Polski rząd, przedłużając jednostronnie embargo, zareagował tak, jak zapowiadaliśmy tydzień temu. Warszawa nie składa jednak broni.
W weekend minister rozwoju Waldemar Buda wydał rozporządzenie, które powiela dotychczas obowiązujące zasady, czyli zakaz importu do Polski ziaren pszenicy, kukurydzy, rzepaku i słonecznika, ale jednocześnie daje możliwość tranzytu do portów lub poza terytorium RP. Takie zasady wynikały z dotychczas obowiązujących rozporządzeń KE, ale polski rząd poszedł dalej. „Na moją prośbę zakaz został rozszerzony o śruty z tych zbóż: z kukurydzy, pszenicy, rzepaku, żeby również te produkty nie wpływały na rynek polski” – zapowiedział minister rolnictwa Robert Telus. Zapewniał, że Polska będzie pomagać Ukrainie; chodzi o tranzyt produktów rolnych przez terytorium naszego kraju, gdyż to nie powoduje zakłóceń na rynku. Ograniczenia wprowadziły także Słowacja oraz Węgry, choć poprzednio jeden front tworzyły także Bułgaria czy Rumunia. Robert Telus podkreśla, że teraz decyzję każdy podejmował samodzielnie, biorąc pod uwagę własne interesy.
Konsekwencje polityczne
Na działania rządu rzutuje nie tylko sytuacja na rynku zboża, lecz także trwająca kampania wyborcza. – Tu nie ma możliwości, żeby się cofnąć, nie możemy powtórzyć sytuacji z zeszłego roku, bo wieś się zagotuje – mówi Jan Krzysztof Ardanowski z PiS, były minister rolnictwa.
W pewnym sensie decyzja KE okazała się salomonowa. Do przedłużenia embarga nie udało się jej namówić z jednej strony polskiemu rządowi, a z drugiej – opozycji. W zeszłym tygodniu w Parlamencie Europejskim pojawił się startujący z list KO lider Agrounii Michał Kołodziejczak. Z jego relacji wynikało, że udało mu się uzyskać zapewnienie, że embargo zostanie przedłużone. – Wszystko się zmieniło po telefonie Zełenskiego. To pokazuje, że Ukraina walczyła o wszystko, a polski rząd odpuścił sprawę – mówi DGP Kołodziejczak. Także PSL – jak się okazało nieskutecznie – zabiegał o takie rozwiązania. Szef tej partii Władysław Kosiniak-Kamysz napisał list do szefowej KE Ursuli von der Leyen oraz przewodniczącego Europejskiej Partii Ludowej Manfreda Webera, w którym zwracał się m.in. o przedłużenie obowiązującego embarga, ale także o rozszerzenie go o inne kluczowe produkty, takie jak: miód, owoce i inne zboża, stworzenie szczelnych korytarzy tranzytowych oraz skup interwencyjny na potrzeby humanitarne.
Teraz, po tym jak rząd samodzielnie wprowadził embargo, Michał Kołodziejczak uważa, że powinno dotyczyć znacznie większej grupy towarów. – Nie ma informacji o owocach, drobiu, koncentracie jabłkowym, warzywach itp. Ukraina wie, że może rozwijać swoje rolnictwo i eksportować plony do Polski, co na dłuższą metę jest dla nas niebezpieczne – podkreśla Kołodziejczak.
Reperkusje unijne
Komisja Europejska uznała, że nie ma podstaw do przedłużenia obowiązywania zakazu importu niektórych zbóż z Ukrainy do Polski, Węgier, Słowacji, Rumunii i Bułgarii. W minionych dwóch tygodniach pojawiały się jednak różne doniesienia na temat losów rozporządzenia KE. Niektórzy unijni dyplomaci przekonywali w nieoficjalnych rozmowach, że zakaz zostanie przedłużony, a optymistyczne dla Polski scenariusze zakładały nawet przedłużenie do końca tego roku. Na ostatnich przed zakończeniem obowiązywania zakazu spotkaniach ambasadorów państw członkowskich „27” była podzielona w sprawie dalszego utrzymania zakazu importu.
Ostatecznie jednak decyzja należała do Komisji Europejskiej, która – zgodnie zresztą ze swoim stanowiskiem przedstawionym konsekwentnie w minionych tygodniach – nie przedłużyła obowiązywania embarga na poziomie unijnym z uwagi na brak zakłóceń na rynku w pięciu państwach, w których zakaz obowiązywał. Komisarz ds. handlu Valdis Dombrovskis, argumentując posunięcie Brukseli, podkreślał, że rozporządzenie było rodzajem specjalnych gwarancji dla wspomnianych pięciu krajów, a nie rozwiązaniem systemowym.
Dziś Ukraina ma przedstawić pomysły na to, jak zapobiegać zakłóceniom na rynku rolniczym. To zresztą było jednym z warunków Brukseli, aby nie przedłużyła obowiązywania embarga. Zdaniem Komisji bowiem to Kijów musi teraz dopilnować, żeby eksport zboża nie zakłócał rynku sąsiednich państw UE. Od tych propozycji swoje dalsze kroki uzależnia Rumunia, która wraz z Bułgarią wyłamała się z koalicji pięciu państw.
KE nie zapowiada jak na razie powrotu do dyskusji na temat zakazu, a argument braku zakłóceń na rynku jest traktowany jako ostateczny w Brukseli. Poprzednie rozporządzenie zostało wydane jednak jako środek nadzwyczajny w następstwie sporego kryzysu w relacjach Kijowa z UE. Komisja zadeklarowała, że będzie monitorować sytuację na rynku rolnym w najbliższych tygodniach w kontekście potencjalnych zakłóceń.
Bruksela już przy poprzednim wprowadzeniu jednostkowych zakazów ostrzegała, że państwa, które je wprowadzają, mogą spotkać się z reakcją ze strony Komisji. Polityka handlowa to bowiem dziedzina kompetencji wspólnych w UE, w związku z tym wszelkie środki handlowe powinny być podejmowane na poziomie „27”, a nie indywidualnie. Ostatecznie KE może rozpocząć procedurę naruszeniową, której finałem są złożenie pozwu do TSUE oraz potencjalne kary finansowe. Profesor SGH, były wiceszef MSZ Artur Nowak-Far uważa, że dalsze kroki Brukseli będą w dużej mierze zależeć od postawy Ukraińców i tego, jakie działania wobec Polski, Węgier i Słowacji podejmie Kijów.
Polska zresztą liczy się z reperkusjami ze strony KE, lecz w dalszym ciągu zamierza zabiegać o zmianę decyzji Brukseli. ©℗