WYBIERAM POLSKIE. O idei patriotyzmu gospodarczego, konkurencyjności i innowacjach rozmawiamy ze Zbigniewem Warmuzem, Prezesem Zarządu Synthos S.A., jednego z największych producentów surowców chemicznych w Polsce i lidera branży kauczuków syntetycznych oraz polistyrenu do spieniania w Europie.

Czym dla Pana jest idea patriotyzmu gospodarczego?

Definiuję ją bardzo prosto: jeśli mam wybór, jeśli nie prowadzi on do utraty konkurencyjności i jest perspektywiczny, to decyduję się na polskie. Jednak nie w tym rzecz, by wybierać polskie za wszelką cenę. Wypaczenie idei patriotyzmu gospodarczego może doprowadzić do tego, że krajowe marki i produkty będą tracić swoją konkurencyjność i w efekcie nie będą równorzędnym partnerem, przegrywając walkę z konkurencją. Nie ma dzisiaj na świecie gospodarki samowystarczalnej. Tak więc w pewnym stopniu musimy polegać także na producentach i produktach z zewnątrz. Jeszcze raz: jeśli jednak mam wybór pomiędzy polskim i niepolskim, a rodzime jest konkurencyjne, to wybieram zawsze polskie.

W takim razie czy to, co polskie jest konkurencyjne?

Jak najbardziej. Większość naszych surowców kupujemy od krajowych dostawców i jesteśmy w stu procentach z nich zadowoleni. Bardzo ważnym aspektem jest również fakt, że nareszcie na rynku cena przestaje być wyznacznikiem konkurencyjności. Oczywiście cena jest ważna, ale to tylko jeden z elementów usługi dostarczanej przez naszego partnera biznesowego. Są jeszcze inne kwestie jak np. logistyka, szybkość, dostępność, jakość i wiele innego rodzaju parametrów, które tak naprawdę składają się na wartość usługi czy produktu.

Synthos to dziś polska firma globalna. W związku z tym powstaje pytanie, czy pochodzenie kapitału ma dzisiaj jakiekolwiek znaczenie? Według jakich kryteriów Synthos dobiera partnerów biznesowych?

Oczywiście, że ma znaczenie i szczerze dziwię się, jeśli ktoś myśli inaczej. Jako firma staramy się dobierać naszych partnerów m.in. w kontekście etyki i stabilności. Bierzemy pod uwagę to, w jaki sposób postępują w biznesie, czy są wiarygodni, jak się zachowują w sytuacjach kryzysowych, jak się z nami komunikują. To wszystko jest niezwykle istotne w takiej działalności, jak nasza, gdzie przepływ surowców odbywa się w sposób ciągły i każde zachwianie powoduje olbrzymie perturbacje i straty. Moim zdaniem trzeba być zwyczajnie świadomym swoich wyborów i w swojej mikroskali podejmować racjonalne decyzje.

W Polsce, szczególnie w branżach wysokospecjalistycznych spotyka się problem pozyskiwania wykwalifikowanej kadry. Czy u Państwa również występuje to zjawisko?

Nie jesteśmy w tej materii wyjątkiem i także dostrzegamy ten problem. Staramy się radzić sobie poprzez współpracę z oświęcimską uczelnią wyższą i tutejszą szkołą zawodową, która kształci techników chemików, kadrę bardzo nam potrzebną m.in. do pracy na naszych nowych instalacjach. Dzisiaj w Polsce nie ma takiego systemu kształcenia, który by edukował specjalistów w branży chemicznej. Nie da się ukryć, że mamy deficyt na rynku pracy, spowodowany odejściem przed laty od edukacji zawodowej. Dzisiaj wyciągamy wnioski przywracając szkolnictwo zawodowe, ale wykształcenie nowej kadry zajmie kolejnych kilka lat. W związku z tym, niejednokrotnie musimy rekrutować ludzi posiadających wykształcenie ogólne, szkolić ich i uczyć.

Wspominał Pan o współpracy z uczelnią wyższą. Jakie są Państwa doświadczenia ze współpracy biznesu z nauką?

Współpracujemy z kilkoma polskimi instytutami i uczelniami. Mamy na tej kanwie i sukcesy, i porażki. Myślę, że ciągle na tym polu jest bardzo dużo do zrobienia. Ta współpraca nie jest niestety modelowa. Bazując na własnych doświadczeniach mogę powiedzieć, że podejście niektórych naszych partnerów naukowych, jest często mało rynkowe. W ośrodkach naukowych jest duże zapotrzebowanie na środki do prowadzenia badań, natomiast nie ma nacisku na komercjalizację ich wyników. Z praktycznym wykorzystaniem efektów jest naprawdę duży problem. Dlaczego tak się dzieje? Myślę, że jest w tym też nasza tj. przedsiębiorców wina. Oczekujemy spektakularnych wyników w krótkim czasie. Bardzo często duże podmioty, które zlecają badania za mało słuchają drugiej strony. Chcą mieć kontrolę, pełnię praw do tego, co się tworzy, nie zawsze dostatecznie doceniając stronę naukową. Wydaje się, że w takich dużych organizacjach, jak m.in. nasza, tego typu działalność powinna być prowadzona zupełnie odrębnie i powinna się rządzić innymi prawami niż te, które narzucamy sobie samym. To jest po prostu inny „biznes”, gdzie nie wszystko da się łatwo policzyć, oszacować więc wymaga zupełnie innego podejścia i dużej dozy cierpliwości i zaufania.

Rozmawiał Tomasz Popławski