Dziś sejmowa komisja kultury i środków przekazu zajmie się projektem nowelizacji ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Środowiska twórców i wydawców wiązały z nim duże nadzieje. Stanowi on bowiem wdrożenie unijnej dyrektywy 2019/790 o prawie autorskim i prawach pokrewnych na jednolitym rynku cyfrowym (dyrektywy DSM), która reguluje kwestię eksploatacji utworów w serwisach internetowych.

Z nadziei wyłonił się jednak stwór raczej myszowaty. Owszem, w projekcie są rozwiązania gwarantujące tantiemy od portali oferujących wideo lub muzykę na żądanie. Projektodawca wprowadził je jednak metodą „lewą ręką za prawe ucho”, tj. osobno dla filmowców, osobno dla muzyków i każdemu na innych zasadach. A co gorsza, pominął innych twórców (np. autorów książek czy ilustracji).

Wydawcy nie otrzymali zaś nawet takiego bigosu. Projekt wprowadza wprawdzie zapisane w art. 15 dyrektywy DSM prawo wydawcy prasowego do wyłącznej eksploatacji online jego publikacji przez Google’a, Facebooka i podobne platformy internetowe (dostawców usług społeczeństwa informacyjnego), ale na tej przystawce bankiet się kończy. Bo projektodawcy nie zawarli mechanizmów, które uczynią wykonywanie tego prawa realnym – jak chociażby konkretnych terminów na negocjacje z obowiązkiem arbitrażu w razie braku porozumienia.

Że inaczej ten system nie zadziała bez długotrwałych sporów sądowych, wskazują doświadczenia innych państw Unii Europejskiej – bo tak się składa, że oprócz Polski wszyscy już dyrektywę DSM wdrożyli. Wyznaczony na to termin minął trzy lata temu.

Ten fakt zdominował zresztą podejście Ministerstwa Kultury do nowelizacji prawa autorskiego. Można je streścić w zdaniu: „byle jak, byle szybko”. A potem, w jakiejś nieokreślonej przyszłości, prowizorkę się poprawi. Niestety, prowizorki mają brzydką tendencję do obrastania mchem i wrastania w krajobraz. Dlatego nie warto ich stawiać.

I nie dajmy się spłoszyć narracją o karach za spóźnienie transpozycji unijnej dyrektywy. Owszem, pewnie Polski nie ominą – choć na razie ich licznik tyka na sucho, bo Trybunał Sprawiedliwości UE nie rozpatrzył skargi Komisji Europejskiej w tej sprawie. Tylko że nie będzie to kara za lepszą nowelizację. Gros tej sumy to skutek kilkuletnich zaniedbań odziedziczonych po ministrze Piotrze Glińskim. To, co do tego rachunku może dodać kilka tygodni rzetelnej pracy na Wiejskiej, to będzie ledwie kropla w morzu.

Zarazem o wiele więcej stracimy, przyjmując tę ustawę byle jak – to znaczy ze szkodą dla krajowych twórców i wydawców, którym bez odpowiednich narzędzi ustawowych dochodzenie swoich praw od globalnych gigantów cyfrowych zajmie lata.

Na szczęście w Sejmie nie zasiadają maszynki do głosowania, lecz ludzie obdarzeni zaufaniem swoich wyborców – jest więc szansa, by kulawy projekt poprawić, zanim stanie się prawem.

Ostatniego miejsca w UE pod względem tempa wdrożenia dyrektywy DSM już nikt nam nie odbierze. Ale to nie znaczy, że jesteśmy skazani na implementację najgorszej jakości. Szybko już było. Zróbmy to dobrze.©℗