakażeń. Mówiąc prościej, im większą skutecznością charakteryzować się będzie nasza szczepionka, tym prędzej się o tym przekonamy.
Czy coś może pójść nie tak i przedwcześnie zakończyć badanie?
Tak, jeśli u uczestników pojawią się poważne, niepożądane efekty uboczne.
A nie ma ich?
Na razie takich nie odnotowaliśmy. Teoretycznie istnieje również ryzyko „szczepiennego wzmocnienia choroby” (sytuacja, w której preparat wzmacnia objawy infekcji – red.), które zaobserwowaliśmy 50 lat temu w przypadku odry i rotawirusa (szczepionka przeciw odrze, która je wywoływała, została wycofana z rynku w 1967 r.; w tym samym roku wstrzymano badania kliniczne nad preparatem przeciw rotawirusowi – red.). Dlatego nadzór nad badaniami klinicznymi zawsze prowadzi niezależny panel ekspertów, których wyznacza Narodowy Instytut Zdrowia, amerykańska agencja rządowa. Jego zadaniem jest upewnienie się, że dany preparat przede wszystkim pomaga, a nie szkodzi. Ma on pełen dostęp do wszystkich danych i w dowolnym momencie może powiedzieć: czekajcie, coś tu jest nie tak. Nie wydaje mi się, żeby tak się wydarzyło, ale zawsze istnieje taka możliwość.
Jaka będzie skuteczność szczepionki? Anthony Fauci, szef amerykańskiego Narodowego Instytutu Badań nad Alergią i Chorobami Zakaźnymi, stwierdził, że będzie zadowolony, jeśli wskaźnik ten osiągnie poziom 60 proc.
Skuteczność przekraczająca 50 proc. byłaby satysfakcjonująca. Nasze badanie zostało zaprojektowane z myślą o 60-proc. skuteczności. Mam nadzieję, że uda nam się osiągnąć 80–90 proc. To jednak moja prywatna opinia.
Jeśli wszystko pójdzie dobrze, kiedy preparat zostanie dopuszczony do użytku?
Chcemy rozpocząć proces dopuszczania szczepionki do użytku, kiedy tylko organy regulacyjne uznają, że wyniki badań są dobre. Blisko z nimi współpracujemy, praktycznie od razu będą mieli dostęp do zbieranych przez nas danych. Oprócz tego współpracujemy z rządem USA przy produkcji, aby dawki preparatu były gotowe jeszcze przed dopuszczeniem do użytku.
Jak to?
Amerykański rząd chciałby, aby szczepionka trafiła do społeczeństwa w trybie wyjątkowym, jeśli preparat okaże się skuteczny. W Europie odbywa się to inaczej. Dopuszczaniem do użytku zajmuje się Europejska Agencja Leków, ale państwa członkowskie mogą na własną rękę zadecydować o wykorzystaniu szczepionki wcześniej w ramach trybu wyjątkowego.
Możemy się spodziewać, że procedura dopuszczenia będzie skrócona?
Tak. Na całym świecie organy odpowiedzialne za dopuszczanie do użytku szczepionek nie pracują w zwykłym trybie. Ich pracownicy siedzą po godzinach i w weekendy. Często się ze sobą komunikujemy. Wszystko przebiega inaczej niż w normalnym trybie.
Powiedział pan, że Moderna planuje produkcję preparatu, zanim zostanie on dopuszczony do użytku, żeby od razu po zielonym świetle trafił na rynek. Produkujecie, zanim poznacie efekty?
Tak, zaczęliśmy produkcję. Oczywiście uzyskanie odpowiedniej skali zajmie trochę czasu. Dlatego zaczęliśmy inwestować już wcześniej. Nawiązaliśmy współpracę z innymi firmami, jak szwajcarska Lonza czy hiszpańskie ROVI. Dzięki temu będziemy mogli produkować szczepionkę także w Europie. Tutaj produkcja powinna ruszyć przed końcem roku.
Jeżeli okaże się skuteczna, rozpocznie się wyścig zamówień. Jak Moderna planuje decydować, które kraje otrzymają szczepionkę jako pierwsze?
Rozmowy z rządami, które były zainteresowane dialogiem z nami, podjęliśmy na przełomie lutego i marca. Wtedy zaoferowaliśmy możliwość zajęcia miejsca na początku kolejki, jeśli zdecydują się zakupić szczepionkę z wyprzedzeniem. Jesteśmy małą firmą i produkcja na dużą skalę wiąże się dla nas z ryzykiem. Dlatego przyznaliśmy priorytet rządom, które zgłosiły się do nas najwcześniej. Pierwsze były USA, potem pojawiły się kolejne kraje. Ostatnio udało nam się podpisać wstępne porozumienie z Komisją Europejską. Każdy, kto chce poczekać na kompletne wyniki badań czy uruchomienie pełnych mocy produkcyjnych, tak naprawdę czeka na tę część szczepionek, która wówczas pozostanie jeszcze wolna. Wydaje mi się, że to sprawiedliwy i etyczny sposób decydowania o miejscu w kolejce.
