Wysokość płacy minimalnej powoduje trudności w coraz większej liczbie firm – szczególnie w tych branżach i regionach kraju, gdzie płace są niższe – uważa Piotr Bujak, główny ekonomista PKO.

Płaca minimalna w Polsce wynosi już ponad 50 proc. przeciętnego wynagrodzenia. Wielu ekonomistów ostrzega, że tak wysokie wynagrodzenia mogą mieć negatywne konsekwencje dla rynku pracy.
ikona lupy />
Piotr Bujak, główny ekonomista PKO / Materiały prasowe / fot. Materiały prasowe

Coraz większa liczba przedsiębiorstw narzeka na wysokość minimalnego wynagrodzenia i na spłaszczenie całej siatki wynagrodzeń, które jest spowodowane gwałtownym wzrostem płacy minimalnej w ostatnich latach i zmianą relacji minimalnego wynagrodzenia do średniej płacy. Wysokość tej minimalnej powoduje trudności szczególnie w tych branżach i regionach kraju, gdzie płace są niższe. Wydaje się, że te problemy są częściowo przejściowe, bo wiążą się też z pogorszeniem dynamiki przychodów firm, która teraz następuje w warunkach ostrej dez inflacji. Gdyby nie problem po stronie przychodowej, to wzrost kosztów pracy związany z dużymi podwyżkami płacy minimalnej byłby do zaabsorbowania przez firmy.

Minister Dziemianowicz-Bąk uważa, że docelowo płaca minimalna powinna wynosić 60 proc. średniej.

W mojej ocenie to nie jest dobry pomysł, ponieważ to nasilałoby problem spłaszczenia siatki płac w Polsce. To negatywnie wpływa na wielu bardziej produktywnych pracowników, których wynagrodzenia w tym momencie są na poziomie zbliżonym do płacy minimalnej. Coraz więcej firm zgłasza, że spłaszczenie siatki płac odbija się na produktywności w firmach. Inną negatywną konsekwencją wzrostu płacy minimalnej byłoby utrudnienie powrotu gospodarki do równowagi. Mamy ciągle problemy z inflacją. Wydaje się, że już obecny poziom jest bardzo wysoki. 50 proc. średniego wynagrodzenia to powinno być maksimum.

Taki wzrost ma jednak także jakieś zalety.

Jeśli zwiększamy wynagrodzenia osób zarabiających mało, to przy wysokiej skłonności do konsumpcji takich osób mamy silny impuls popytowy. To pomaga w okresie dekoniunktury. Widać to w wynikach za I kwartał, gdy to właśnie konsumpcja napędzała wzrost PKB. Drugi pozytywny efekt to eliminacja nierówności dochodowych.

Produktywność w Polsce nadal jest niższa niż w Europie Zachodniej. Jak można ją zwiększyć?

Inwestycje. Produktywność w Polsce oczywiście nadal jest niska, ale wzrost w ostatnich latach był większy, co przyspieszało nasz rozwój. Konieczne jest zwiększenie intensywności wykorzystania kapitału w gospodarce, a zmniejszenie pracochłonności. Jeśli się weźmie pod uwagę wyczerpywanie się zasobu pracy w Polsce i silny wzrost kosztów pracy, to zwiększanie produktywności przez wzrost inwestycji wydaje się koniecznością. Jeśli tego nie zrobimy, to utracimy potencjał wzrostowy albo wzrostowi gospodarczemu będzie towarzyszyć narastanie nierównowag makroekonomicznych, takich jak podwyższona inflacja.

Wzrost produktywności w Polsce był w ostatnich latach względnie wysoki, a mimo to inwestycje utrzymują się na niskim poziomie. Może pan wytłumaczyć tę anomalię?

Inwestycje w poprzednim roku rosły w dwucyfrowym tempie, więc to nie jest taki zły wynik. Wielkość inwestycji powinno się odnosić do majątku produkcyjnego firm, a nie do PKB, gdzie oprócz produkcji przemysłowej, w której inwestycje odgrywają istotną rolę, mamy dynamicznie rosnący w ostatnich latach sektor usług, w którym inwestycje nie są aż tak potrzebne. Dlatego uważamy, że z intensywnością procesów inwestycyjnych w Polsce nie jest tak źle, jak pokazuje stopa inwestycji. ©℗

Rozmawiał Radosław Ditrich