Polski i brytyjski oddział E&EY oraz wynajęty przez nie ekspert Cor Vrieswijk nie otrzymali w całości wynagrodzenia za zamówione usługi. Narodowa linia nie tylko nie zamierza płacić, ale chce, żeby E&EY zapłaciło za przygotowanie planu przez PwC, który wszedł na jego miejsce. Linia domaga się 6,5 mln zł, a E&EY w odpowiedzi na pozew LOT-u żąda wynagrodzenia i zwrotu kosztów w łącznej kwocie 4,4 mln zł. Zapowiada się długa i skomplikowana sprawa. Akta już liczą 75 tomów. 10 kwietnia 2014 r. obie firmy spotkają się w sądzie.
Jak tłumaczy Barbara Pijanowska-Kuras, rzecznik prasowy PLL LOT, pozew o zapłatę od E&EY obejmuje żądanie wyrównania szkody, którą LOT poniósł, gdyż po porzuceniu projektu przez E&EY musiał zatrudnić innego doradcę. Terminy na przełomie 2012 i 2013 r. były zaś dla spółki bardzo napięte. Po otrzymaniu pierwszej transzy pomocy publicznej LOT miał obowiązek przekazać w marcu do MSP plan restrukturyzacji, a do 20 czerwca złożyć go w Komisji Europejskiej. Już w listopadzie 2012 r. Lot wybrał więc konsorcjum polsko-brytyjskie E&Y, które miało go wspierać w uzyskaniu pomocy publicznej. A potem także w stworzeniu programu restrukturyzacji, który pozwoliłby zaakceptować wsparcie budżetowe przez Komisję Europejską.
Według Pijanowskiej-Kuras E&EY wiedział doskonale, jak istotny jest czas, zażądał więc dodatkowego wynagrodzenia – czterokrotnie wyższego, niż zdaniem LOT-u się należało – aby dokończyć prace.
Inaczej sprawę relacjonuje Łukasz Zalicki, partner w E&EY. – Pracowaliśmy nad tym z zarządem firmy do początku tego roku. 29 stycznia 2012 r. zawiesiliśmy zgodnie z umową naszą współpracę ze względu na nieopłacone przez LOT faktury. Zawiesiliśmy wykonanie umowy, mimo że już wsparliśmy spółkę przy złożeniu wniosku pożyczkowego do MSP na 400 mln zł i praktycznie na ukończeniu był program restrukturyzacji. Brakowało tylko ostatecznego dokumentu – zapewnia. Podkreśla, że spółka zawiesiła wykonanie prac, bo była przekonana, że wyczerpała możliwości negocjacyjne odnośnie do zapłaty bardzo już zaległych faktur, a o zaawansowaniu prac wiedzieli m.in. członkowie zarządu i rady nadzorczej LOT-u. – Nie dochodziły do nas żadne niepokojące sygnały o ewentualnym niezadowoleniu z naszej pracy. Przeciwnie. Z werbalnych przekazów wnioskowaliśmy o rychłym potwierdzeniu uregulowania zaległości i powrocie do pracy – zapewnia Zalicki.
Tak było jeszcze 6 lutego 2013 r. na spotkaniu E&EY z przedstawicielami linii. – Ale już 15 lutego Zbigniew Mazur i prawnicy LOT-u poinformowali E&EY, że linia 12 lutego podpisała umowę na wykonanie planu restrukturyzacji z konkurencyjnymi PwC i Seabury.
Co się stało w ciągu tygodnia? Sebastian Mikosz zaczął pełnić obowiązki prezesa lotniczej spółki. – Strata czasu na prowadzenie negocjacji z E&EY, które mogły się zakończyć niepowodzeniem, zmusiła LOT do znalezienie rozwiązań alternatywnych – wyjaśnia przedstawicielka przewoźnika. A Zalicki odpowiada: – Byliśmy zszokowani. Przecież umowa z nami wciąż obowiązywała. Mimo braku płatności, my jej nie wypowiedzieliśmy, lecz tylko zawiesiliśmy prace.
Dopiero w marcu doradca otrzymał informację, że LOT wypowiada umowę z 30 marca.
– W okresie kwiecień – maj kilka razy prosiliśmy o zawarcie ugody – opowiada Zalicki. Proponowali m.in. zejście z części żądań finansowych, m.in. poprzez umorzenie zaległych płatności wynagrodzenia zespołu polskiego E&EY. – Dostaliśmy nieakceptowalną odpowiedź, że LOT jest gotowy zapłacić 50 tys. funtów (ok. 250 tys. zł) naszemu brytyjskiemu oddziałowi oraz wynagrodzenie eksperta – relacjonuje Zalicki (przypomnijmy: sporna kwota to łącznie 4,4 mln zł).
Powtarza, że mimo sporu, nawet w tym czasie nikt ze spółki nie kwestionował jakości wykonania pracy przez E&EY. Firma liczyła więc na polubowne zakończenie sprawy.
Tym większe było zdziwienie, gdy E&EY otrzymał w czerwcu tego roku pozew od LOT-u o... zapłatę rachunków PwC i Seabury. Co ciekawe, rachunki dołączone do pozwu są o wiele wyższe niż roszczenia E&EY.
– LOT w pozwie przyznaje, że wziął doradców droższych. A jedynym uzasadnieniem wypowiedzenia umowy z E&EY była sprawa wynagrodzenia. Za wysokiego zdaniem spółki – mówi Zalicki.