Czyli nie będzie decydować cena? Kto da więcej, ten będzie pierwszy?
Nie. Wydaje mi się, że cenę ustaliliśmy na sprawiedliwym dla wszystkich poziomie. Zależy m.in. od wielkości zamówienia, więc cena preparatu przy zakupie 100 mln sztuk będzie niższa niż przy zakupie 10 mln sztuk, ale wszyscy, którzy kupują 10 mln sztuk, płacą mniej więcej taką samą kwotę. W przypadku mniejszych zamówień cena waha się od 32 do 37 dol. za dawkę (szczepienie wymaga dwóch dawek – red.). W przypadku USA, biorąc pod uwagę wielkość zamówienia, cena jest niższa i wyniesie ok. 25 dol., ponieważ uwzględnia środki wyasygnowane przez rząd na badania nad preparatem. Wpływ na cenę może mieć również czas dostarczenia szczepionki.
Wspomniał pan, że na razie nie odnotowaliście niepożądanych efektów ubocznych. Z opublikowanych przez państwa na łamach „New England Journal of Medicine” wyników pierwszej fazy badań wynika jednak, że 80 proc. uczestników, którzy otrzymali dwie dawki, skarżyło się na „umiarkowane” lub „poważne” działania niepożądane, czyli takie, które mogą wpłynąć na codziennie funkcjonowanie.
Tego się spodziewaliśmy: słabsze samopoczucie jest efektem aktywności układu odpornościowego. Pytanie, jak mocno chcemy chronić ludzi. Oczywiście będziemy na ten temat rozmawiać z organami regulacyjnymi. Ale jeśli spojrzy się na inne szczepionki, taki odsetek działań niepożądanych nie jest niczym szczególnym. Przykładem chociażby szczepionka przeciw półpaścowi, którą otrzymują także osoby starsze: odsetek poważnych działań niepożądanych jest taki sam. Mimo to wszyscy uważają, że to doskonała szczepionka i wciąż generuje miliardy dolarów przychodu. Tak naprawdę to pytanie o stosunek korzyści do ryzyka. Każde lekarstwo przynosi korzyści, ale niesie ze sobą też pewne ryzyko.
Na świecie mamy do czynienia z falą niechęci wobec szczepionek. W takiej sytuacji poważne działania niepożądane mogą odstraszać. Nie obawia się pan tego?
Na to pytanie każdy będzie musiał odpowiedzieć sobie sam. Możliwe, że inne firmy wprowadzą na rynek szczepionki, które będą wywoływały mniej działań niepożądanych, ale nie będą aż tak skuteczne. U jednych te działania są silniejsze, u innych słabsze. Ja nie chciałbym przyjąć szczepionki, po której mniej boli mnie głowa, ale która jest skuteczna tylko w 50 proc. Wolę taką, która jest skuteczna w 80–90 proc., chociaż czeka mnie po niej wieczór z bólem głowy. Co więcej, uważam, że bez względu na to, co uda nam się osiągnąć, i tak będziemy mieli do czynienia z niechęcią wobec szczepionek. W takich czasach żyjemy. Jeśli podczas pandemii, kiedy preparatów nie starczy dla wszystkich, znajdą się ludzie, którzy nie chcą się szczepić – proszę bardzo, idziecie na koniec kolejki. Przed wami będzie wystarczająco dużo chętnych, a i tak dla wszystkich nie starczy.
Ale istotna jest odporność zbiorowa.
Im więcej ludzi nie będzie chciało szczepionki, na tym większe ryzyko będą się wystawiać. Przyjmijmy, że preparat otrzyma 40 proc. populacji. To wciąż za niski poziom, aby zbudować odporność zbiorową. Niezaszczepieni przez dłuższy czas będą musieli się liczyć z ryzykiem infekcji. Nie da się wykluczyć, że w miarę upływu czasu przekonamy się, iż do nabycia odporności na koronawirusa wystarczy niższy poziom przeciwciał. Wówczas będziemy mogli produkować szczepionkę o mniejszej dawce. Wolimy jednak rozpocząć od szczepionki z wyższą dawką i wyższą skutecznością.
Niektórzy eksperci uważają, że Moderna nie komunikuje kwestii niepożądanych działań w wystarczający sposób.
