Mocną huśtawkę nastrojów zafundowali wczoraj frankowiczom inwestorzy na rynku walutowym.
Jesteśmy całkowicie przygotowani – to jedno zdanie z wywiadu wiceprezesa Narodowego Banku Szwajcarii Jean-Pierre’a Danthine’a w kilkanaście minut zepchnęło kurs franka wobec euro do poziomu 1,03–1,04 za euro z ok. 1 franka za euro. W złotych frank kosztował nawet 4,07 zł.
Wiceprezes Danthine w ten sposób odpowiedział na pytanie, czy SNB jest gotowy interweniować na rynku, gdyby helwecka waluta była zbyt mocna. Dla rynku to był sygnał, że Szwajcarzy mogą zacząć kupować inne waluty, żeby osłabić własną. Taki scenariusz gracze obstawiają od 15 stycznia, gdy bank Szwajcarii nieoczekiwanie zrezygnował z obrony poziomu 1,20 franka za euro. Wypowiedź Danthine’a była więc jak iskra.
– Rynek jest w stanie pełnej gotowości na wypadek interwencji, SNB rzeczywiście mówi, że może to zrobić w każdym momencie. Ale to na razie tylko spekulacje – mówił wczoraj agencji Bloomberg Neil Jones, szef sprzedaży funduszy hedgingowych w Mizuho Bank Ltd. w Londynie. To, że za słowami przedstawicieli SNB na razie nie idą czyny, spowodowało, że sytuacja szybko się odwróciła i frank znów zaczął zyskiwać. Około południa kosztował już 4,18 zł. Pod koniec dnia kurs wynosił około 4,13 zł.
Analitycy radzą przyzwyczaić się do takich gwałtownych wahnięć. Przemysław Kwiecień, ekonomista X-Trade Brokers, mówi, że teraz w przypadku franka działają dwie przeciwstawne siły. Pierwsza: frank do tej pory ma opinię waluty stabilnej, takiej, do której się ucieka w chwilach zwiększonego ryzyka na rynku. Ale jest i druga: kupowanie aktywów we frankach, np. obligacji, jest dziś mało opłacalne ze względu na ich ujemną rentowność.
– Zmienność kursu franka będzie bardzo duża. Po takim szoku, jaki zafundował inwestorom SNB w ubiegłym tygodniu, znosząc parytet wymiany, trochę jeszcze potrwa, zanim rynek odnajdzie jakiś kurs równowagi. Czynników, które mają na to wpływ, jest wiele. Nie będzie to raczej ruch w jednym kierunku, bo stopy procentowe w Szwajcarii są wyjątkowo niekorzystne, na poziomach, które mogą odstraszać kapitał. Pieniądz wcale nie musi płynąć w okolice Zurychu – ocenia Przemysław Kwiecień.
Drugim czynnikiem, który może wywoływać zwiększone wahania franka, jest duża niepewność, jak szwajcarscy decydenci będą przeciwstawiać się umocnieniu swojej waluty. Teoretycznie takie zjawisko mogłoby mieć negatywne skutki dla gospodarki Szwajcarii. Pierwszy to ryzyko deflacji. Już w IV kw. 2014 r. Szwajcarzy mieli niewielki spadek cen (o 0,3 proc.). Prognozy zbierane wśród ekspertów przez Bloomberga wskazują na pogłębienie tego spadku do 0,4 proc. w I kw. tego roku. Kolejny czynnik: potencjalny problem ze szwajcarskim eksportem. A to z kolei może oznaczać dławienie wzrostu gospodarczego (PKB Szwajcarii wzrósł o 1,9 proc. w III kw. 2014 r).
Deflacja i wyhamowanie wzrostu gospodarczego mogłyby być rysą na wizerunku stabilnej szwajcarskiej gospodarki. A to wzrost stoi za dobrą opinią franka.
Piotr Bujak, ekonomista PKO BP, uważa jednak, że inwestorzy tak szybko się od Szwajcarii nie odwrócą i nadal będzie ona postrzegana jako bezpieczna przystań. – Przez jakiś czas frank będzie relatywnie mocny. Ujemne rentowności nie wystraszyły inwestorów. A czynników, które mogą go dodatkowo umacniać, jest co najmniej kilka. Na przykład jakieś załamanie na rynku akcji, które może w końcu nastąpić, zwłaszcza w USA, gdzie od sześciu lat trwa giełdowa hossa. Albo nowe kłopoty z Grecją i jej dalszą obecnością w strefie euro – mówi ekonomista.
Zwraca uwagę na jeszcze jedno: w przypadku kursu złotego wobec franka istotne mogą być postanowienia polskiej Rady Polityki Pieniężnej. Ubiegłotygodniowa decyzja Europejskiego Banku Centralnego, który od marca zamierza drukować 60 mld euro miesięczne, dla złotego oznaczałaby szansę na umocnienie, bo część tego kapitału mogłaby trafiać do Polski, zwabiona wysokimi stopami procentowymi. To się zresztą już dzieje, co widać w rosnących cenach obligacji skarbowych i związanym z tym spadkiem ich kondycji: wczoraj po raz pierwszy w historii rentowność papierów dziesięcioletnich spadła poniżej 2 proc.
Zmienność kursu franka będzie bardzo duża, twierdzą analitycy
Jak Europa radzi sobie z chimeryczną walutą helwecką
Najgłośniejszym przykładem kraju z tym problemem są Węgry: kredyty walutowe spłaca tam ponad 350 tys. rodzin. Gdy kilka lat temu brały kredyty, za franka płacono 160 forintów. W wyniku kryzysu finansowego podrożał do ok. 290 forintów. I blisko 90 tys. gospodarstw domowych nie było w stanie regulować rat.
Władze Węgier od dłuższego czasu kombinowały więc, jak problem kredytów frankowych rozwiązać, i stały się w tej sprawie sztandarowym przykładem. Pod koniec ubiegłego roku przyjęto ustawę, w myśl której większość kredytów we frankach, euro i japońskich jenach zostanie przewalutowana po kompromisowych kursach z dnia 7 listopada ub.r. W myśl przyjętych przepisów zamiana waluty kredytu nie jest obowiązkowa, jednak większość węgierskich kredytobiorców będzie musiała na nią przystać ze względu na wygórowane warunki pozostania przy CHF. Chodzi na przykład o konieczność osiągania przychodów we franku czy euro. Węgierski rząd ma więc nadzieję, że do końca bieżącego roku problem kredytów walutowych zniknie.
Dużą liczbę i wartość kredyty we franku osiągnęły także w Chorwacji. Tu również kredytobiorcom dał się we znaki wysoki kurs szwajcarskiej waluty. Władze Chorwacji przygotowały projekt ustawy przewidującej zamrożenie kursu franka na rok na poziomie ok. 6,4 kuny, czyli sprzed ostatniego silnego umocnienia się. Najwięcej kredytów we franku, oprócz Polski, jest w sąsiadującej ze Szwajcarią Austrii. Tam, jak dotąd, rozwiązań stemowych nie wprowadzono.