Drożejące OC zachęca do kombinacji przy zakupie polis. Prowodyrem są klienci, ale agenci im w tym wtórują.
Zmiana kodu pocztowego miejsca zamieszkania lub zameldowania, przeznaczenia samochodu, pojemności silnika, zmniejszenie liczby lub zupełne pominięcie szkód, dzielenie ubezpieczenia z mało szkodowym członkiem rodziny (tzw. metoda na mamę) lub wręcz przepisywanie na niego auta, wreszcie oszukiwanie przy wskazywaniu miejsca przechowywania samochodu nocą – to niektóre sposoby, jakich chwytają się kierowcy, żeby obniżyć koszty mocno drożejącego ostatnio OC i AC. Z informacji płynących z rynku wynika, że ta tendencja narasta.
– W ostatnich tygodniach to niepokojące zjawisko przybiera na sile i za kilka miesięcy może znaleźć odzwierciedlenie we wnioskach o interwencję do rzecznika finansowego – wskazuje Bartłomiej Chmielowiec z Biura Rzecznika Finansowego. Dość ostro sytuację na rynku opisuje Jacek Kliszcz ze Stowarzyszenia Polskich Brokerów Ubezpieczeniowych i Reasekuracyjnych, nazywając ją patologiczną. – Od podwyżek ucieka każdy, kto może. Nie tylko indywidualni kierowcy, lecz także właściciele flot – mówi. Jako przykład wskazuje ubezpieczanie floty autobusów, których właściciele deklarują, że służą do przejazdów prywatnych, a nie zarobkowych. W jednym z takich przypadków stawka OC na każdy pojazd wyniosła 1,8 tys. zł zamiast 10 tys. zł.