"Dziękujemy za nic" - pisze skrajnie lewicowy "Tageszeitung" z Berlina, krytykując przede wszystkim postawę niemieckiego rządu.
"Gdyby Niemcy na Radzie UE zagłosowały przeciw albo chociaż się wstrzymały od głosu - reforma by nie przeszła. To wcale nie jest śmieszne, że garstka niemieckich polityków decyduje, czy ogólnounijna regulacja wchodzi w życie czy nie" - zauważa.
"Protesty młodych ludzi nic nie zmieniły. Ostrzeżenia ekspertów zajmujących się internetem zostały zignorowane przez wszystkie partie" - przypomina lewicowo-liberalny "Tagesspiegel". "Czy platformy internetowe zaczną teraz masowo blokować parodie albo normalne artykuły, którymi chcemy się podzielić w sieci? Dodatkowe oświadczenie dotyczące dyrektywy wydane przez rząd federalny tylko potwierdza obawy krytyków" - stwierdza.
Gazeta zauważa przy tym, że rząd co prawda obiecuje spróbować przeciwdziałać negatywnym zjawiskom, ale nie wiadomo, czy będzie w stanie wywiązać się z tych obietnic.
Kontrowersyjna dyrektywa o prawach autorskich UE została w poniedziałek przyjęta przez państwa Unii. W końcowym głosowaniu większość państw członkowskich UE poparła projekt. Polska i pięć innych krajów były przeciwko.
Najwięcej kontrowersji w dyrektywie budzą artykuły 11 i 13. Artykuł 13 wprowadza obowiązek filtrowania treści w internecie pod kątem praw autorskich, natomiast artykuł 11 dotyczy tzw. praw pokrewnych dla wydawców prasowych.
Ten pierwszy jest najczęściej przywoływany w kontekście zagrożenia dla wolności wypowiedzi w sieci. Art. 11., jest z kolei określany przez przeciwników jako podatek od linków, odnosi się do tego, jakie elementy artykułu dziennikarskiego mogą być publikowane przez agregatory treści bez konieczności wnoszenia opłat licencyjnych.
>>> Czytaj więcej: RPO: paski informacyjne "Wiadomości" TVP naruszają ustawę o radiofonii i telewizji