Rząd rusza właśnie z elektroniczną „usługą wstępnego wypełnienia PIT-ów przez administrację podatkową”. Prawdopodobnie będzie to jedna z nielicznych naprawdę skutecznych e-usług
E-Deklaracje to system najtańszy w utrzymaniu i najbardziej sprawny / Dziennik Gazeta Prawna
Krzysztof Berenda, dziennikarz, reporter radia RMF / Dziennik Gazeta Prawna
Dzięki uruchomieniu nowej usługi Ministerstwo Finansów spodziewa się w tym roku pół miliona automatycznie rozliczonych i zaksięgowanych formularzy PIT-37. System wstępnego wypełniania zeznań podatkowych na podstawie deklaracji przesyłanych przez pracodawców jest od kilku tygodni gotowy i, jak zapewnia resort, został gruntownie przetestowany, więc nie powinno być wpadek ani problemów z zawieszającym się systemem.
Polska e-administracja przyzwyczaiła nas raczej do sytuacji odwrotnych, ale w przypadku systemów podatkowych może się jednak udać. Od 6 lat z sukcesem działają e-Deklaracje. Przełomowy dla upowszechnienia rozliczeń przez internet był 2009 r., od kiedy podatnicy dostali możliwość składania najpopularniejszych zeznań PIT-37 bez kwalifikowanego podpisu elektronicznego. W 2008 r., gdy taki wymóg jeszcze był, z e-usługi skorzystało 310 osób, w 2009 r. – już 84 tys. I z roku na rok ta liczba szybko rosła, bo przyszły następne ułatwienia – przez sieć można już było wysyłać niemal wszystkie rodzaje PIT-ów i załączników. W 2010 r. z e-Deklaracji skorzystało 320 tys. osób, w 2011 r. blisko milion, w 2011 r. dwa miliony, a w 2013 r. – 3,5 mln. Zeszłoroczny rekord – 5 mln – prawie na pewno będzie w tym roku pobity. Resort liczy na 8 mln zeznań złożonych via sieć.
Ma w tym dopomóc ta nowa e-usługa. Będzie dostępna dla podatników składających zeznania na formularzu PIT-37, których jedynym źródłem dochodu jest pensja od pracodawcy. – System ten będzie wspierał wypełnianie deklaracji, kojarząc dane z dokumentów pracodawców jako płatników z oczekiwaniami podatników uzupełnianymi o zadeklarowane ulgi, które przysługują i z których każdy będzie chciał skorzystać – tłumaczył niedawno wiceminister Jacek Kapica.
– W praktyczności tych usług leży ich sukces – tłumaczy Krzysztof Szubert, ekspert BCC ds. informatyzacji. – I w tym, że zostały pomyślane w sposób przyjazny dla użytkowników. Nie jest potrzebny skomplikowany system logowania i potwierdzania swojej tożsamości. Nie trzeba mieć wysokich kompetencji cyfrowych, by sobie z e-Deklaracjami dać radę, a dodatkowo co roku resort finansów dba o promocję tej usługi i efekty są widoczne. Niestety to wyjątek. Większość z e-usług administracyjnych to albo systemy bardzo skomplikowane, a więc zniechęcające do siebie, albo po prostu wadliwie zaprojektowane, zawieszające się i niespecjalnie obywatelom przydatne – dodaje.
I rzeczywiście, jakość polskiej e-administracji, choć budowana jest od przeszło dekady, pozostawia wiele do życzenia. Najnowszym przykładem jest system Źródło przeznaczony do obsługi obywateli przez samorządy. Choć przygotowywano go od kilkunastu miesięcy, a start przesunięto ze stycznia na marzec, to i tak pozostaje mało wydajny, zawiesza się i, jak twierdzą urzędnicy, sprawia im dużo kłopotów.
FELIETON
Informatyczny dramat w kraju nad Wisłą
Informatyzacja i cyfryzacja państwa polskiego to albo dowód na złą wolę urzędników, albo popis skrajnej niekompetencji. Obie odpowiedzi wywołują gęsią skórkę.
Niemal każda kolejna próba przeniesienia administracji państwowej do cyberprzestrzeni kończy się oskarżeniami o korupcję jak w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych, opóźnieniami jak w służbie zdrowia, błędami jak w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, a czasem nawet spektakularną katastrofą i podważeniem fundamentów demokracji jak w Państwowej Komisji Wyborczej.
Tym zjawiskiem wiele razy zajmowała się Najwyższa Izba Kontroli. Jej prezes Krzysztof Kwiatkowski mówił w rozmowie z RMF FM: – W naszych kontrolach zauważyliśmy, że przy realizacji zamówień publicznych pracownicy zamawiający system informatyczny dla danej instytucji pozostawali z przedstawicielami danej firmy ubiegającej się o zamówienie w takich relacjach, które mogły budzić uzasadnione wątpliwości co do ich bezstronności.
Kwiatkowski dodał także: – Specyfikacja warunków zamówienia w niektórych przetargach była przygotowana nierzetelnie. Brakowało należytego zabezpieczenia interesu zamawiającego. Brakowało wystarczającego zebrania opinii ekspertów oraz fachowego odbioru zamówionego sprzętu i oprogramowania.
Odpowiedzialność spada na rząd. W Polsce nie ma jednej instytucji, która koordynuje informatyzację państwa. Na pewno nie zajmuje się tym minister cyfryzacji Andrzej Halicki, który przy każdej awarii jakiegoś ważnego systemu informatycznego twierdzi, że akurat za to on nie odpowiada. Ktoś jednak zrobił Halickiego ministrem cyfryzacji. Chyba że nazwa resortu wprowadza w błąd.