W Polsce brakuje lekarzy. Jednym z rozwiązań, proponowanych przez resort zdrowia, a które lada moment wchodzi w życie to ułatwienia dla lekarzy zza wschodniej granicy.
O to, by zatrudnić lekarzy spoza Unii Europejskiej, apelowali pracodawcy i dyrektorzy szpitali. Zależało na tym zwłaszcza dyrektorom szpitali z powiatów położonych przy granicy północnej i wschodniej naszego kraju.
Mówiono o tym od lat, ale to temat, który zawsze budził wiele kontrowersji. To jednak zatrudnienie lekarzy bez nostryfikacji dyplomu.
Ale tylko w jednej konkretnej placówce i z mnóstwem obostrzeń. To jest rozwiązanie, które działa w innych krajach Unii. My akurat wzorowaliśmy się na systemie niemieckim. Droga do wykonywania zawodu dla osób spoza UE jest w Polsce trudna – trzeba przejść długi i kosztowny proces nostryfikacji dyplomu. Bez tego nie mogą podjąć pracy jako lekarze.
Nie bez powodu jest nostryfikacja - proces kształcenia w krajach postsowieckich odbiega od unijnych standardów.
Dlatego w przypadkach, o których mówimy, będzie wiele warunków. Po pierwsze, żeby lekarz mógł podjąć pracę w konkretnym szpitalu, dyrektor placówki musi potwierdzić chęć zatrudnienia. I to on weźmie odpowiedzialność za medyka, wyznaczy mu opiekuna.
Zatrudniany lekarz musi też znać język polski, najczęściej będzie to oznaczać zdany egzamin organizowany przez Naczelną Radę Lekarską. I – to zmieniliśmy na ostatnim etapie prac sejmowych – musi mieć dyplom potwierdzający ukończenie co najmniej pięcioletnich studiów medycznych, oczywiście na kierunku lekarskim. Zwrócono nam bowiem uwagę, że w niektórych państwach są trzyletnie studia medyczne. Taki lekarz musi mieć też tytuł specjalisty w swoim kraju i trzy lata doświadczenia w pracy jako specjalista. Ale to wcale nie oznacza, że będzie u nas traktowany jak specjalista – będzie miał taki zakres czynności jaki określi dla niego okręgowa rada lekarska w oparciu o analizę jego programu kształcenia, a przez pierwsze 12 miesięcy będzie pracował pod nadzorem innego lekarza. Takiej osobie oferujemy ograniczone prawo wykonywania zawodu do konkretnego miejsca i czasu – tyko na pięć lat, w jednym zakładzie pracy.
Kto będzie to wszystko weryfikował?
Okręgowa Rada Lekarska będzie weryfikować dokumenty i będzie mieć możliwość oceny kwalifikacji. Może także skierować lekarza na okres próbny, o którym mówiłam, jeśli będzie mieć wątpliwości. Warto też zwrócić uwagę, że lekarz pracujący w Polsce na powyższych zasadach i chcący kontynuować zatrudnienie będzie musiał zdać Lekarski Egzamin Weryfikacyjny w Centrum Egzaminów Medycznych lub nostryfikować dyplom na dotychczasowych zasadach, a także jak każdy polski absolwent medycyny, zdać Lekarski Egzamin Końcowy.
Pojawiają się głosy, że będzie to niewolniczy system, pozwalający na wykorzystywanie lekarzy, którzy przyjadą z biedniejszych krajów.
Jeśli ktoś wykonuje zawód lekarza na terenie Polski, jest objęty przepisami regulującymi wynagrodzenia, choćby ustawą o minimalnym wynagrodzeniu w ochronie zdrowia. Nie może ono być niższe niż jest w niej przewidziane dla lekarza bez specjalizacji.
Ilu lekarzy obcokrajowców jest teraz w Polsce?
1823, z tego 1407 spoza Unii. Głównie z Białorusi, Ukrainy. To są lekarze, który nostryfikowali dyplom. Nowe rozwiązanie może ułatwić ten proces, bo już przed uznaniem dyplomu lekarz będzie mógł pracować w swoim zawodzie i poznawać polski system ochrony zdrowia. Ale to też ukłon wobec Polaków, którzy mieszkają w innych krajach i wykonują zawód lekarza.
