Przypomnijmy: dyskusja o prawie do bycia zapomnianym jest efektem wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej z 13 maja 2014 r. (sprawa C-131/12). Trybunał uznał w nim, że jeśli ktoś nie życzy sobie, aby internetowa wyszukiwarka łączyła jego dane osobowe z określonymi treściami, to może zażądać usunięcia linku, który do nich prowadzi. Do początku września 120 tys. obywateli UE skorzystało z tej możliwości, domagając się usunięcia 457 tys. linków. Pisaliśmy o tym w dzisiejszej Gazecie Prawnej.
Konwencja spotkań Rady ekspertów (oprócz warszawskiego spotkania odbyły się już w Madrycie, Rzymie i Paryżu, a planowane są w Berlinie, Londynie oraz Brukseli) jest taka, że kilku krajowych specjalistów wygłasza krótkie referaty, które są następnie obiektem dyskusji z gronem fachowców Google. Wśród nich są m.in. wiceprezydent Google David Drummond oraz założyciel Wikipedii Jimmy Wales. Ten ostatni zwrócił uwagę na to, że prawo na podstawie, którego się orzeka, jest starsze od internetu, co może stanowić wielkie zagrożenie dla sieci.
Eksperci – zarówno Google, jak i zaproszeni – najczęściej unikali radykalnych twierdzeń, często zaczynali swoje wypowiedzi od „to zależy” bądź „warto rozważyć różne kwestie”. Wyjątek od tej zasady stanowił pomysł dr. Jacka Szczytki, fizyka z Uniwersytetu Warszawskiego. Zaproponował on rozwiązanie, które niektórzy uznali za odnalezienie szarości w wyborze między bielą a czernią. Zdaniem dr. Szczytki warto rozważyć nie usuwanie wyników z wyszukiwarki, lecz umieszczanie ich na dalszych losowo wybranych stronach. Tym samym nadal ponosilibyśmy konsekwencje wybryków lat młodzieńczych czy innych błędów przeszłości, lecz nie byłoby to tak dotkliwe. Wyjątek stanowiłyby tu sprawy, w których link bezwzględnie powinien zostać usunięty – np. w wypadku fałszywego pomówienia o pedofilię. Na spotkaniu jednak nie zostało ustalone, gdzie znajduje się granica między przypadkami ewidentnymi a dyskusyjnymi.
Polscy eksperci zwrócili uwagę na problem, jaki nieść za sobą by mogła procedura odwoławcza od decyzji kontrolera (czyli firm takich jak Google czy Microsoft). W polskim porządku prawnym sprawy o dobra osobiste rozpatrywane są przez sądy cywilne. Od decyzji odmownych dotyczących prawa do bycia zapomnianym odwołania kierowane zaś powinny być do sądów administracyjnych.
W toku debaty Igor Ostrowski, partner w kancelarii Dentons, stwierdził, że działania w zakresie wykasowywania linków powinny odbywać się lokalnie – to znaczy w odniesieniu do polskiego obywatela rezultaty wyszukiwania powinny być niedostępne w polskiej wersji wyszukiwarki, zaś dostępne w innych wersjach. Z tym stanowiskiem nie zgadzała się Dorota Głowacka z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Jak powiedziała, byłoby to obejście wyroku Trybunału, bowiem skorzystanie z innej wersji wyszukiwarki jest banalnie proste.
Dziennikarz Edwin Bendyk podkreślał z kolei, że w sporze między prawem a technologią nie można zapominać o istotnej roli kultury. Publicysta zauważył, że w Polsce kwestia pamięci jest szczególnie istotna, a przy tym upolityczniona. Internet stał się niemalże źródłem walki historycznej. Wtórowała mu w tym względzie prof. Anna Giza-Poleszczuk, prorektor Uniwersytetu Warszawskiego. Postawiła ona granicę między zapomnieniem a przebaczeniem. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby komuś wybaczyć, ale zapomnienie bywa znacznie trudniejsze. Nie zmieni tego wykasowywanie linków z wyszukiwarki. Profesor Giza-Poleszczuk stwierdziła, że wyszukiwarka powinna pozostać głupia – nie zadaniem Google jest ocena, czy coś jest właściwe, dobre, prawdziwe.
Spotkanie nie dostarczyło odpowiedzi na pytania, które nasuwają się wielu osobom. Nie wydaje się też, byśmy w ogóle byli bliżej ich poznania. Nie oznacza to jednak, że Rada ekspertów Google pracuje źle. Jak podsumował Krzysztof Izdebski z Watchdog Polska, w obecnej chwili – biorąc pod uwagę niejednoznaczny wyrok Trybunału oraz brak praktyki ze strony kontrolerów treści w wyszukiwarkach – nie ma ani dobrych, ani złych odpowiedzi.
Komentarz eksperta
Łukasz Iwanek, właściciel agencji marketingu w wyszukiwarkach Internetica
Wyrok Trybunału Sprawiedliwości wydaje się być istnym błogosławieństwem dla personal-brandingu. Otwiera bowiem możliwość usuwania z wyników wyszukiwania informacji uznanych przez użytkownika za nieaktualne, nieprawdziwe lub nieistotne. Z indeksów wyszukiwarki mogą zatem zniknąć na przykład przestarzałe dane finansowe, które mogą utrudnić staranie się o kredyt czy ubezpieczenie, a także niewygodne wpisy w portalach społecznościowych. Dzięki wyrokowi Trybunału szansę na poprawę swojego wizerunku zyskują również osoby, które w sieci spotkały się ze szkalowaniem lub upokarzaniem. Do mody z pewnością powróci self-googling, z tym że teraz jego celem będzie usuwanie znalezionych informacji.
Wyrok Trybunału stanowi pierwszą próbę uporządkowania tzw. pamięci internetowej. Usunięcie niewygodnej informacji z wyników wyszukiwania oznacza jej faktyczną śmierć. Trybunał zburzył również dotychczasową politykę ochrony prywatności, stosowaną przez wiele internetowych korporacji. Powstaje jednak pytanie o granicę ukrywania informacji dotyczących konkretnych osób i moment, w którym zaczyna to działać na niekorzyść ogółu. Przy okazji wyroku pojawiły się bowiem opinie, że de facto jest to cenzurowanie Internetu. Sam Trybunał przyznał, że należy dążyć do znalezienia punktu równowagi pomiędzy interesem internautów, a podstawowymi prawami osoby, której dotyczą dane.