Prof. Danilo Buonsenso, Poliklinika Gemelli w Rzymie: Obecnie mamy do czynienia z coraz bardziej złożonym krajobrazem chorób zakaźnych – nie tylko w Europie, ale i na całym świecie. Wynika to z wielu czynników, ale jednym z głównych problemów pozostaje powszechne występowanie infekcji bakteryjnych.
Wiele znanych patogenów wciąż istotnie przyczynia się do zachorowalności i śmiertelności wśród dzieci we wszystkich grupach wiekowych. Jeszcze przed pandemią zauważyliśmy niepokojący trend – coraz więcej bakterii staje się opornych na powszechnie stosowane antybiotyki. Problem antybiotykooporności stale narasta.
Oznacza to, że mamy coraz mniej dostępnych opcji leczenia. Na pierwszy plan wysuwa się więc profilaktyka.
Pandemia dodatkowo skomplikowała sytuację – zarówno bezpośrednio, jak i pośrednio. Bezpośrednio – ponieważ COVID-19, jak wiele innych infekcji wirusowych, mógł osłabić układ odpornościowy dzieci, co przyczyniło się do wzrostu liczby poważnych zakażeń po pandemii. Pośrednio – gdyż ograniczenia społeczne wprowadzone w czasie pandemii spowodowały, że przez pewien czas praktycznie nie mieliśmy sezonowych infekcji wirusowych. Gdy wróciły, część dzieci była bardziej podatna na ciężkie infekcje bakteryjne.
Krótko mówiąc – sytuacja zrobiła się bardzo złożona.
Zagrożeń jest wiele – zarówno wirusowych, jak i bakteryjnych. Skupiłbym się teraz na infekcjach bakteryjnych. Wciąż groźne są klasyczne patogeny, takie jak Streptococcus pyogenes, Streptococcus pneumoniae, Escherichia coli, Staphylococcus aureus, czy paciorkowce grupy B. To drobnoustroje, które od dawna odgrywają istotną rolę w chorobach wieku dziecięcego – i wciąż są aktywne, powodując poważne infekcje.
Jak już wspomniałem, problem polega na tym, że bakterie te stają się coraz bardziej oporne na leczenie. Często kolonizują skórę lub jamę ustną, a w sprzyjających warunkach stają się patogenne. Nadal obserwujemy znaczną liczbę infekcji wywoływanych przez paciorkowce, gronkowce i inne bakterie – u dzieci w każdym wieku.
To bardzo trafne pytanie. Faktycznie, od ponad dwóch dekad mamy dostęp do skutecznych i bezpiecznych szczepionek przeciw pneumokokom, które znacząco zmniejszyły liczbę przypadków inwazyjnej choroby pneumokokowej.
Ale warto pamiętać, że Streptococcus pneumoniae to bardzo złożona bakteria – istnieje wiele serotypów, które z czasem ulegają zmianom. Patogen niejako „ewoluuje” razem z nami. W związku z tym firmy opracowujące szczepionki stale pracują nad ich udoskonalaniem, by objąć ochroną coraz większą liczbę serotypów.
Mimo sukcesów, wciąż dochodzi do zachorowań – również ciężkich – spowodowanych serotypami, które nie były objęte starszymi wersjami szczepionek. Dlatego tak ważne jest ciągłe monitorowanie sytuacji epidemiologicznej i aktualizowanie programów szczepień, by zapewnić dzieciom jak najwyższy poziom ochrony.
Zdecydowanie tak. W ciągu ostatnich dwóch dekad przeszliśmy dużą ewolucję w zakresie ochrony przed pneumokokami. Zaczynaliśmy od szczepionek obejmujących 7 serotypów, potem 10, 13, 15, a dziś mamy już szczepionkę 20-walentną.
Zebraliśmy w tym czasie wiele cennych doświadczeń. Najważniejsze z nich: konieczność monitorowania, które serotypy powodują najcięższe zachorowania w danym kraju. Dzięki temu wiemy, które z nich warto objąć ochroną.