Albo Polaków, którzy nie zdali w Polsce na medycynę i pojechali studiować na Ukrainę.
Również, bo jest i taka grupa osób. Ale dlatego sprawdzamy ich umiejętności. Nie będzie tak, że przyjadą i otrzymają automatycznie możliwość leczenia. Choćby z powodu różnic programowych czy długości specjalizacji. Spotykamy się z dyplomami specjalisty ortodoncji po kursie, który trwał 10 miesięcy. W Polsce to 3 lata nauki.
To wszystko wprowadza ustawa o zawodzie lekarza. Tam również pojawia się rozwiązanie dotyczące klauzuli sumienia. Lekarz może odmówić świadczenia, które przysługuje pacjentowi, gdy jest sprzeczne z jego zasadami. Głównie to dotyczy aborcji czy tabelek antykoncepcyjnych. Do tej pory musiał poinformować, gdzie indziej pacjent je otrzyma. Teraz już nie będzie musiał. To wzbudziło protesty.
Przypomnę, że Trybunał Konstytucyjny w 2015 roku wydał, na wniosek Naczelnej Rady Lekarskiej, wyrok, że przepis nakładający na lekarza, który odmawia udzielania świadczenia niezgodnego z jego sumieniem, ma obowiązek udzielenia informacji pacjentce, gdzie można to świadczenie uzyskać, jest niekonstytucyjny. I dlatego ta ustawa go znosi.
Jednak w wersji, którą przygotował resort, przewidziano, że obowiązek ten będzie spoczywał na szefostwie placówki zatrudniającej lekarza. Posłowie jednak całkowicie wykreślili tę część przepisu, która dotyczyła informacji. Państwo tę zmianę poparli. Czy nie ma obawy, że pacjenci, którzy spotkają się odmową, zostaną pozostawieni sami sobie?
Taka zamiana jest zasadna, bo realizuje w pełni wyrok Trybunału Konstytucyjnego. A ustawa o świadczeniach zdrowotnych mówi wyraźnie, że oddziały NFZ mają obowiązek informować, każdego ubezpieczonego o rodzaju i zakresie refundowanych świadczeń i to one posiadają wiedzę, który szpital jakie procedury wykonuje. Lekarz czy dyrektor placówki medycznej nie musi tego wiedzieć. Więc opierając się na tym przepisie, uznaliśmy, że takie informacje będą zapewnione.
Czyli taki pacjent, choć zapewne częściej będzie to pacjentka, musi pojechać po informacje do Funduszu?
Działa infolinia NFZ, gdzie całą dobę można się dowiedzieć, gdzie można otrzymać różne świadczenia. I gdzie jest najkrótsza kolejka. Zaletą tego rozwiązania jest też anonimowość pytającego, co w przypadku świadczeń szczególnie wrażliwych społecznie może okazać się ważne dla pacjentki.
Będzie można zadzwonić i zapytać, w którym szpitalu można dokonać aborcji?
Jeśli istnieją przesłanki prawne do wykonania tego typu zabiegu, to taką informację można uzyskać na infolinii NFZ. To świadczenia zdrowotne, które jest finansowane z pieniędzy państwa i Fundusz takie dane posiada.
Szpital musi poinformować NFZ, że jej nie wykonuje albo że zatrudnieni w nim lekarze korzystają z klauzuli sumienia?
Nie, nie ma takiego obowiązku. Ale co miesiąc placówka sprawozdaje wykonywane świadczenia i NFZ może łatwo sprawdzić, który szpital wykonuje zabiegi aborcji. Mamy w NFZ tego rodzaju dane. Na infolinii – przez telefon czy przez mejla – każdy pacjent może się tego dowiedzieć. Dzięki temu może być także anonimowy.
