Na początku „licencjonowani” słali donosy, informując, gdzie i jak działa nielegalna konkurencja. Jednak z czasem sami zaczynali przechodzić na piracką stronę

Aż strach pomyśleć, jak wyglądałaby pandemiczna rzeczywistość, gdyby nie powszechny dostęp do gier komputerowych, internetu i ogromnej liczby kanałów telewizyjnych. Dzięki tym „znieczulaczom” ludzie jakoś przetrwali lockdowny. Rozrywka na wyciągnięcie ręki, którą można konsumować indywidualnie, to novum. Kiedy rodziła się III RP, zdobycie jej namiastki wymagało sporego wysiłku. Olbrzymie zapotrzebowanie na to, by przez moment doświadczyć wielkiego świata, otworzyło jednak przed obrotnymi ludźmi nieograniczone możliwości.
Wymarzony zakazany owoc
„W drugiej połowie lat 70. i na początku 80. magnetowid – wprowadzony do sprzedaży przez firmę JVC – stał się standardowym elementem wyposażenia niemal każdego amerykańskiego i zachodnioeuropejskiego domu” – podkreśla w opracowaniu „Rynek wideo w Polsce” Grzegorz Fortuna jr. Podczas wypraw na Zachód, możliwym dzięki liberalizacji polityki paszportowej za rządów Edwarda Gierka, Polacy przekonali się, jak wiele radości może zaoferować taki sprzęt. Zwłaszcza że komunistyczne państwo gwarantowało jedynie dwa kanały telewizyjne i – w porywach – cztery stacje radiowe. Na dodatek repertuar filmowy TV prezentował się ubogo. Produkcje ZSRR i krajów Bloku Wschodniego zwykle nudziły lub wzbudzały niechęć nachalną propagandą. Również mało który polski film porywał widzów. Z repertuaru zachodniego telewizja emitowała od czasu do czasu jakiś stary kryminał czy western – ze względu na koszty. Nowości kinowe pojawiały się na srebrnym ekranie rzadko, podobnie jak zagraniczne seriale.
To, co najbardziej ciekawiło polskich widzów, i tak nie przechodziło przez sito cenzury. Filmy ukazujące w niekorzystnym świetle ZSRR i komunizm były surowo zakazane. O obejrzeniu któregoś z kinowych przebojów o agencie 007 mogliśmy jedynie pomarzyć. Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk konsekwentnie nie wyrażał też zgody na emisję znanych filmów ze scenami erotycznymi, jak „Ostatnie tango w Paryżu” czy „Emmanuelle”.
Obostrzenia narzucane przez reżim sprzyjały powstawaniu niezwykłych plotek. Pod koniec lat 70. zrodziła się pogłoska, że jeśli telewizyjna prezenterka w sobotni wieczór wystąpi na wizji w czerwonym żakiecie lub z czerwoną różą w klapie, to dwie godziny po oficjalnym zakończeniu nadawania programu wyświetlony będzie film erotyczny. Tak Radiokomitet rzekomo informował partyjne elity o skierowanych do nich rozrywkach. Gdy czerwony żakiet pojawiał się na ekranie, tysiące widzów przesiadywało więc przed ekranem w oczekiwaniu na zakazany film. Oczywiście na próżno. Mimo to plotki o nocnej telewizji dla wybrańców powracały przez lata.
Marzono też o własnym kinie domowym. „Magnetowidy dobrych marek, sprzedawane w sklepach Pewex lub Baltona, kosztowały w roku 1981 od 800 do 1000 dolarów. Ich ceny co prawda stopniowo spadały (w 1985 sprzęt firm Panasonic, Sanyo lub NEC można było kupić już za 430–500 dolarów), ale nadal były to kwoty stanowczo przekraczające możliwości przeciętnego Polaka, który zarabiał miesięcznie od 30 do 50 dolarów” – wyjaśnia Grzegorz Fortuna jr. Polacy pokonywali te przeszkody zadziwiająco łatwo. Już w 1984 r. odnotowano, że w prywatnych rękach znajduje się w PRL ok. 150 tys. odtwarzaczy kaset VHS. Cztery lata później liczba ta przekroczyła milion. Problemem stał się natomiast dostęp do interesującego repertuaru. „Filmy na kasetach VHS można było zdobyć jedynie drogą nieformalną, korzystając z nieoficjalnych wypożyczalni i sklepów lub, po uprzednim zakupieniu pustej kasety, w miejscach, które oferowały przegrywanie tytułów za konkretną opłatą. Ceny czystych VHS-ów, sprzedawanych w sklepach sieci Pewex lub Baltona, były jednak bardzo wysokie – w roku 1986 pusta kaseta kosztowała aż 6 dolarów” – podkreśla Grzegorz Fortuna jr.