Różne kraje wdrażały różne strategie, co pozwala porównywać skuteczność poszczególnych podejść. Obecnie większość państw europejskich przeszła już na szczepionki nowej generacji, takie jak PCV15 lub PCV20.
Obecnie w programie szczepień wciąż stosuje się preparat PCV10, podczas gdy większość krajów korzysta już z nowszych wersji. Tylko trzy kraje w Europie nadal używają szczepionki 10-walentnej. Ma to poważne konsekwencje.
W Polsce serotyp 19A, odpowiedzialny za wiele inwazyjnych i opornych infekcji, jest obecnie jednym z najczęstszych. A szczepionka PCV10 go nie obejmuje. Wiemy, że pokrywa ona jedynie 2–3% obecnego obciążenia chorobami pneumokokowymi, podczas gdy PCV13, PCV15 czy PCV20 mogą zapewnić ochronę przed 50–60% tych infekcji.
To ogromna różnica. Polska to dynamicznie rozwijający się kraj i sądzę, że zasługuje na najnowsze rozwiązania. Wydajemy pieniądze publiczne, ale chronimy tylko niewielką część dzieci. To kwestia nie tylko zdrowia, ale i opłacalności.
W większości krajów europejskich stosuje się dziś szczepionki 15- lub 20-walentne. We Włoszech, skąd pochodzę, sytuacja jest nieco bardziej złożona – system jest zdecentralizowany i niektóre regiony wprowadziły już PCV20, podczas gdy inne wciąż korzystają z PCV15.
Jeśli miałbym wskazać kraj, który naprawdę wyróżnia się w monitorowaniu pneumokoków, powiedziałbym: Izrael. To państwo od lat bardzo dokładnie śledzi wszystkie przypadki inwazyjnych zakażeń bakteryjnych. I właśnie tam wprowadzono już powszechnie szczepionkę PCV20, bo dane jasno pokazują, że oferuje ona najszerszy zakres ochrony.
Historia szczepień uczy nas, że ten sam schemat powtarza się: wprowadzamy nowe szczepionki, zakres ochrony rośnie, liczba zachorowań spada. I to właśnie jest strategia zapobiegania infekcjom.
To bardzo ważna kwestia. Obecnie znajdujemy się w szczególnym momencie – wahanie przed szczepieniami pojawiło się nawet w krajach, które do tej pory nie miały z tym większego problemu.
We Włoszech zjawisko to oczywiście również występuje, ale na szczęście nie jest aż tak nasilone, jak gdzie indziej. Niemniej jednak, dziś ważniejsze niż kiedykolwiek jest, aby lekarze aktywnie edukowali rodziców. Trzeba pamiętać, że dzisiejsi rodzice są znacznie lepiej wykształceni niż pokolenia wcześniej i mają dostęp do ogromnej ilości informacji – także dzięki nowym technologiom, takim jak sztuczna inteligencja czy czaty online.
Dlatego nie wystarczy już mówić: „To trzeba zrobić”. Trzeba wyjaśnić dlaczego dane szczepienie jest ważne. Szczególnie że niektóre z tych chorób są dziś rzadko spotykane – i przez to mniej „namacalne” dla rodziców.
Właśnie dlatego edukacja powinna obejmować zarówno bezpieczeństwo, jak i skuteczność szczepionek. Rodzice muszą wiedzieć, że szczepionki są badane nie tylko przed wprowadzeniem na rynek, ale również po – przez wiele lat. Pod tym względem szczepionki należą do najściślej monitorowanych leków na świecie. To fakt, który nie zawsze jest powszechnie znany. Ale warto go podkreślać – szczególnie jeśli mówimy o szczepionkach takich jak ta przeciw pneumokokom, która jest z nami już od 25 lat.
Ważne jest też tłumaczenie, dlaczego szczepionki są z czasem aktualizowane – bo sytuacja epidemiologiczna również się zmienia. Chodzi nie tylko o wprowadzenie nowych preparatów, ale też o stałe monitorowanie ich skuteczności oraz krążących patogenów.
