Tarcia między lokalną władzą a dostawcami płatnego internetu cieszą nas, odbiorców takiej usługi. Bo z którejkolwiek by strony spojrzeć, konkurencja, jaką samorządowcy tworzą, budując sieć bezpłatnych dostępów do światowej sieci WWW, przyczyni się do poprawy naszej sytuacji.
Albo więcej będzie miejsc z dostępem bezpłatnym (mniejsza z tym, o jakich parametrach), albo wymusi to na dostawcach obniżkę cen.
Samorządowcy nie robią wielkiej konkurencji, oferując łącza np. 512 kbit/s, a do tego z ograniczonym czasem połączenia. Dziś internauci oczekują dużo szybszych połączeń, zresztą rozbudowane witryny internetowe czy rosnące zainteresowanie plikami wideo tego wymaga.
Obok tej dyskusji powraca kwestia wpisania bezpłatnego dostępu do internetu do konstytucji. Dziś cyfrowa wolność wyszukiwania i publikowania informacji coraz bardziej kojarzy się z ostatnim – w miarę słabo regulowanym – bastionem demokracji.
Co kampania wyborcza to zawsze znajdzie się ktoś, kto na swych sztandarach podniesie ten postulat. Śmiem twierdzić, że jeśli nie w prezydenckich, to w parlamentarnych bojach fundamentalne hasło „dostęp do bezpłatnego internetu musi być wpisany do konstytucji” zabrzmi wiele razy. Nie wierzę, że z wielkim skutkiem, bo nikt ci tyle nie obieca, ile polityk w kampanii wyborczej. Tymczasem pocieszmy się sporem samorządowców z operatorami o to, ile darmowego WWW mogą nam dostarczyć.