Czy ktoś przestrzegał nas przed ryzykiem? – pytają dziś frankowicze, którzy nie mogą sobie poradzić ze spłatami rat po wzroście kursu szwajcarskiej waluty. Nie przestrzegał. Czy ktoś przestrzega zaciągających dziś kredyty hipoteczne w złotych, żeby jeszcze raz przemyśleli i przeliczyli tę decyzję? Proszę odnotować, że właśnie przestrzegam.
Historia kredytu hipotecznego w Polsce składa się z ciągłych prób, by obejść (przeskoczyć? zamaskować?) przepaść. Tą przepaścią jest wskaźnik ceny mieszkania do przeciętnego dochodu. Spadek cen mieszkań i wzrost wynagrodzeń powodują, że przepaść ta się zmniejsza, lecz wciąż jest głęboka.
Kredyty we frankach szwajcarskich wpisują się w tę historię. Bo – zakładając, że frank nie podrożeje – można było, teoretycznie, kupić znacznie więcej za sporo mniej. Poprawienie własnej sytuacji szybko i po okazyjnych kosztach było pokusą nie do odparcia. Kto wtedy myśli o ryzyku? Gdy frank podrożał, iluzja pękła. Niektórzy spadli w przepaść.
W bardzo ciekawej, trwającej na całym świecie dyskusji bankowców z politykami o tym, kto jest odpowiedzialny za trwający kryzys, z obu stron padają słuszne argumenty. Politycy mówią – to wy i wasza niepohamowana chciwość doprowadziły do podejmowania nadmiernego ryzyka i napompowania baniek spekulacyjnych, które w końcu musiały pęknąć.
Bankowcy odpowiadają – to wy nas do tego zachęcaliście, bo zależało wam, by kupować poparcie ludzi, którym żyło się coraz gorzej, udzielanym przez nas kredytem. Wygląda to jak spór ognia z benzyną o to, kto spowodował pożar.
Po krachu, jaki zdarzył się w Europie i jaki również dotknął Polskę (choć władze doprowadziły u nas do specyficznego podziału kosztów kryzysu), gospodarstwa domowe będą się jeszcze przez wiele lat delewarować, czyli obniżać swoje zadłużenie. W wielu przypadkach obciążenie długiem nie pozwala im na zwiększenie konsumpcji, powiększenie rodziny, a nawet zaspokojenie podstawowych potrzeb. Część z nich została na lata wypchnięta na margines funkcjonowania społecznego i wykluczona finansowo z powodu nadmiernego zadłużenia. Według danych Eurostatu obejmuje ono już kilkanaście procent rodzin w Europie. Ile w Polsce? Nie wiemy. Żadna publiczna instytucja tego nie liczy.
Konieczność delewarowania nie wróży dobrze ani wzrostowi oszczędności (i w Europie, i w Polsce), ani kredytowi hipotecznemu, który w Polsce właśnie z powodu niedostatku oszczędności był relatywnie droższy niż na Zachodzie. To dlatego właśnie gospodarstwa domowe zadłużały się we frankach, korzystając z oszczędności zagranicznych.
I oto – nadarza się sytuacja wyjątkowa. Kredyt, także ten hipoteczny – jest w końcu tani. Dzieje się tak dlatego, że mamy najniższe w historii stopy procentowe. A prawdopodobnie będą niedługo jeszcze niższe, więc i kredyt będzie jeszcze tańszy.
Jak długo będą tak niskie? Nie sposób na to pytanie odpowiedzieć. Podobnie jak nie sposób odpowiedzieć na pytanie, czy frank za rok lub za pięć lat będzie kosztował 3 czy 5 zł. Prognozy mówią, że być może do końca przyszłego roku. A może jeszcze rok dłużej. Albo dwa. Jeśli ktoś myśli o kredycie na 20 lub 30 lat, te dwa lub trzy lata wyjątkowo niskiego oprocentowania to tylko chwila.
Na pozór wszystko wygląda dobrze. Dzięki ostatniej obniżce stóp zdolność kredytowa przeciętnego gospodarstwa domowego wzrosła o 20–30 proc. Teoretycznie każdy, kto reguluje zobowiązania, na tyle więcej jeszcze mógłby się zadłużyć.
Ale to tylko teoria, bo kiedy stopy procentowe wzrosną, kredyt może okazać się bardzo drogi. Tak drogi, że przyszli złotówkowicze będą mieli ten sam problem, co dzisiejsi frankowicze. Nawet kredyt, który dziś wygląda tanio i którego spłaty nie przyprawiają o dreszcze.
W tym wszystkim postawa banków niestety znów nie jest – tak jak przy udzielaniu kredytów we frankach kilka lat temu – jednoznaczna. Bo dane Komisji Nadzoru Finansowego pokazują, że w 2013 r. banki ponad 70 proc. kredytów udzieliły kredytobiorcom o dochodach nie większych niż 6 tys. zł miesięcznie. Co ważne – są to dochody na kredyt, a ponieważ większość kredytów hipotecznych zaciągają rodziny, więc są to dochody na rodzinę. Niekiedy banki zakładają, że rodzinie po spłacie raty na przeżycie wystarczy minimum socjalne. Po raz kolejny podejmują nadmierne ryzyko, którego owoce będziemy zbierać, kiedy stopy procentowe wzrosną.
Dlatego przestrzegam. Trzeba jeszcze raz policzyć, czy stać nas na mieszkanie. Nie teraz, ale za kilka lat, gdy odsetki będą dwa lub trzy razy większe niż obecnie. Rachunek wydaje się prosty. Większości z nas na mieszkanie nie stać.
Jacek Ramotowski, dziennikarz Obserwatora Finansowego