Większość wynalazków nie działa. Jednak większość technologii, które działają, wyglądała na początku bezużytecznie. Jak będzie z VR?
Kiedy bracia Wright startowali w 1905 r., ich samolot był w stanie przelecieć na niewielką odległość i unieść dwóch ludzi. Wiele osób bagatelizowało jego znaczenie. Potem okazało się, że samoloty są w stanie przelecieć tysiące kilometrów, wziąć na pokład setki pasażerów i kompletnie zmieniają sposób, w jaki się przemieszczamy. W latach 60. XX w. pojawił się z kolei pomysł rakietowego plecaka. Była wielka ekscytacja, pokazano to jako jeden z gadżetów Bonda, ale koniec końców nic z tego nie wyszło. Czasem trudno jest przewidzieć, jakie skutki będzie miało wprowadzenie danej technologii.
O co pani pyta? Metawersum może mieć różne znaczenia. Dla niektórych to wizja przyszłości, w której okulary do wirtualnej rzeczywistości (VR) i rozszerzonej rzeczywistości (AR) wchodzą do powszechnego użytku, tak jak wcześniej telefony komórkowe, potencjalnie mając wpływ na miliardy ludzi. Dla innych to przekształcenie internetu w stronę większej interoperacyjności czy mobilności, co ma rozwiązać problemy, na jakie dziś narzekają jego użytkownicy. Jeszcze inni, zwłaszcza marketingowcy, używają słowa „metawersum” w zasadzie do wszystkiego: gier, mody…
Sytuacja przypomina tę z uczeniem maszynowym. Ludzie próbowali je stosować w latach 80. i na początku lat 90., ale to nie działało, ponieważ nie mieliśmy dostatecznie dużo danych ani odpowiedniej mocy obliczeniowej. Podobnie próbowali stosować VR, ale to również nie działało, ponieważ nie mieliśmy również odpowiednich wyświetlaczy. Mam zdjęcie gogli VR z około 1992 r., które mają zainstalowane dwa prawdziwe monitory CRT. Kosztowały wtedy ok. 50 tys. dol. i były ogromne. Teoretycznie więc można było zrobić VR, ale w praktyce to nie działało. Dopiero ok. 10 lat temu zaczęto mówić, że mamy odpowiednie chipy i wyświetlacze, które umożliwiają rozwinięcie tej technologii. Jednak wciąż jesteśmy na etapie, gdy jedynie zakładamy, że to może się udać.
Celem jest budowa następnego uniwersalnego urządzenia służącego do łączenia się z internetem, które byłoby używane przez miliardy ludzi. Takiego jak iPhone. Dlatego firmy takie jak Meta, Google czy Apple inwestują w rozwój tej technologii. Jest jednak mnóstwo problemów inżynieryjnych. W praktyce chcemy zbudować zestaw słuchawkowy, który świetnie wygląda, jest lekki i ma baterię trzymającą 10 godzin. Do rozwiązania są problemy optyczne, dopasowanie parametrów wyświetlaczy itd. A i tak istnieje ryzyko, że VR nie stanie się uniwersalnym urządzeniem dla wszystkich, tylko dla kilkudziesięciu lub kilkuset milionów ludzi.
Najgorszy scenariusz dla wirtualnej rzeczywistości polega na tym, że nie zdobędzie szerokiej bazy użytkowników. Może być używana przez 50 lub 100 mln osób, ale nie przez 5 mld. I naprawdę dziś trudno jest ocenić, jak to się potoczy. Jeśli w 1980 r. ktoś pokazałby ludziom dzisiejsze PlayStation 5, z pewnością mówiliby, że to niesamowite urządzenie. Co z tego – liczba sprzedanych konsol wynosi ok. 250 mln.
Jeśli kilka miliardów ludzi zaczęłoby korzystać z zestawu VR jako swojego głównego urządzenia do łączenia się z siecią, to byłby to dokładnie taki przełom jak upowszechnienie się smartfonu. Gdyby można było korzystać z internetu w 3D, wyświetlając sobie coś na ścianie, kiedy się koło niej przechodzi, to zupełnie zmieniłoby to sposób jego działania.
Interfejsy komputerowe w filmach science fiction są dla mnie zabawne. Nigdy nie przedstawiają momentu, w którym bohater zamyka jeden program i otwiera drugi – są jakby jedną spójną przestrzenią. A to przecież mało realistyczne. Naprawdę nie sądzę, żeby kiedyś taka sytuacja była możliwa. Bo jak miałoby to wyglądać? Mówię do komputera: otwórz arkusz kalkulacyjny w Photo shopie? Albo gram na symulatorze F-22, a potem chcę zabrać mój samolot do symulatora Formuły 1?
Choć autorzy SF widzą to inaczej, nie ma możliwości, by jedna firma stworzyła wszystko w jednym miejscu. Kiedy Apple wprowadzało iPhone’a na rynek, zrobili urządzenie z podstawowymi funkcjami: przeglądarką internetową, odtwarzaczem muzycznym, mapami. Nawet Steve Jobs nie przewidywał, że będzie potrzebować sklepu z aplikacjami. Tymczasem teraz produkty na iOS to jest ogromny ekosystem. Nie da się zacząć budować tego od drugiej strony.