Zawsze publikujemy pełne dane dotyczące bezpieczeństwa, włącznie z odsetkiem osób, które odczuły działania niepożądane. Zwolnienie z pracy zdarzało się może jednemu na 20 ochotników. U większości osób poważne działania niepożądane nie występują. Myślę, że ostatecznie okaże się, iż dotykają one 3–10 proc. szczepionych, może nawet mniej. Dopóki nie będziemy dysponowali pełnymi wynikami trzeciej fazy badań klinicznych, nie możemy być tego pewni. Działania określane jako „słabe” albo „umiarkowane” nie są dotkliwe. To co najwyżej wieczorny ból głowy, o którym wspomniałem. Po to właśnie pokazujemy dane. Każdy będzie musiał wyciągnąć z nich wnioski. Ja mogę zaproponować własne. Nikt nie musi mi wierzyć – wystarczy, że przejrzy liczby: odsetek poważnych działań niepożądanych jest dość niski. Wszystko zależy też od dawki. Nikt na razie nie wie, jaki poziom przeciwciał jest potrzebny do ochrony przed koronawirusem. Niektórzy z moich współpracowników uważali, że właściwa jest dawka 25 mikrogramów, bo wywołuje poziom przeciwciał podobny do tego, jaki mają osoby, które przeszły zakażenie. Osoby, które przeszły zakażenie, nie chorują ponownie. Nasza technologia pozwala jednak na to, aby w bezpieczny sposób zwiększyć dawkę. Z mojego punktu widzenia jako zwykłego lekarza wygląda to tak: chcę najwyższego możliwego poziomu przeciwciał, bo chcę chronić ludzi tak dobrze, jak to tylko możliwe, ponieważ nie wiemy, w jaki poziom celować. Do tego dochodzi jeszcze jeden element: im wyższy poziom przeciwciał, tym dłużej prawdopodobnie będzie trwała ochrona przed wirusem. To uproszczone tłumaczenie, ale dlatego ostatecznie się zdecydowaliśmy na dawkę wywołującą wysoki poziom przeciwciał neutralizujących. Wyższy niż w przypadku osób, które miały COVID-19. Zdecydowaliśmy się na dawkę 100 mikrogramów, ponieważ doszliśmy do wniosku, że taki poziom wciąż jest bezpieczny i dobrze znoszony przez organizm, choć może wywoływać większe efekty uboczne.
Jaki ma to wpływ na osoby starsze?
Tydzień temu pokazaliśmy wyniki, które dodają mi otuchy: udowodniliśmy, że jesteśmy w stanie uzyskać większe liczby niż u ludzi, którzy przeszli infekcję, w tym u osób starszych. To bardzo ważne, bo czynnikiem ryzyka numer jeden, jeśli chodzi o ciężkość choroby i możliwość zgonu, jest wiek. Im jesteś starszy, tym ciężej chorujesz i tym większe jest prawdopodobieństwo śmierci na COVID-19. Dlatego ta cecha – wywoływanie wysokiego poziomu przeciwciał u wszystkich grup wiekowych – sprawia, że jestem nastawiony bardzo optymistycznie.
W maju wokół Moderny pojawiły się pewne kontrowersje. Jej menedżerowie, w tym pan, sprzedali akcje po bardzo korzystnym kursie krótko po wydaniu komunikatu dotyczącego wstępnych wyników pierwszej fazy testów klinicznych waszej szczepionki. To nie zostało dobrze odebrane.
Wielu menedżerów i pracowników sprzedaje udziały w zaplanowany z góry sposób, na który nie mamy wpływu. Sprzedaż akcji przez menedżerów odbywa się wyłącznie na podstawie tzw. planów 10b5-1 i tylko w ściśle określonych przedziałach czasowych, wyznaczonych zgodnie z polityką firmy przeciwdziałania tzw. insider tradingowi (chodzi o to, żeby menedżerowie nie handlowali akcjami, wykorzystując poufne informacje firmy, do których nie mają dostępu inni gracze giełdowi – przyp. red.). Mój plan został opracowany, zanim komukolwiek podaliśmy pierwszą dawkę szczepionki. Co więcej, prawo zabrania mi wprowadzania modyfikacji do planu, kiedy już zostanie zatwierdzony. Plany te, wprowadzone ok. 20 lat temu na podstawie regulacji amerykańskiej Komisji Papierów Wartościowych i Giełd, tworzą mechanizm, dzięki któremu pracownicy mogą kupować i sprzedawać akcje firmy. W Modernie zezwalają one na sprzedaż akcji w terminach przewidzianych przez opracowany z wyprzedzeniem kalendarz lub kiedy cena akcji osiągnie pewien poziom. Łącznie w naszej firmie takimi planami jest objętych 150 pracowników, więc nie dotyczą one wyłącznie menedżerów czy członków rady nadzorczej.