Na liście Andrzeja Dudy znalazły się perony, które niedawno powstały, i takie, które… właśnie zniknęły
Ogłoszony w ubiegłym tygodniu program zbiera pochwały za to, że dzięki niemu mogą powstać nowe przystanki PKP w wielu miejscach, gdzie są potrzebne, ale jednocześnie jest krytykowany za to, że był przygotowywany w pośpiechu i ewidentnie na potrzeby kampanii wyborczej Andrzeja Dudy.
Karol Trammer z dwumiesięcznika „Z Biegiem Szyn” zwraca uwagę, że na liście przystanków do odbudowy w ciągu najbliższych pięciu lat znalazł się peron w Karwicy Mazurskiej, który akurat zlikwidowano w 2019 r., w trakcie modernizacji linii ze Szczytna do Ełku. Był zlokalizowany w środku lasu i ostatnio prawie nikt tam nie wysiadał. W Słupcy w Wielkopolsce, na linii Warszawa – Poznań mają zostać wydłużone perony, by bez problemu mogły się tam zatrzymywać składy dalekobieżne. – Tyle że ta trasa jest właśnie w trakcie gruntownej modernizacji. Dlaczego już teraz przystanek nie jest przedłużany? Jeśli za 2–3 lata dojdzie do kolejnej jego przebudowy, to pasażerowie będą znowu skazani na utrudnienia – np. zamykanie jednego toru – wskazuje Trammer. Wśród „prezydenckich przystanków” są też Zamość Starówka i Zamość Wschód, które już istnieją. Powstały od zera zaledwie pięć lat temu. Teraz zostały zakwalifikowane do przebudowy.
Karol Trammer przypuszcza, że kolejarze w pośpiechu dorzucali część inwestycji do listy, by dobić do równej liczby 200 przystanków. Przyznaje jednak, że duża część inwestycji ma sens – to np. budowa przystanku w podwarszawskim Józefinie na linii do Siedlec czy peronów blisko centrum Ostrołęki, bo obecna stacja w tym mieście jest położona na uboczu.
Program „Przystanek prezydencki” zakłada, że budowa nowych przystanków PKP nie tylko pomoże ograniczyć tzw. wykluczenie komunikacyjne, ale będzie też pomocna w walce z kryzysem związanym z koronawirusem. Na każdą inwestycję ma być ogłaszany osobny przetarg, a to oznacza, że szanse na wygranie mają średniej wielkości polskie firmy. Łączna wartość programu, którego realizacja ma potrwać pięć lat, ma wynieść 1 mld zł.
Pomysł zrealizuje spółka PKP Polskie Linie Kolejowe w porozumieniu z Ministerstwem Infrastruktury. Jego szef Andrzej Adamczyk zaznacza, że perony będą powstawać tam, gdzie domagały się tego lokalne społeczności. Na stronie ministerstwa można przeczytać, że „w ciągu pięciu lat powstanie 200 przystanków kolejowych w całej Polsce”. Jednak to zdanie może być mylące, bo dalej dowiadujemy się, że całkowicie nowych będzie o blisko połowę mniej – 104. W przypadku 51 kolejnych lokalizacji chodzi o wydłużenie lub przebudowę peronów. W 14 przypadkach chodzi o odbudowę przystanków, które istniały kiedyś, w 23 o poprawę dostępności dla niepełnosprawnych, a w ośmiu o inną modernizację.
Ogłoszony w czwartek program budowy przystanków miał być mocnym zakończeniem kampanii prezydenta Andrzeja Dudy. Tyle że dzień wcześniej liderzy Prawa i Sprawiedliwości i Porozumienia zdecydowali, że wybory nie odbędą się 10 maja. Mimo to autorzy kampanii obecnego prezydenta uznali, że nie ma co przesuwać ogłaszania pomysłu kolejowego.
Podobnie jak przy innych programach na zamówienie polityków eksperci boją się, czy inwestycje przystankowe uda się zrealizować w zapowiadanej skali. Przypominają, że opornie idzie wdrażanie ogłaszanego jesienią 2018 r. programu Kolej Plus, dzięki któremu miały być reaktywowane nieczynne linie PKP. Wtedy też były wybory, tyle że do parlamentu. Rząd zarzeka się, że zarezerwował już na ten cel 5,6 mld zł, ale program wciąż nie może na dobre ruszyć. Wiceminister infrastruktury Andrzej Bittel 22 kwietnia zapewniał DGP, że koronawirus nie zatrzyma Kolei Plus. Obiecał wtedy, że za kilka – kilkanaście dni ogłoszony zostanie nabór wniosków dla samorządów zainteresowanych odbudową torów. Naboru dotąd nie ma. Resort nie odpowiedział nam, kiedy ruszy. Dodatkowo są obawy, czy samorządy w obecnej sytuacji znajdą środki na 15-proc. wkład własny.