Otwarcie zawodów reglamentowanych może oznaczać dla rządu wielką batalię na kilkudziesięciu frontach naraz. Politycy PO przyznają, że obawiają się protestów i strajków, które mogą nawet sparaliżować kraj. – Z jednej strony wydłużenie wieku emerytalnego i likwidacja przywilejów, z drugiej wściekli taksówkarze i inne grupy zawodowe. Strach się bać – komentuje jeden z prominentnych polityków PO. Inny dodaje: – Deregulacja – to będzie jeszcze trudniejsze niż przeforsowanie reformy emerytalnej.
W pierwszym etapie zmiany obejmą komorników, bibliotekarzy i pośredników handlu nieruchomościami. Później maklerów i doradców podatkowych. Rząd chce znacznie ograniczyć liczbę zawodów regulowanych, których obecnie w Polsce jest aż 380.
W sobotę minister sprawiedliwości Jarosław Gowin zaprezentuje listę 46 zawodów, które zostaną zderegulowane na początku. Potem mają ruszyć kolejne etapy. Dotyczyć będą m.in. zawodów związanych z usługami finansowymi.
Deregulacja uderza w środowiska bogate, wpływowe, popierające PO
Na pierwszy ogień pójdą zupełnie różne profesje, także te, których nie kojarzymy jako regulowanych, np. bibliotekarz, zawody wytypowane przez resort kultury. Spośród 30 zawodów podlegających Ministerstwu Transportu w pierwszym etapie ma być uwolnionych w całości lub częściowo połowa. Należą do nich instruktor prawa jazdy, taksówkarz, zarządca nieruchomości i pośrednik w obrocie nimi.
Resort sprawiedliwości przymierza się do zmian w zawodach notariusza, komornika i syndyka. Planuje również skrócenie o pół roku aplikacji radcowskiej i adwokackiej oraz rezygnację z testów po ich zakończeniu. Resort pracy z kolei wytypował do zmian profesje doradcy zawodowego i pośrednika pracy. Wśród innych propozycji jest uwolnienie dwóch typów zawodu spawacza.
Mimo że oficjalnie listy jeszcze nie ujawniono, to już budzi ona olbrzymie kontrowersje. Posłowie PO są zasypywani e-mailami z grup zawodowych, które boją się naruszenia status quo. W resortach trwają prace nad kolejnymi profesjami, do których dostęp miałby zostać otwarty w całości lub częściowo. – Myślimy o poluzowaniu rygorów w przypadku maklera, doradcy inwestycyjnego i doradcy podatkowego – mówi jeden z wiceministrów finansów. Na celowniku znaleźli się także agent celny, agent i broker ubezpieczeniowy, osoba prowadząca księgi rachunkowe czy nawet biegły rewident.
W przypadku doradcy podatkowego jednak ograniczeniem dla zmian jest np. to, że tylko osoba z takimi uprawnieniami może reprezentować stronę w postępowaniu przed NSA. Dlatego deregulacja nie musi oznaczać całkowitego uwolnienia zawodu, a jedynie złagodzenie rygorów jego wykonywania.
Deregulacja ma obniżyć ceny usług i ułatwić dostęp do zamkniętych dziś zawodów. W Niemczech i Finlandii zawodów regulowanych jest o połowę mniej, około 150.
Grupy zawodowe, w które ustawa uderza, szykują się do walki.
Ustawa przygotowana przez ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina ma zostać ogłoszona w sobotę, ale posłowie PO już otrzymali wytyczne, jakich argumentów mają używać, kiedy mówią o zmianach – dowiedział się DGP. – Planowana reforma może spotkać się z oporem wielu grup, które do tej pory korzystały z przywilejów ograniczających dostęp do zawodu – czytamy w nich. Z instrukcji wynika m.in., że „otwarcie zawodów reglamentowanych to wyższa jakość i niższe ceny usług”, a także szansa dla młodych ludzi. Informacje dla posłów przywołują także doświadczenia z europejskich rynków pracy, gdzie otwarcie zawodów oznaczało wzrost zatrudnienia w danej grupie zawodowej o ok. 15 proc. Zatem otwarcie 50 profesji ma przynieść 70 – 100 tysięcy nowych miejsc pracy w ciągu pierwszych dwóch lat. Posłowie PO mają też podkreślać, że Polska znajduje się w europejskiej czołówce pod względem liczby zawodów regulowanych (380, dla porównania we Francji jest 150, a w Niemczech 152).
Z nieoficjalnych informacji wynika, że kilka tygodni temu odbyło się wyjazdowe spotkanie ministra Jarosława Gowina z urzędnikami innych resortów. Omawiano strategię deregulacyjną. Wszystkie resorty miały dokonać przeglądu zawodów regulowanych będących w ich kompetencjach i zaproponować zmiany. Kryteria pozostawienia regulacji były dwa: wymogi prawa unijnego oraz ważne względy wynikające np. z polskiego prawa. Tak jest choćby w przypadku biegłego rewidenta, który musi pozostać zawodem regulowanym, ale do jego wykonywania nie jest niezbędne wyższe wykształcenie. Regulacje mają też pozostać np. w przypadku pracowników socjalnych czy inżynierów hydrotechnicznych. Ale to wyjątki.
Grupy zawodowe, w które ustawa uderza, szykują się do walki. Choć zmiany jeszcze nie zostały ogłoszone, poselskie skrzynki już są pełne e-maili w tej sprawie. Bardzo aktywni są m.in. pośrednicy i zarządcy nieruchomości. Ich zdaniem planowane zmiany będą destrukcyjne nie tylko dla nich, ale i dla całego rynku nieruchomości. Stowarzyszenia zarządców i pośredników nieruchomości już nawołują do protestów związanych z likwidacją licencji. – Napisała do mnie pani, która wydała 100 tys. zł na szkolenie w zakresie zarządzania nieruchomościami, teraz jej profesja ma być zderegulowana – mówi poseł PO. Polityk nie ma wątpliwości. – To na pewno będzie najcięższa batalia, bo uderzamy w środowiska wpływowe, zasobne i często do tej pory nas popierające – dodaje.