Choć większość osób zadłużonych w szwajcarskiej walucie może nazywać się pechowcami, to są tacy, dla których takie miano to dużo za mało
Choć większość osób zadłużonych w szwajcarskiej walucie może nazywać się pechowcami, to są tacy, dla których takie miano to dużo za mało
Powód, dla którego klienci działających w Polsce banków pakowali się w kredyty we franku, był jeden: ich cena. O ile np. w czerwcu 2008 r. średnie oprocentowanie kredytów mieszkaniowych w złotych wynosiło ponad 7 proc., o tyle koszt takiego samego kredytu we frankach wynosił niewiele ponad 4 proc. Różnica wynikała z niskich stóp procentowych w Szwajcarii, które 6 lat temu były na poziomie 3 proc., a u nas znajdowały się na poziomie dwa razy wyższym. Natomiast marże kredytów we franku wcale nie były niższe. Z danych Domu Kredytowego Notus wynika, że w połowie 2008 r. wynosiły średnio 1,2 proc. – o kilka dziesiętnych punktu procentowego więcej niż dla kredytów złotowych. – Ale już wtedy byli frankowcy, którzy musieli płacić marże na poziomie 2 proc. i więcej. Dotyczyło to w szczególności tych klientów, którzy mieli nie do końca czystą historię kredytową – podkreśla Michał Krajkowski z DK Notus.
Co jednak mogą o sobie powiedzieć ludzie, którzy np. w 2005 r. zaciągnęli kredyt hipoteczny we franku z oprocentowaniem na poziomie 10 proc.? Taką ofertę miał np. ówczesny Dom Bank. To instytucja, która zniknęła później z rynku w wyniku fuzji i powstania Getin Noble Banku. Dom Bank oferował kredyt mieszkaniowy we franku na oświadczenie, co oznacza, że klient nie musiał przedstawiać dokumentów o uzyskiwanych dochodach, wystarczyła jego pisemna deklaracja, że jest w stanie spłacić kredyt. Jego oprocentowanie zaczynało się od 7 proc. Ale byli tacy, którzy płacili kilka punktów procentowych więcej.
Do szczęściarzy nie mogą się zaliczyć również klienci jednego z pośredników finansowych, którzy np. wiosną 2008 r. skorzystali z oferty kredytu na 110 proc. wartości kupowanego mieszkania. Wbrew pozorom dodatkowe 10 proc. nie było przeznaczone na wykończenie lokalu, tylko na zakup jednostek uczestnictwa funduszy akcyjnych. Zyski z takiej inwestycji miały rekompensować część kosztów związanych z obsługą zadłużenia. Niestety, kilka miesięcy później w wyniku kryzysu finansowego po upadku banku Lehman Brothers wyceny akcji na warszawskiej giełdzie poleciały na łeb, na szyję. Klienci nie dość, że musieli płacić wyższe raty kredytowe w związku z umocnieniem franka, to jeszcze przyszło im przełknąć gorycz straty kilkudziesięciu procent środków wpłaconych do funduszu.
Choć takich osób w całej ponad półmilionowej grupie zadłużonych we franku nie ma zbyt wiele, specjaliści podejrzewają, że będą one stać na pierwszej linii frontu walki o to, by banki wzięły na siebie część odpowiedzialności za decyzję o kredytowaniu w walutach obcych. Izabela Dąbrowska, prawnik Federacji Konsumentów, mówi, że jak dotąd nie spotkała się ze skargą, której przedmiotem byłoby tak wysokie oprocentowanie – jak w przypadku Dom Banku. – Tak ekstremalnego przypadku nie miałam, ale trafiały się sprawy, gdzie marża banku wynosiła ponad 3 proc. – mówi.