Kino w każdym domu
Popyt na zachodnie filmy narastający pod koniec PRL eksplodował wraz z upadkiem komunizmu. Zwłaszcza po tym, jak władza umożliwiła swobodne prowadzenie działalności gospodarczej, a zagraniczne podróże bez wizowych obostrzeń stały się normalnością. Nikt nie troszczył się o ochronę praw autorskich, szczególnie tych należących do amerykańskich korporacji. Na początek ruszył handel na masową skalę kasetami VHS z nagranymi filmami. Sprzedawano je z rozstawionych na ulicach stoisk i na bazarach. W Warszawie centrum ich dystrybucji stał się Stadion X-lecia. „Filmy sprowadzane były zazwyczaj z zagranicy. Kopiowano je setki razy, niektórzy próbowali też nagrywać z satelity. Nie muszę chyba dodawać, że lektor dogrywany był w amatorski sposób? Tekst czytał czasami właściciel wypożyczalni, szwagier albo dobry znajomy znajomego. Nikogo też nie dziwiło, że czasami na jednej kasecie lądowały dwa filmy” – pisał na ppe.pl Roger Żochowski w reportażu „Cudowne lata 90. Wypożyczalnie kaset wideo od kuchni”. Wkrótce jak grzyby po deszczu w każdej miejscowości wyrastały wypożyczalnie kaset VHS. Stały się one świetnie prosperującym biznesem. Jak opowiadał były właściciel nieistniejącej już wypożyczalni „Wideo-Film” na krakowskim Podgórzu Jan Jeż, „wtedy, na początku lat dziewięćdziesiątych, wypożyczalnie video powstawały dosłownie wszędzie. Pamiętam, że na Limanowskiego była wypożyczalnia w sklepie mięsnym. Na linii od placu Bohaterów Getta do Matecznego było ponad dziesięć wypożyczalni. Można było kamieniami przerzucać od jednej wypożyczalni do drugiej, tyle ich było” (jego relację można znaleźć na portalu podgorze.pl). Do przełomu XX i XXI wieku popyt na kasety nie słabł. „W 2002 był ostatni remont. Od 27 metrów, do 150 metrów. To był też moment, kiedy dojechaliśmy do górki, od 2003 roku zaczął się spadek” – opowiadał Jan Jeż.
Zamiast TVP
Pod koniec lat 70. cieszącym się największą popularnością programem rozrywkowym w telewizji było „Studio 2”, wymyślone i zarządzane przez Mariusza Waltera. Nie odbiegał jakością od produkcji TV z bogatych krajów Zachodu. Nadawano go zwykle w wolne soboty, gdzie wpisywał się w maraton programów rozrywkowych pokazywanych na żywo, przeplatanych interesującymi filmami i występami gwiazd piosenki. Długie lata pamiętano, że do „Studia 2” sprowadzono na specjalny koncert zespół ABBA. Dzięki hojności prezesa Radiokomitetu Macieja Szczepańskiego Walter mógł wykazać się jako znakomity producent rozrywki. Znajomości, które zawarł wówczas na szczytach władzy, zaprocentowały w latach 80. Po upadku ekipy Edwarda Gierka nowe partyjne kierownictwo ze Stanisławem Kanią i Wojciechem Jaruzelskim na czele brutalnie rozprawiło się z Maciejem Szczepańskim i jego ludźmi. „Krwawy Maciej” wylądował nawet w więzieniu. Natomiast Walter przetrwał. Jednak po wprowadzeniu stanu wojennego w telewizji na wielką karierę już nie mógł liczyć. O wiele bardziej przyszłościowa okazała się przyjaźń z Janem Wejchertem – również światowcem, który dorobił się małej fortuny, prowadząc różne interesy w RFN i innych krajach Europy Zachodniej. Ten fakt nie przeszkadzał władzom PRL, bo wedle akt zachowanych w zbiorach Instytutu Pamięci Narodowej Wejchert od 1972 r. mógł liczyć na opiekę Departamentu II MSW, który zajmował się kontrwywiadem i wywiadem zagranicznym.
Przyjaciele bez problemu otrzymali w 1984 r. zgodę na założenie prywatnej spółki pod szyldem przedsiębiorstwa zagranicznego (jednego z pierwszych w ówczesnej Polsce) International Trading and Investment, w skrócie ITI. Dostała ona koncesję na import sprzętu elektronicznego, m.in. magnetowidów, kaset wideo i filmów kinowych, a także ich dystrybucję na terenie kraju. Biorąc pod uwagę wygłodzenie rynku, była to żyła złota. Już cztery lata później rozwijająca się spółka mogła zarejestrować swoją siedzibę w najmodniejszym raju podatkowym Europy Zachodniej – Luksemburgu. Również w 1988 r. ITI Home Video ruszyło na podbój krajowego rynku kaset VHS, dysponując – jak podkreśla Grzegorz Fortuna jr. – „bardzo rozległą i interesującą ofertą, w skład której wchodziły między innymi wielkie amerykańskie hity: Rain Man, Rocky 3 i Rocky 4, Blob – zabójca czy Pula śmierci”. Antykomunistyczne treści, częste w hollywoodzkich hitach, nie miały już żadnego znaczenia. Choć PRL dopiero dogorywał, liczył się już tylko finansowy dochód.
Perspektywa olbrzymich zysków sprawiała, że w momencie poluzowania przez reżim obostrzeń gospodarczych szybko pojawiła się konkurencja w postaci firm Elgaz i Video Rondo. Do lipca 1990 r. obie spółki wraz z ITI oraz mniejszymi przedsiębiorstwami dystrybucyjnymi Film Polski i Agencja Producentów Filmowych zaoferowały Polakom do obejrzenia w domach łącznie 1034 tytuły filmowe. Po dekadach niedoborów, gdy każdy hit w państwowej telewizji był ogromną atrakcją, nagle widzowie otrzymali szansę zapoznania się z przebojami kinowymi bez ograniczeń. Jednak prawdziwą orgię wideo gwarantowały nie duże firmy, lecz rodzinne wypożyczalnie oraz indywidualni importerzy. Ignorując kwestię praw licencyjnych zachodnich dystrybutorów, dostarczali Polakom do obejrzenia wielokroć więcej tytułów i to z całego świata.
Na wojnie z piratami
„U nas w mieście, w Nakle nad Notecią, było jedno takie miejsce, gdzie filmy przegrywane na taśmach marki JVC w białym tekturowym pudełku z piłkarzykiem (pamiętacie?) leżały setkami w kartonach. Przynosiłeś swoje i wymieniałeś na nowe. Taki był rynek, bo przecież ustawy o prawach autorskich w dzisiejszym rozumieniu nie było. I tylko gruba warstwa naklejek na grzbiecie kasety świadczyła o tym, jak wiele filmów było na niej nagrywanych i kasowanych” – wspominał jeden z bohaterów reportażu Rogera Żochowskiego. W tamtym czasie wyliczano, że nawet 90 proc. kupionych oraz wypożyczonych kaset VHS nie miało licencji, a to, co zawierały, nagrano nielegalnie, zwykle na zapleczu jakiejś wypożyczalni. Taki stan rzeczy uderzał boleśnie w zyski dużych graczy. „O ukrócenie tego procederu wnosiły także firmy zagraniczne (między innymi Warner). Aby walczyć z «wymienialniami», z inicjatywy ITI powołano RAPID (Rada Autorów, Producentów i Dystrybutorów Programów Audiowizualnych)” – opisuje Grzegorz Fortuna jr. „Komórka RAPID-u o nazwie RAPID-Asekuracja – zwana niekiedy «latającą komisją» – stała się w roku 1990 swoistym postrachem właścicieli wypożyczalni. Jej przedstawiciele robili naloty na wypożyczalnie w całym kraju, konfiskowali kasety lub stawiali zarzuty o piractwo. Byli niczym hiszpańska inkwizycja: nikt nie spodziewał się ich nagłej wizyty” – dodaje.
Mimo represji piraci utrzymywali przewagę. Wszystko dlatego, że właściciele legalnych wypożyczalni – z racji kosztów licencji – mogli oferować klientom zwykle kilkadziesiąt tytułów filmowych, tymczasem osoby parające się piractwem – co najmniej kilka razy więcej. Na początku „licencjonowani” słali zazwyczaj donosy do RAPID-u, informując, gdzie i jak działa nielegalna konkurencja. Jednak z czasem sami zaczynali przechodzić na piracką stronę. W ten radosny chaos państwo, zajęte ważniejszymi sprawami, starało się nie ingerować. Brak reguł nie przeszkadzał zwykłym konsumentom. Korzystano z oferty pełnymi garściami. „Właściciele wypożyczalni, z którymi przeprowadziłem rozmowy, wspominają, że w okresie «boomu wideo» przychodziło do nich bardzo wielu klientów: około 100 osób dziennie (w wypadku wypożyczalni znajdującej się na dużym osiedlu jednego z największych miast w Polsce), około 150 osób dziennie (w wypadku wypożyczalni na dużym stołecznym osiedlu) lub 50–80 osób dziennie” – przedstawia swoje szacunki Grzegorz Fortuna jr. Pierwsze pokolenie III RP czas wolny spędzało na oglądaniu sensacyjnych filmów z: Arnoldem Schwarzeneggerem, Sylvestrem Stallone, Jean-Claude Van Dammem, Chuckiem Norrisem w roli głównej.
Telewizja powraca
W konkurencji z odtwarzaczami wideo państwowa telewizja, przekształcona w 1989 r. w publiczną, ponosiła sromotne porażki. Jednak ogromne zapotrzebowanie na anteny satelitarne dowodziło, że kasety VHS nie zapewniają wystarczającej rozrywki. Widzowie pragnęli nie tylko filmów, ale też telewizji takiej jak na Zachodzie. Wprawdzie mogli ją sobie oglądać dzięki przekazowi satelitarnemu, lecz bariera językowa psuła całą zabawę. Już w 1989 r. zaczęły się więc rodzić lokalne telewizje kablowe łamiące monopol TVP. Ale prawdziwą sensacją stała się pierwsza naziemna telewizja emitująca sygnał wprost do odbiorników. Uruchomił ją w Gdańsku już w 1989 r. Zbigniew Klewiado, właściciel warsztatu naprawiającego radioodbiorniki i telewizory. Przedsiębiorca zbudował nadajnik i ku zaskoczeniu okolicznych mieszkańców zaczął emitować sygnał telewizji Sky Orunia. Swoje przedsięwzięcie nazwał na cześć dzielnicy Gdańska, w której mieszkał. Klewiado początkowo retransmitował jedynie programy ściągnięte z telewizji satelitarnej w okolicy swojego domu. „Później zaczęli przychodzić do mnie następni mieszkańcy. «Panie Zbyszku, sąsiedzi mają telewizję, a czemu my nie mamy?». Dobra, mówię im, poczekajcie kilka dni, coś tam zrobię i dla Was. A później przyszli jeszcze kolejni. I tak się bawiłem, że aż do Pruszcza zaczęło to dochodzić. Pruszcz i Starówka” – wspominał Klewiado w wywiadzie udzielonym w 2012 r. portalowi mojaorunia.pl. Przedsiębiorca kupił magnetowid i na życzenie widzów puszczał filmy z kaset od okolicznych wypożyczalni. O legalizację własnej działalności nie zamierzał się zatroszczyć. „No i tak to trwało. Ja i moi znajomi traktowaliśmy to jako zabawę, a nie sposób na życie, bo kasy nie było z tego żadnej” – tłumaczył. Jednak wielka popularność Sky Orunia i presja sąsiadów sprawiły, że Klewiado zaczął w końcu nagrywać własne programy. Najpierw puszczał na antenie relacje z imprez organizowanych w Domu Kultury przy ul. Dworcowej. Potem relacje z pierwszej imprezy Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Po niej zaprosił do siebie przed kamerę wolontariuszy WOŚP, którzy na żywo z wielkim przejęciem opowiadali o zbiórce i serdecznych reakcjach darczyńców. Tak się to spodobało, że u Klewiado zaczęli się pojawiać obcy ludzie, żeby na wizji opowiadać o swoich problemach. Właściciel TV pozwalał im mówić nawet do drugiej w nocy. Potem przełączał nadajnik na transmisję programu z satelity i szedł spać. Wreszcie zgłosili się pierwsi reklamodawcy: właściciele lokalnych warsztatów usługowych, sklepów, wypożyczalni kaset wideo itp. „Reklamy mój syn robił na swoim komputerze, Spectrum” – opowiadał założyciel Sky Oruni.
Rosnąca popularność stacji spowodowała, że zapragnęli w niej wystąpić lider zespołu Big Cyc Krzysztof Skiba i jego przyjaciel Paweł „Konjo” Konnak, specjalizujący się performansach. Do Sky Oruni wprosił się w końcu nawet prezydent Gdańska Franciszek Jamroż, by na żywo odpowiadać przez telefon na pytania zadawane przez wyborców. Radosne lata zakończyło powołanie ustawą z 29 grudnia 1992 r. Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Swoją działalność rozpoczęła ona w kwietniu 1993 r. i od tego momentu, by nadawać własny program telewizyjny lub radiowy, należało uzyskać koncesję. Sky Orunia zdobyła ją, lecz przetrwała zaledwie do 1996 r. W tym czasie do rywalizacji o rynek telewizyjny w Polsce przystąpili profesjonaliści. Jeszcze przed zdobyciem koncesji od grudnia 1992 r. nadawał z Holandii przez satelitę Polsat Zygmunta Solorza. Dwa lata później do gry włączyła się spółka ITI, rozpoczynając budowę koncernu medialnego, znanego od 1997 r. pod nazwą TVN. Powoli nadciągał zmierzch epoki wypożyczalni kaset wideo. Choć ich koniec miał przypieczętować dopiero internet, oferując w każdym domu jeszcze więcej możliwości zabijania nudy i złudnego poczucia, że jest się bliżej ludzi i świata.