Pan Kaczyński i inni rządzący nie wydają pieniędzy z własnej kieszeni. Wszelkie próby wymuszenia czy przymuszenia do określonych działań właścicieli koncesyjnych autostrad mogą narazić Skarb Państwa na konieczność uiszczenia odszkodowania. W praktyce to obywatele z własnej kieszeni będą musieli zapłacić prywatnemu przedsiębiorcy za brak możliwości pobierania opłat – mówi dr hab. Mariusz Bidziński, prof. Uniwersytetu SWPS.
Jak pan ocenia to, co powiedział Jarosław Kaczyński: „W ciągu roku załatwimy, aby wszystkie autostrady były bezpłatne”. Czy to jest realne?
Słowa polityków, którzy mówią, że coś załatwią, zawsze budzą moje lęki i obawy. Musimy pamiętać, że przepisy regulują dokładnie zagadnienia związane z koncesjami, a zatem jedyną obecnie formą uregulowania tej kwestii jest zawarcie porozumienia. Wprowadzenie innej ścieżki może stanowić naruszenie przepisów prawa.
Pytanie, jak pan Kaczyński sobie wyobraża i co rozumie pod słowem „załatwimy tę kwestię”. Pamiętajmy, że zawarte umowy będą jeszcze obowiązywać kilkanaście lat. „Załatwienie” może zatem polegać na zawarciu porozumienia, na wypłaceniu odszkodowania, na skróceniu terminu trwania umowy albo na podjęciu działań przymuszających drugą stronę do działania niezgodnego z jej interesem i umową.
Pamiętajmy, że pan Kaczyński i inni rządzący nie wydają pieniędzy z własnej kieszeni. Wszelkie próby wymuszenia czy przymuszenia do określonych działań właścicieli koncesyjnych autostrad mogą narazić Skarb Państwa na konieczność uiszczenia odszkodowania. W praktyce to obywatele z własnej kieszeni będą musieli zapłacić prywatnemu przedsiębiorcy za brak możliwości pobierania opłat.
Czyli zaproponowane rozwiązanie nie jest wcale aż tak korzystne dla obywateli?
Pytanie brzmi: Jaki jest bilans i rachunek? Czy nie lepiej płacić za autostrady i nie płacić odszkodowania, czy zapłacić dziesiątki czy setki milionów złotych odszkodowania koncesjonariuszowi autostrady za to, że nie będziemy musieli płacić za autostradę, a tak naprawdę zapłacilibyśmy raptem niewielką część tej kwoty. Trzeba zachować racjonalność.
Faktem jest, że wciąż nie wiemy dokładnie, w jakich ramach się poruszamy, ponieważ nie znamy treści umowy, a tym bardziej sankcji, jakie przewiduje za jej zerwanie czy naruszenie.
Koncesja dla autostrady A1 Toruń-Gdańsk kończy się w 2039 r., dla A2 z Konina do Świecka w 2037 r., natomiast dla autostrady A4 Katowice-Krakóww 2027 r. Dwie z tych umów będą trwały jeszcze kilkanaście lat.
Te umowy były zawierane na bardzo długi czas, 30 czy 40 lat. Zresztą kilka lat temu były podjęte próby odtajnienia i zweryfikowania, dlaczego umowy zostały zawarte na tak długi okres i na takich warunkach. Skarb Państwa zawarł ze spółkami umowę na być może wtedy atrakcyjnych warunkach, może nie, i niestety musimy ponosić konsekwencje w tym zakresie obecnie.
Jak może wyglądać proces cofnięcia koncesji na płatnych autostradach? Jakie mogą być konsekwencje?
Zgodnie z przepisami cofnięcie czy zmiana koncesji następuje w konkretnych sytuacjach, np. niewykonywania koncesji czy naruszania przepisów. Tylko wtedy organ koncesyjny może cofnąć koncesję. Natomiast jak na razie, mimo podejmowanych prób postępowań karnych, z żadną z takich sytuacji nie mamy do czynienia.
Ewentualnie można pójść krok dalej. Rząd może obrać inny kierunek – zmienić ustawę, wpisując dodatkowe postanowienia uprawniające państwo do tego, żeby tę koncesję cofnąć.
Jednak jeśli by tak było, to ponownie wchodzimy na drogę odszkodowania. Inwestor pobierający opłaty na autostradach zawarł umowę ze Skarbem Państwa, w której były przewidziane zyski inwestycyjne i określone dochody. Zabranie tych uprawnień z dnia na dzień skutkować będzie powstaniem gigantycznych roszczeń.
Bez porozumienia się Skarb Państwa naraża nas – obywateli (bo to nasze pieniądze) – na konieczność uiszczenia ogromnych odszkodowań.
Pana zdaniem jedyna możliwość, aby koncesyjne odcinki autostrad były bezpłatne, to wypłacenie odszkodowania koncesjonariuszom?
Tak, jeśli miałoby to nastąpić bezboleśnie, to jedyna możliwość. Chyba że koncesjonariusz z jakichś sobie znanych przyczyn stwierdziłby, że OK, rezygnuje z autostrad. Taki scenariusz też możemy dopuścić, na zasadzie kija i marchewki. Być może organy władzy zwrócą się do koncesjonariuszy z propozycją nie do odrzucenia. Ewentualnie w negocjacjach może być przyrzeczone jakieś inne źródło dochodów, np. „zrezygnujcie z zysków i pobierania opłat, a w zamian damy wam inne możliwości odrobienia strat”. Propozycja taka oczywiście w świetle przepisów prawa jest niedopuszczalna, ale jak pokazuje doświadczenie, różne sposoby „dogadania się” miały już miejsce na styku polityki i biznesu.
Jednak jest duże prawdopodobieństwo, że bilans będzie raczej niekorzystny dla podatników?
Jeśli patrzę z perspektywy przedsiębiorcy, to tak. Jeśli miałbym koncesję na kolejne kilkanaście lat i ktoś chciałby mi ją zabrać, to wyceniłbym dokładnie, ile mógłbym przez ten okres zarobić oraz uzyskać kar umownych i dopiero w oparciu o konkretne wartości ustalił warunki rozwiązania umowy – być może także z zastosowaniem jakiegoś upustu, ale wciąż to ogromne środki z budżetu państwa obciążające obywateli.
Czy można przypuszczać, że postulat PiS to puste słowa?
Można się spodziewać, że tak. Skoro nie było żadnych rozmów, ustaleń, traktuję tę wypowiedź w tej chwili jedynie jako tzw. kiełbasę wyborczą. Jesteśmy już w fazie przedwyborczej, kampania się zaczęła, więc pewnie co chwilę będą kolejne informacje.Mamy autostrady, mamy już mieć leki, za chwilę może paliwo będzie za darmo. Politycy szukają koncepcji, aby nas do siebie przyciągnąć – zresztą nie wydają swoich pieniędzy, często nie myślą racjonalnie i nie kalkulują na dzień składania obietnic daleko idących skutków dla kolejnych pokoleń. A po wyborach… cóż, zobaczymy, co znowu będzie działo.