Inna kontrowersyjna kwestia w tej ustawie to list intencyjny. Kandydat na specjalizację, który będzie miał taki dokument od placówki gotowej go zatrudnić, będzie miał pierwszeństwo w naborze.
To będzie tylko jedno z kryteriów. I znów, taki był postulat kierowników podmiotów leczniczych – chcieli mieć większą swobodę w kształtowaniu swojego zespołu. Chodzi o to, by mogli w jakiś sposób promować osobę, która np. odbywała u nich staż i się sprawdziła. Dyrektorzy, ordynatorzy czy inni kierownicy jednostek organizacyjnych szpitali chcą mieć wpływ na to, z kim będą pracować przez następnych 5 lat.
Lekarze jednak obawiają się, że wraz z tym pojawią się nepotyzm, korzystanie ze znajomości, brak równości. Protestują przeciwko przypisywaniu listom decydującego znaczenia.
A z czego wnoszą, że będzie to kryterium decydujące? W ustawie nie przypisano mu żadnej wagi punktowej. W dodatku podobny mechanizm już istnieje w przypadku trybu pozarezydenckiego i nikt nigdy nie twierdził, że to nepotyzm.
W jednym z przepisów pojawił się zapis, że kandydaci z takim dokumentem będą przyjmowani w pierwszej kolejności. Poza tym obawy lekarzy wynikają z tego, że w projekcie, który wyszedł z ministerstwa, waga była określona – na 5 punktów. Taki przepis, choć budził pewne zastrzeżenia, nie wywoływał protestów. Potem jednak zniknął i pewnie stąd niepokój środowiska.
To dopiero będzie określone w rozporządzeniu. Przypominam, że jeśli chodzi o liczbę punktów, za egzamin lekarski to jest to maksymalnie 200 pkt, za dorobek naukowy można uzyskać 5 pkt, tyle samo za publikacje naukowe. List intencyjny to jest kolejny element. Na pewno nie będzie to główne kryterium, decydujące o tym, że ktoś będzie przyjęty na rezydenturę. Ale to nie jedyne rozwiązanie, które się tu pojawia – to wszystko jest w pakiecie dotyczącym ułatwień dotyczących przebiegu specjalizacji. Przypominam także, że warunkiem pierwszeństwa w skierowaniu do konkretnej placówki jest zakwalifikowanie się do specjalizacji w danym postępowaniu. Jeżeli lekarz będzie miał słabo zdany LEK, dokument gwarancyjny mu nie pomoże.
Wprowadzamy także m.in. staż podyplomowy personalizowany – dzięki temu młody lekarz już na tym etapie będzie mógł w pewnym stopniu poświęcić się tej dziedzinie, która najbardziej go interesuje. Będzie mógł np. rozszerzyć program o staż na tym oddziale, na którym w przyszłości będzie chciał się specjalizować. Poszerzamy też grono lekarzy, którzy będą mogli być opiekunami stażysty, dzięki czemu powstanie więcej miejsc stażowych. Już na ostatnim roku studiów będzie można zdawać LEK, co przyspieszy cała procedurę. Podobna zasada będzie obowiązywać przy PES, do którego również będzie można podejść na ostatnim roku szkolenia specjalizacyjnego. W wielu kwestiach przychyliliśmy się do postulatów młodych lekarzy.
Na przykład tego, że pula pytań na egzaminie będzie jawna
Zgodnie z ustawą 70 proc. pytań na egzaminie będzie składać się z jawnej bazy pytań, która zostanie udostępniona do końca tego roku i już w przyszłorocznej sesji wiosennej egzaminy odbywać się będą w oparciu o nowe zasady. Poza tym wprowadzamy ogólnopolski nabór na specjalizacje i wynagrodzenie dla kierowników specjalizacji. Nowością będzie też dodatkowy egzamin w trakcie specjalizacji – PEM, po podstawowym module lub po dwóch latach specjalizacji jednolitej. Po nim lekarz będzie bardziej samodzielny i będzie mógł wykonywać większy katalog świadczeń medycznych. To poprawi również dostępność do lekarzy, bo celem tej ustawy jest też poprawa sytuacji kadrowej.