Jeśli mogę dodać jedną rzecz: w sytuacji, gdy rodzice mają wątpliwości, naszym zadaniem nie jest ich przekonywać na siłę ani się z nimi spierać. Musimy pozwolić im zadać pytania, przemyśleć temat, czasem wrócić na kolejną wizytę – i wtedy kontynuować rozmowę. Potrzebujemy dziś prawdziwego partnerstwa z rodzinami.
To już nie są czasy, gdy lekarz był „na szczycie piramidy” i pacjenci bezkrytycznie przyjmowali jego decyzje. Dziś ludzie chcą rozumieć i mieć wpływ – i słusznie.
Myślę, że tak – choć ta „wygrana” nie jest jeszcze pełna. Powiedziałbym, że prowadzimy 2:0, ale to jeszcze nie koniec meczu.
Zdecydowana większość rodziców wciąż decyduje się na szczepienie swoich dzieci, co jest bardzo pozytywne. Ale walka trwa – i nie możemy odpuszczać. Strategie dezinformacji stają się coraz bardziej wyrafinowane i coraz łatwiej się rozprzestrzeniają. Dlatego nasza odpowiedź musi być równie mocna – oparta na rzetelnej wiedzy i przejrzystej komunikacji.
Musimy utrzymywać bardzo wysoki poziom edukacji i zaufania, bo margines błędu jest dziś mniejszy niż kiedykolwiek.
Niestety, muszę powiedzieć szczerze – zwiększyło się. I nie wynika to z samej skuteczności szczepionki przeciw COVID-19, bo ta uratowała życie dziesiątkom milionów ludzi. Problemem była raczej komunikacja wokół niej – sposób, w jaki informacje były przedstawiane przez media czy polityków.
Rodzice są dziś bardzo czujni. Szybko zauważają nieścisłości i są coraz bardziej wymagający, jeśli chodzi o jakość informacji. Dlatego jeśli chcemy odbudować zaufanie, musimy mówić jasno, rzetelnie, uczciwie – również o ryzyku, a nie tylko o korzyściach.
Nie musimy niczego wyolbrzymiać. Jeśli obiecamy 100%, a osiągniemy 90% – co i tak jest bardzo dobrym wynikiem – to dla niektórych te brakujące 10% mogą stać się źródłem rozczarowania i nieufności. Krótko mówiąc – nie chodzi o błędy naukowe, tylko komunikacyjne. I z tego musimy wyciągnąć wnioski.
Zgadzam się – i rozumiem te pytania bardzo dobrze. Wiem, że wielu polskich pediatrów – także ci, z którymi współpracuję – apeluje o wprowadzenie nowocześniejszych szczepionek do programu publicznego. Polskie Towarzystwo Pediatryczne również wydało w tej sprawie stanowisko.
Problem w tym, że te zalecenia wciąż nie zostały przyjęte przez rząd. Tymczasem rodzice coraz częściej słyszą o nowocześniejszych szczepionkach i – mimo że muszą za nie zapłacić z własnej kieszeni – decydują się na szczepienie dzieci w prywatnych ośrodkach. Szacuję, że to około 20–30% rodzin. Ale oczywiście nie wszystkich na to stać.
Dlatego pediatrzy robią, co mogą, żeby informować o konieczności zmiany, ale to rząd musi podjąć decyzję. Wydaje mi się, że organizacje rodziców mogłyby tu odegrać istotną rolę – wspierając lekarzy i naciskając na władze.
Mamy dziś wiele możliwości komunikacji – media społecznościowe mogą być bardzo skuteczne. A same rodziny – jeśli zrozumieją skalę problemu – mogą wywierać presję na decydentów.
Trzeba też pamiętać, że chodzi nie tylko o ochronę przed najcięższymi przypadkami choroby pneumokokowej, kończącymi się hospitalizacją. Nawet łagodniejsze infekcje oznaczają dla rodziców nieobecność w pracy, związane z tym koszty. Długoterminowe powikłania to z kolei ogromne obciążenie dla systemu opieki zdrowotnej.
Dlatego zapobieganie ma sens – także ekonomiczny.
Dziękuję serdecznie za rozmowę.