Jeśli chcesz stworzyć ekosystem deweloperów, producentów sprzętu i użytkowników, to musisz zacząć od podstawowych funkcjonalności i na nich budować kolejne. Nie możesz czekać, aż zbudujesz całość i wtedy wprowadzić ją na rynek, tak jak Apple nie czekało, aż stworzy iPhone 14. Tyle że Jobs nie miał tak trudnego zadania, bo iPhone był po prostu telefonem. Wszyscy wiedzieli, do czego się przydaje. Apple musiało tylko powiedzieć: „to jest lepszy telefon niż ten, który już masz”. Meta, promując metawersum, jest w zupełnie innym miejscu.
We wczesnych latach 80. zastanawiano się, po co komu komputer osobisty. Przez całe lata 90. nikt właściwie nie sądził natomiast, że zwykli ludzie będą mieli telefony komórkowe. Wszyscy uważali, że one są dla lekarzy, podróżujących służbowo biznesmenów i przedstawicieli handlowych. Przewidywania były takie, że może 10–20 proc. populacji będzie z nich korzystać. Myślę, że to jest właśnie miejsce, w którym znajduje się dziś Meta. Wydaje mnóstwo pieniędzy i wkłada tyle pracy w budowanie produktu, ale nikt nie wie po co. Powinna budować opowieść o tym, w jaki sposób ta technologia będzie przydatna. Tak jak Steve Jobs w początku lat 80. przekonywał, że komputery osobiste będą połączone sieciami, że będzie można wysyłać dzięki nim wiadomości bez chodzenia na pocztę. Chodzi nie tylko o to, że będzie się fajnie korzystało z aplikacji do fitnessu, lecz o to, że być może urządzenia VR zastąpią telefony komórkowe.
Powiedziałbym, że jesteśmy tam, gdzie była branża mobilnego internetu w okolicach 2000 r. Nikt naprawdę nie zdawał sobie sprawy, że wszyscy będą kupować uniwersalne urządzenia. Ani że mobilny internet stanie się siecią dominującą. A potem oczywiście pojawił się iPhone i wszystko zmienił. I oczywiście, gdyby nie zrobił tego Apple, to zrobiłby to ktoś inny. Google również pracował nad czymś podobnym i myślę, że właśnie w tym punkcie jesteśmy w przypadku rzeczywistości wirtualnej. Istnieje wizja tego, jak to mogłoby wyglądać, mamy urządzenia, które są całkiem niezłe. Sprzedają się, ludzie z nich korzystają, chociaż nie są jeszcze gotowe, by zastąpić komputer osobisty. Jednak można je znacząco ulepszyć i konkurenci firmy Meta też nad tym pracują (Apple pokazało swój zestaw VR w poniedziałek – red.).
Mam problem z takimi wypowiedziami. Można by powiedzieć, że to z zazdrości. A Musk często mówi bzdury, ale jednocześnie udaje mu się robić niesamowite rzeczy, ma spółkę, która projektuje autonomiczne samochody… Co do samej jego oceny, wydaje mi się, że są dwa błędy myślowe w patrzeniu na technologię. Jednym jest ocenianie jak samolotu braci Wrightów: „Leci tylko 200 m, chybocze się. Nie będzie z nim lepiej”. Drugi to odpowiedź: „No dobrze, ale zawsze tak mówią”. Często, kiedy ludzie coś mówią, mają rację – większość wynalazków nie działa. Jednak większość technologii, które działają, wyglądała na początku na bezużyteczne. Nie można więc zatrzymać się na pierwszej ocenie, trzeba pomyśleć o wariantach wynalazku. Jeśli w samolocie braci Wright zwiększysz rozmiar skrzydeł i zastosujesz mocniejszy silnik, to przeleci milę, dwie, pięć, może nawet ocean. Jeśli natomiast pomyślisz o wariantach rakietowego plecaka, dojdziesz do wniosku, że tego nie da się przeskalować, bo żeby latać daleko, trzeba by magazynować setki litrów paliwa. Jeśli natomiast chodzi o to, czy zakładany na głowę zestaw VR wygląda głupio, to samo mówiono o telefonach komórkowych. Nie da się przewidzieć, co będzie uznane za głupie w przyszłości.
Zazwyczaj, gdy pojawia się nowa kategoria, zaczyna się od wielu konkurentów. Podobnie było w przypadku wczesnych etapów branż samochodowej, lotniczej czy komputerowej. Microsoft stworzył program o nazwie Multiplan, który był wczesnym arkuszem kalkulacyjnym i działał na ok. 30 różnych systemach. To samo dotyczyło smartfonów: był iOS, Android, BlackBerry, dwa rodzaje Symbiana i wiele innych. Następnie zachodziły efekty sieciowe: niektóre miały więcej użytkowników, były łatwiejsze w obsłudze i bardziej popularne wśród deweloperów. Dzięki temu powstawał zamknięty krąg, większa liczba klientów przyciągała większą liczbę deweloperów, a to z kolei przyciągało większą liczbę klientów. To samo dzieje się teraz z systemami operacyjnymi.
To głupota. Niebezpieczna dla prywatności użytkowników, bo w praktyce oznacza koniec silnego szyfrowania. Chodzi o to, by wyznaczyć odpowiedni poziom takiej interoperacyjności. Czy mogę wysłać SMS z iOS na Androida? Tak. Czy mogę na obu zainstalować WhatsApp? Jasne. I o to chodzi. Tymczasem UE chce, żeby wiadomości przesyłane z WhatsAppa można było odczytać w iMessage. A co, jeśli rozmowa toczy się w grupie? iMessage nie ma grup. Do czego dążą unijne regulacje? Mam otwierać arkusz kalkulacyjny w „Call of Duty”? ©℗