Od prawie miesiąca młodzi lekarze w proteście głodowym wyrażają swój sprzeciw wobec zapaści polskiego systemu ochrony zdrowia. Stojąc na progu kariery zawodowej, kuszeni przez zachodnie lecznice, mówią stanowcze „nie”: niskim nakładom na ochronę zdrowia, głodowym pensjom, nierównościom płacowym różnych grup pracowniczych, zbiurokratyzowaniu i słabej organizacji systemu, archaicznemu modelowi realizowania specjalizacji.



W walce o obiektywne potrzeby sektora leczniczego, co do których jeszcze kilkanaście dni temu wszyscy mówilibyśmy jednym głosem, uwolnione zostały polityczne ambicje i destrukcyjne moce. Jednym ze skutków ubocznych staje się relacja: pacjent – lekarz.
„Młodzi, butni, rozpieszczeni, zuchwali, nierozsądni, niecierpliwi” – mnożą się w medialnych wypowiedziach deprecjonujące określenia. Tymczasem nie możemy zapomnieć, że w gabinecie, przy szpitalnym łóżku, w izbie przyjęć spotyka się wzrok pacjenta ze wzrokiem lekarza i jego zespołu. W tej wyjątkowej relacji kryje się to, co my, eksperci, nazywamy jakością: poczucie bezpieczeństwa, zaufanie, przekonanie, że podjęte decyzje są rozważne, przemyślane, najlepsze z możliwych, zgodne z dowodami naukowymi. Pomimo wszystkich słabości systemu chcemy ufać, że nasz lekarz zrobi wszystko, aby nam pomóc, że będzie z nami w walce z chorobą i pokieruje nas, abyśmy uzyskali skuteczną pomoc.
W tym procesie walki o zdrowie wciąż niezłomną siłą jest przymierze pacjenta i lekarza. To ten nierozerwalny związek decyduje o powodzeniu całej misji. Stawianie przeciw sobie tych grup powoduje, że przegrani będą wszyscy. Pacjenci, lekarze i państwo.
Ale nie tylko podburzanie szkodzi wzajemnym relacjom. Problemem jest samo leczenie. O co chodzi? W dostępie do nowoczesnych terapii wciąż jesteśmy w ogonie Europy, nie stać nas na zapewnienie np. rehabilitacji wszystkim dotkniętym urazem i przewlekłymi chorobami, tak żeby jak najszybciej wrócili do swoich obowiązków zawodowych. Brakuje nam skuteczności w szybkiej diagnostyce, a jej jakość ogranicza dostęp do innowacyjnych terapii. Poprzez wycenę świadczeń promujemy wciąż metody inwazyjne zamiast sięgania po te małoinwazyjne, choć skuteczniejsze, tańsze i mniej ryzykowne. Wszystko to z powodu „krótkiej kołdry”. Jakie skutki to rodzi? Po stronie chorego pojawia się poczucie strachu, nieufności, potrzeba sprawdzenia. Pacjent przechodzi od gabinetu do gabinetu, weryfikując stawiane diagnozy. Nie stosuje się do zaleceń, lekceważy je, kwestionuje zasadność. Traci czas, szanse, przegrywa.
Odpowiedzialny rozwój państwa może się realizować tylko na gruncie odpowiedzialnych decyzji. Pętlę pozornego sporu trzeba przerwać. Nie walczmy o wydatki na zdrowie, bo one mogą nie zmienić sytuacji polskiego pacjenta. Zaplanujmy efektywne inwestycje w zdrowie, inwestycje w kadry, w wiedzę, w jakość, w skuteczność.
Medycyna w Polsce staje się w coraz mniejszym wymiarze dyscypliną planową. Zapewne w wielu przypadkach zaawansowany stan chorego uzasadnia status pilnej interwencji, w wielu innych sytuacjach jest to próba obejścia systemu, który rzuca kłody pod nogi tym, którzy chcą szybko ocenić zagrożenie i skutecznie stawić mu czoła. Największym sprzymierzeńcem pacjenta i lekarza jest bowiem czas. To jego wykorzystanie decyduje o wyniku na mecie.