Według wojewódzkich urzędów pracy firmy zgłosiły chęć rozstania się w formie zwolnień grupowych z ponad 10 tys. pracowników. To co prawda o prawie 3 tys. więcej niż w marcu, jednak trudno mówić o katastrofie, biorąc pod uwagę fakt, że aktywnych zawodowo jest ok. 16 mln Polaków. Te dane oznaczają, że w ciągu półtora miesiąca zawieszenia gospodarki narażonych na utratę pracy w ten sposób jest ok. dwóch trzecich liczby osób, które objęły zwolnienia grupowe w całym ubiegłym roku.
DGP
Obecne dane z WUP-ów mogą jednak nastrajać optymistycznie. – Na razie nie następuje w Polsce gwałtowny skok bezrobocia, choć taki pesymistyczny scenariusz wydawał się prawdopodobny. Spływające informacje dają nadzieję, że sytuacja nie musi być dramatyczna – mówi Andrzej Kubisiak, ekspert rynku pracy i wicedyrektor Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE).
Analitycy tłumaczą, że na obecną sytuację na rynku pracy złożyło się kilka czynników. Paradoksalnie, częściowo korzystnie zadziałało zawieszenie gospodarki – zamknięto szkoły, a Zakład Ubezpieczeń Społecznych poprzez zasiłki opiekuńcze przejął opłacanie części etatów. Przywrócenie zajęć być może wymusi redukcje. – Nie ma możliwości zwolnienia pracowników przebywających na zasiłku, poza tym ich płace nie obciążają budżetów firm. A mowa tu o liczbie ok. 2–3 mln osób. Nie wiadomo, jak zachowają się pracodawcy po ich powrocie na listy płac – podkreśla ekspert PIE.
Podobny wpływ mogą mieć wprowadzane przez rząd tarcze antykryzysowe – chodzi przede wszystkim o pokrywanie 40 proc. pensji w zamian za brak zwolnień w ciągu najbliższych 12 miesięcy. – Według danych resortu rodziny objętych tą formą jest 840 tys. osób. Zapewne znaczna część z nich mogłaby trafić na bezrobocie – ocenia Andrzej Kubisiak.
Pracodawców przed redukcją personelu może powstrzymywać też nieodległa perspektywa kolejnego etapu odmrażania gospodarki, wtedy pracownicy znów okażą się potrzebni, a przedsiębiorcy mają w pamięci niedawny okres, gdy brakowało ich na rynku.
ZUS poprzez zasiłki opiekuńcze przejął opłacanie części etatów
Niska liczba planowanych zwolnień grupowych może być też spowodowana tym, że to forma dotycząca większych pracodawców. Radykalne plany redukcji zatrudnienia w nich mogą powstrzymywać związki zawodowe, a ponadto duże przedsiębiorstwa często dysponują zapasem gotówki pozwalającym przeczekać trudny okres. Mają też większe pole do poszukiwania oszczędności w inny sposób – np. redukując pensje. Z analiz PIE wynika, że 85 proc. badanych firm nie przeprowadziło żadnych zmian kadrowych. Za to na przełomie marca i kwietnia 46 proc. z nich zapowiadało obniżenie wynagrodzeń. Obecnie 18 proc. firm deklaruje, że tego dokonało, a kolejne 21 proc. jeszcze planuje zmniejszenie wypłat.
Eksperci podkreślają, że nie należy wyciągać zbyt daleko idących wniosków ze zróżnicowania danych z poszczególnych województw. W silnie zindustrializowanych regionach zwolnień zawsze będzie więcej. Często liczby z danego miesiąca zależą też od działań poszczególnych pracodawców – tak było w marcu np. w przypadku województwa lubelskiego, gdzie chęć przeprowadzenia zwolnień grupowych zgłosiła firma meblarska Black Red White.
Polskie dane nie są tak dramatyczne jak w wielu innych państwach. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej poinformowało, że w kwietniu stopa bezrobocia wynosiła ok. 5,7 proc. wobec 5,4 proc. w marcu. W Irlandii w kwietniu stopa bezrobocia przekroczyła 28 proc., w Hiszpanii i Stanach Zjednoczonych – 14 proc.
Ekonomiści Banku Pekao skorygowali swe prognozy z ubiegłego miesiąca – wówczas oceniali, że bezrobocie u nas może sięgnąć 13 proc., dziś twierdzą, że może pozostać jednocyfrowe.
– Polski rynek pracy na tle przypadków z zagranicy wydaje się dość usztywniony, np. poprzez długie okresy wypowiedzenia. Można też przypuszczać, że po odmrożeniu gospodarki latem, a więc w szczycie sezonowej koniunktury na pracę, sytuacja będzie zauważalnie lepsza – ocenia Andrzej Kubisiak.