Według niej ostatnie wydarzenia na rynku walutowym i związane z tym problemy z bieżącą obsługą kredytów CHF już mają swoje skutki, bo coraz więcej konsumentów zwraca się do federacji z pytaniami, co w obecnej sytuacji mogą zrobić. Pytają przede wszystkim o to, czy banki mogą zlekceważyć ujemny LIBOR, którego spadek w znacznym stopniu powinien zrekompensować wzrost kursu franka. – Dla kredytu w wysokości 200 tys. zł zaciągniętego na 30 lat spadek stopy procentowej o 0,75 pkt proc. skutkuje zmniejszeniem raty o ponad 100 zł – mówi Michał Krajkowski. Na razie bankowcy deklarują, że spadek LIBOR będą uwzględniać w oprocentowaniu kredytów. Chyba że stopy w Szwajcarii obniżą się na tyle, że oprocentowanie kredytów musiałoby spaść poniżej zera. Takie podejście może skutkować procesami zbiorowymi przeciwko bankom. – Może ich być sporo. Wiemy o tym, że już teraz zawiązuje się kilka grup przeciwko kredytodawcom. To zjawisko będzie narastać – uważa Izabela Dąbrowska.
Rzetelny jak frankowicz. Oto portret zadłużonego walutowohipotecznie
Jest ich 953 tys., mają 566 tys. kredytów we frankach, przeważają mężczyźni, których w tej grupie jest 483 tys. – taką charakterystykę frankowiczów sporządziło Biuro Informacji Kredytowej.
Frankowicz to rzetelny płatnik. Według danych z końca listopada 2014 r. (bo na nich oparł swoje wyliczenia BIK) aż 98,6 proc. frankowiczów (czyli około 939,8 tys. osób) spłacało swoje kredyty w terminie. Przeterminowany kredyt miało 13,2 tys. osób.
– Kredyty we frankach najczęściej zaciągano po to, by zaspokoić potrzeby mieszkaniowe. To nie był kredyt inwestycyjny. Zobowiązania z tytułu kredytów hipotecznych są spłacane w pierwszej kolejności. Jeśli nawet ktoś ma kłopoty finansowe, to raczej opóźni inne płatności. Obsługa kredytu na zakup mieszkania jest najważniejsza – ocenia Waldemar Rogowski z BIK.
Z informacji biura wynika, że frankowicze to ludzie, którzy nie unikają długów. Aż 733 tys. osób z kredytem we frankach – czyli 77 proc. całej grupy – ma na karku jeszcze inne pożyczki. Mimo to dobrze radzą sobie ze spłatą, tylko 4 proc. któregoś z kredytów nie spłaca.
Większość dłużników to osoby mające między 34 a 48 lat. Ta grupa stanowi 65 proc. zadłużonych w CHF, a pod względem wartości zawartych umów mają oni około 72 proc. kredytów we frankach. BIK wylicza, że według stanu na koniec listopada 2014 r. pokolenie X, jak nazywa tę grupę, miało do spłaty 99 mld zł.
Co ciekawe, duża część frankowiczów to osoby starsze, urodzone w latach 1948–1966. W sumie stanowią 27 proc. ogółu zadłużonych. Z kolei stosunkowo mało jest młodych, 20-, 30-latków. Osoby w tym wieku (a więc te, które przyszły na świat między 1982 a 1995 r.) to 6 proc. frankowych dłużników. Przy czym w tej najmłodszej grupie to kobiety stanowią większość (około 59 proc.).
– Młodych jest niewielu, bo nie zdążyli się załapać na boom kredytów we frankach w latach 2006–2008. To wtedy zaciągnięto 60 proc. wszystkich frankowych zobowiązań – wyjaśnia Waldemar Rogowski.
Zwraca uwagę, że osoby, które wtedy pożyczały franki, brały na siebie duże ryzyko i nie chodzi tylko o rekordowo niski wówczas kurs. To właśnie wtedy boom przechodził polski rynek nieruchomości, co sprowadzało się do dużego wzrostu cen mieszkań i domów. Według Rogowskiego ci, którzy wówczas decydowali się na kredyt walutowy, trafili na najgorszą – z dzisiejszej perspektywy – sytuację rynkową.
Teraz umocnienie franka zwiększyło wielkość zadłużenia, natomiast cena nieruchomości nie rośnie. To kolejna cecha większości frankowiczów: są przywiązani do swoich domów i mieszkań, bo nawet ich sprzedaż nie pokryje wartości zadłużenia, jakie na siebie wzięli.
Frankowicze wyszli na ulicę. O protestach zadłużonych czytaj w serwisie Dziennik.pl
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama