Ameryka pracuje nad regulacjami dotyczącymi ochrony praw autorskich. Padła propozycja, by skorzystać z chińskich doświadczeń cenzurowania sieci.
Kiedy w maju meksykańska policja zorganizowała w stolicy kraju wielką akcję przeciwko przestępcom, nie szukała laboratoriów produkujących kokainę czy upraw marihuany. Przeprowadzono nalot na wytwórnię pirackich dysków DVD: skonfiskowano ponad 1000 nagrywarek, 12 ton czystych płyt oraz tysiące kopii filmów z Hollywood oraz programów komputerowych. Ta akcja pokazuje, że największym zagrożeniem dla koncernów filmowych i muzycznych oraz producentów oprogramowania stało się dziś piractwo w krajach rozwijających się, któremu sprzyja błyskawicznie rozwijający się szybki internet.
Od ponad dekady koncerny medialne borykają się z globalnym piractwem. Strumyk kopii filmów nagrywanych amatorskimi kamerami w kinach w latach 90. zamienił się w rzekę nielegalnych dysków, wraz z upowszechnieniem się na początku XXI wieku odtwarzaczy DVD. Z kolei poszerzający się dostęp do internetu sprawił, że dziś każdy posiadacz komputera może ściągnąć z sieci w kilkanaście minut kopię dosłownie każdego filmu, muzyki czy oprogramowania. – W krajach rozwijających się piractwo naszych produkcji sięga 90 proc. – mówi szef studia Time Warner Jeff Bewkes.
Pod wpływem nacisku koncernów medialnych dyskutuje się w Stanach Zjednoczonych nad nowym rozwiązaniami prawnymi, które – po wprowadzeniu – narzuciłoby na takie firmy, jak Google oraz Facebook, obowiązek walki z piractwem. Te protestują, ale studia filmowe i muzyczne twierdzą, że sytuacja wymaga drastycznych rozwiązań. Powołują się przy tym na raport Social Science Research Council – wynika z niego, że w Rosji 81 proc. filmów oglądanych poza kinami to pirackie kopie, ponad połowa oprogramowania zainstalowanego na komputerach w Brazylii jest nielegalna, a Indusi nie płacą za 55 proc. ściągniętej muzyki. Producenci oprogramowania oceniają roczne straty na 50 mld dol., studia nagraniowe na 5 mld dol., a przemysł filmowy na 6,1 mld dol.
Dane dotyczące strat pozostają sprawą dyskusyjną, bo nie każda nielegalna kopia oznacza utracony zysk. Jednak bez wątpienia zjawisko piractwa narasta. – Nie da się konkurować z czymś, co jest darmowe. To podważa nasze możliwości inwestowania w nowe produkcje – mówi prawnik studia filmowego NBCUniversal Rick Cotton.
W Ameryce działa jedna ustawa, która reguluje kwestię naruszania praw autorskich w internecie. Digital Millennium Copyright Act z 1998 roku wprowadził kary za ich świadome łamanie, ale przewiduje abolicję dla internetowych firm, które po upomnieniu usuwają nielegalne treści lub linki do nich prowadzące. – DMCA było tworzone w czasach, gdy skala piractwa było niewielka i dochodziło do niego głównie na terytorium naszego państwa. A obecnie walczymy z kolesiami z zagranicy – mówi Frederick Huntsberry, dyrektor ds. operacyjnych w Paramount Pictures.
Dlatego powstało kilka nowych projektów ustawowej walki z piractwem. Stop Online Piracy Act i Protect Intellectual Property Act zezwalają właścicielom praw autorskich uzyskiwać nakazy sądowe zabraniające reklamodawcom współpracy ze stronami łamiącymi prawo. Takie rozwiązanie wzbudziło ostry sprzeciw firm internetowych. – Te ustawy spowodują poważne ryzyko dla rozwoju branży, znanej z innowacji oraz tworzenia miejsc pracy – oświadczyły wspólnie m.in. Google, Facebook i AOL.
Ale największe kontrowersje wzbudza jeden przepis zapisany w Protect Intellectual Property Act, który przewiduje blokowanie przez dostawców internetu (ISP) dostępu do serwisów łamiących prawa autorskie. Wśród ofiar mogą znaleźć się Google oraz Facebook, na stronach których znajdują się odnośniki do nielegalnych treści. Takie rozwiązanie istnieje w Chinach („Great Firewall”), które dzięki technologii DNS Blacklist skutecznie cenzurują internet. Po ogromnym wzburzeniu, jakie zapanowało po ujawnieniu zapisów projektu ustawy, Business Software Alliance wycofała swoje poparcie dla nich. – Nasz rząd zaczyna przesadzać z ochroną praw autorskich – mówi Vint Cerf, jeden z twórców internetu, dziś pracownik Google.
Szefowie koncernów z trudnością przełknęli tę porażkę. – Ludzie mylą wolność słowa z bezprawiem. Nie może być tak, by internet był jednocześnie filarem rozwoju w XXI wieku i Dzikim Zachodem, którym rządki całkowita anarchia – mówi Rick Cotton.
Ściąganie nielegalnej muzyki nadal jest niepokojąco łatwe, ale branża muzyczna wydaje się wychodzić na prostą. Sprzedaż płyt w USA od początku roku wzrosła po raz pierwszy od sześciu lat. To wynik działań wymierzonych w serwisy wymiany plików P2P, takich jak LimeWire, który został zamknięty w zeszłym roku. To również zasługa sukcesu legalnych modeli biznesowych w przestrzeni cyfrowej, takich jak należący do Apple sklep iTunes.
Prawna walka z piractwem we Francji, Wielkiej Brytanii, Ameryce i innych krajach nie jest skoordynowana, ale ma wspólny wątek – rosnące naciski producentów treści w sprawie uznania odpowiedzialności dostawców internetu i wyszukiwarek za ułatwienie dostępu do nielegalnych kopii.
Prawda jest taka, że producenci filmów, muzyki i oprogramowania ścigają się z siecią, która nie poddaje się żadnej kontroli. Użytkownicy oczekują dostępu do filmów, muzyki i programów w każdym momencie, w każdym miejscu i w każdej formie. I na rynkach wschodzących, gdzie przedsięwzięcia online potrzebują czasu, żeby się rozwinąć i przynosić dochód, wielkie spółki nadal są narażone na straty w postaci utraconych zysków liczących się w miliardach dolarów. – Legalne kanały dystrybucji są niedostępne, a te, które istnieją, mają ceny na poziomie Europy i USA. Brak możliwości legalnego nabycia filmów, muzyki czy oprogramowania po przystępnych cenach prowadzi do piractwa – mówi Joe Karaganis, który w tym roku napisał w tej sprawie raport dla Social Science Research Council.
Na razie Hulu działa tylko w USA, Kanadzie i Japonii. Jednak Jason Kilar chce wkroczyć do Niemiec
David Gelles Tłum. IC © The Financial Times Limited 2011. All Rights Reserved