Fundusz pekaesowy, który ma przeciwdziałać wykluczeniu transportowemu, ruszył w ubiegłym roku. W pośpiechu. Do dyspozycji samorządów oddano 300 mln zł, ale wnioski o
dofinansowanie wyniosły zaledwie 17 mln zł. W województwie warmińsko-mazurskim w pierwszej turze naboru samorządy wnioskowały tylko o 300 tys. zł dopłat, co stanowiło 1,3 proc. pieniędzy przyznanych temu województwu (22,9 mln zł). W zachodniopomorskim z 10 wniosków pozytywnie rozpatrzono tu pięć na kwotę 257 tys. zł, czyli 1,5 proc. przyznanych funduszy.
Rok to za mało
Samorządy wskazują wiele przyczyn tego stanu rzeczy – np. niejasną interpretację
przepisów ustawy o funduszu rozwoju przewozów autobusowych o charakterze użyteczności publicznej (Dz.U. z 2019 r. poz. 1123) i brak środków na wkład własny (10 proc.).
Marcin Gromadzki z Public Transport Consulting uważa, że kolejnym problemem jest to, że
dofinansowanie z funduszu przyznawane jest tylko na rok – bez gwarancji na kolejne lata. Sprawia to, że samorządy podchodzą do przedsięwzięcia sceptycznie, stawiając na krótkie, tymczasowe projekty.
– Część linii uruchomionych od września do grudnia ubiegłego roku już nie funkcjonuje, bo okazały się niepotrzebne – podkreśla.
Tłumaczy, że właśnie dlatego
umowy powinny być wieloletnie.
Eksperci zwracają uwagę, że na trasy wyjechały najczęściej małe busy i pojazdy spełniające zaledwie minimalne wymogi, które były akurat dostępne u operatorów. Dlaczego? Bo nikt nie chce zaryzykować kupna nowego
autobusu przy gwarancji trwania umowy zaledwie przez rok.
– Jeśli na deficytowe linie wyjechały gdzieś pojazdy niskoemisyjne i niskopodłogowe, to tylko dlatego, że operator miał je już na stanie – podkreślają.
Fundusz do zmiany
W 2020 r. do wydania jest w sumie 800 mln zł. Z informacji DGP wynika, że samorządy złożyły wnioski na zaledwie 59,5 mln zł.
W województwie lubelskim dopłatami były zainteresowane 22 samorządy, a łączna kwota wniosków opiewa na 2,9 mln zł, czyli 8 proc. przyznanych środków. Lepiej jest na Podkarpaciu, które może wydać na połączenia autobusowe w tym roku 52,2 mln zł. Wnioski złożyły 24 podmioty na łączną sumę 10,7 mln zł, czyli na ponad 20 proc. środków. W województwie warmińsko-mazurskim złożono wnioski jedynie na 830 tys. zł, a pula dla tego regionu to 58,8 mln zł, co oznacza jedynie 1,4 proc. środków.
Rafał Weber, wiceminister infrastruktury, tłumaczy, że jest to pierwszy nabór w tym roku, a wojewodowie mogą ogłaszać kolejne, gdy samorządy zgłoszą potrzebę skorzystania z funduszu.
Wiceminister podkreśla, że resort po sześciu miesiącach funkcjonowania funduszu wyciągnął wnioski.
– Dostrzegamy potrzebę zmian. Chcemy przeprowadzić je jeszcze w tym roku w bliskiej współpracy z samorządami – dodaje.
Do sięgania po pieniądze zniechęcają też niejasne przepisy. Wątpliwości budzą ogłaszanie przetargów z rocznym wyprzedzeniem, możliwość utraty dopłat do biletów ulgowych i to, czym jest „nowa linia”, bo tylko utworzenie takiej daje prawo do dopłaty.
Marcin Gromadzki podkreśla, że wiele samorządów ośmieliło się działać niemal na granicy prawa, bo na spotkaniu z samorządami i administracją wojewódzką w lipcu zeszłego roku resort infrastruktury przedstawił korzystne interpretacje przepisów.
Nie zawsze legalnie
W tym roku wniosków jest nieco więcej, bo samorządy miały więcej czasu na ich przygotowanie. W zeszłym roku trwał wyścig z czasem, by autobusy na deficytowe trasy wyjechały z początkiem roku szkolnego.
Przyczyna wzrostu długości objętych dofinansowaniem tras może być także inna. Okazuje się, że wojewodowie nie zawsze dość wnikliwie oceniają wnioski.
Przykład podaje Marcin Gromadzki.
– Gmina wiejska otaczająca 60-tys. miasto podpisała umowę z operatorem i dopłaca do kursów do miasta na całej trasie. Dla całej tej linii uzyskuje też dofinansowanie. Ponieważ nie ma porozumienia z miastem, ma więc prawo organizowania transportu tylko na swoim terenie. Gdyby zawarła takie porozumienie, stałaby się organizatorem komunikacji miejskiej i nie mogłaby otrzymać dopłaty z funduszu – mówi.
Podkreśla, że podobnych przypadków jest więcej. Dlatego samorządom potrzebne jest przede wszystkim stabilne prawo. I nie chodzi tu jedynie o fundusz pekaesowy.
– Prawie wszyscy łamią przepisy. Ustawa o publicznym transporcie zbiorowym utrzymuje obecny stan prawny w zakresie organizacji rynku tylko do końca grudnia br. Samorząd, który ogłasza na jej podstawie przetarg na obsługę linii na dwa czy cztery lata, ryzykuje – mówi Marcin Gromadzki.
Zaznacza, że formalnie rzecz biorąc, przewozy szkolne z refundacją ulgowych biletów miesięcznych dla uczniów nie powinny być kontraktowane na dłużej niż rok.
– Samorządy łamią jednak prawo, bo chcą zbić cenę za usługi, wiążąc się z operatorem na dłużej. Nieliczne gminy postępujące lege artis ogłaszają kontrakty krótkoterminowe i płacą z tego powodu więcej – dodaje ekspert.
W dodatku obecnie samorządy stoją przed koniecznością aktualizacji planów transportowych, by móc sięgnąć po pieniądze z kolejnej unijnej puli. Nie wiedzą, czy planować według obowiązujących wymogów, czy czekać na nowelizację prawa, a chcą być przygotowane do kolejnych konkursów.