Tematyką kredytów frankowych zajmujemy się naukowo od trzech lat, tj. od kiedy dostrzegliśmy powtarzane publicznie, niczym niezmącone tezy co do niezgodności tego rodzaju umów z prawem. Prawnicza intuicja kazała nam traktować je z dystansem. Problem nieustannie budzi zainteresowanie, więc za trafną uważamy naszą decyzję o zweryfikowaniu poprawności tych ocen z rzeczywistością sądową.

Oczekiwania kontra rzeczywistość

Prowadzone przez nas rozległe badania orzecznictwa pokazały, iż rychłe zwycięstwo którejkolwiek ze stron to mrzonki, a stany faktyczne są tak zróżnicowane, iż trudno liczyć na jednolitą linię w tym zakresie. W naszej ocenie slogany porównujące klauzule abuzywne do „kradzieży roweru”, a także żądania „ukarania” jednej ze stron, nie odpowiadają orzeczniczej rzeczywistości oraz wypaczają idee prawa prywatnego.
Jego istotą nie jest kara, lecz przywrócenie zachwianej równowagi kontraktowej. Prezentowane przez nas uwagi o konieczności ważenia racji oraz szukania balansu między interesami obydwu stron spotkały się, przy ostrym sporze między kredytobiorcami i bankami, z oskarżeniami o stronniczość, a nawet o forsowanie rzekomo egzotycznych (bo niezgodnych z oczekiwaniami i silnie utrwalonymi przekonaniami dyskutantów) tez.
Stąd nie były dla nas niespodzianką negatywne komentarze dotyczące niedawnego wyroku Sądu Najwyższego z 11 grudnia 2019 r. (sygn. akt V CSK 382/18). Zawiódł on wiele osób, które uległy atmosferze wykreowanej (dodajmy – w dużej mierze bezpodstawnie) przy okazji wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej z 3 października 2019 r. w sprawie C-260/18 państwa Dziubak. Emocje studzili m.in. eksperci wskazujący na podstawie stanowiska TSUE, że:
1) wybór konsumenta nie dotyczy tego, czy umowa ma go wiązać z klauzulami abuzywnymi lub bez, lecz tego, czy akceptuje umowę z postanowieniami abuzywnymi, czy godzi się na upadek umowy i płynące z tego konsekwencje;
2) klauzule waloryzacyjne zostały uznane za określające główne świadczenie kredytobiorcy;
3) nie ma możliwości uzłotowienia tych kredytów przy zachowaniu korzystniejszej stawki LIBOR;
4) konsument musi się liczyć z potencjalnym powództwem banku w ramach rozliczenia wzajemnych świadczeń (za bezumowne korzystanie z kapitału) w przypadku upadku umowy;
5) brak jest podstaw prawnych do uznania, że termin przedawnienia dla roszczeń stron rozpoczął bieg wcześniej niż od daty prawomocnego wyroku sądu.
Szybko okazało się, że antycypowaliśmy los procesów sądowych po wspomnianym wyroku TSUE, czego dowodem jest właśnie przywołane orzeczenie Sądu Najwyższego, zasadniczo potwierdzające nasze tezy: „Wyeliminowanie ryzyka kursowego, charakterystycznego dla umowy kredytu indeksowanego do waluty obcej i uzasadniającego powiązanie stawki oprocentowania ze stawką LIBOR, jest równoznaczne z tak daleko idącym przekształceniem umowy, iż należy ją uznać za umowę o odmiennej istocie i charakterze”; „kredytobiorca-konsument nie może zakładać, iż roszczenie banku uległo przedawnieniu w terminie liczonym tak, jakby wezwanie do zwrotu udostępnionego kredytu było możliwe już w dniu jego udostępnienia”, „zbyt uproszczone jest też stwierdzenie, że wskutek uznania podstaw do żądania przez bank wynagrodzenia za bezumowne korzystanie z kapitału unikałby on negatywnych konsekwencji związanych z zastrzeżeniem niedozwolonego postanowienia”.

Orzecznictwo ewoluuje

Co jednak, jako badaczy orzecznictwa, interesuje nas najbardziej: Sąd Najwyższy nie tylko zmienił swój pogląd i do zmiany tej otwarcie się przyznał (co stanowi dobitny dowód ewoluowania orzecznictwa sądowego i wielości perspektyw, które mogą być tu przyjęte), lecz także zaakcentował racje obu stron oraz konieczność ich „wyważenia”. Tym samym, o ile to do kredytobiorcy należy uprawnienie do podjęcia ostatecznej decyzji w sprawie sanowania niedozwolonej klauzuli – o tyle sposób liczenia przedawnienia nie może być skrajnie niekorzystny dla banku. Po drugie: skoro upadek umowy pociąga za sobą upadek zabezpieczeń akcesoryjnych (w tym zwłaszcza hipoteki) – powstałe w ten sposób ryzyko banku powinno być zrównoważone uznaniem jego uprawnienia do żądania wynagrodzenia za bezumowne korzystanie z kapitału.

Nie da się zadowolić wszystkich

Rozumiemy, że stanowisko to nie ma szans przekonać i zadowolić wszystkich, ponieważ ani nie uwzględnia w pełni wyobrażeń jednej strony stosunku kredytowego, ani też nie odpowiada chętnie powtarzanym i lansowanym narracjom, niekoniecznie jednak znajdującym pokrycie w rozstrzygnięciach sądowych. Mamy też świadomość, że dyskursywna natura prawa kłóci się z przekonaniem o jedynie słusznym rozumieniu jego przepisów i skutkuje dyskredytowaniem, jako przejawu „błędów”, „egzotycznej wykładni” czy „lekceważenia dyrektyw unijnych”, wszystkiego, co upragniony cel procesowy zaburza lub podaje w wątpliwość. Cieszymy się jednak, że sędziowie ważą różne racje, zamiast wchodzić w buty ideologów.
Żaden z ekspertów nie reprezentuje stron w sądzie w sporach frankowych, autorzy wyrażają własne poglądy