Jeżeli kredyt frankowy był dla kredytobiorcy w chwili zaciągania znacznie korzystniejszy od złotowego, nie można mówić o jakimkolwiek naruszeniu interesów konsumenta – uznał Sąd Okręgowy w Białymstoku.

Bez znaczenia, zdaniem sądu, jest przy tym, czy w umowie znajdowały się klauzule naruszające dobre obyczaje, sprowadzające się do nieusprawiedliwionej dysproporcji praw i obowiązków banku oraz kredytobiorcy. Liczy się sam fakt, że w kluczowym momencie - dniu podpisania umowy kredytowej - konsument zyskiwał na tym finansowo.

Frank w worku

W 2006 r. małżeństwo wzięło kredyt hipoteczny. Wskazało jako walutę kredytu frank szwajcarski i okres kredytowania - 30 lat.
Bank nie robił kłopotów - kredytu udzielił. Kredytobiorcy zaś - jak się zdawało - wiedzieli, na co się decydują. Był to bowiem ich kolejny kredyt frankowy.
Problemy zaczęły się wiele lat później. Kredytobiorcy zaczęli bowiem podnosić wiele argumentów: że nie dostali projektu umowy do zapoznania się przed podpisaniem, że w dokumencie roi się od niedozwolonych postanowień umownych. W efekcie wystąpili - już jako rozwodnicy - o ustalenie nieważności umowy i zwrot nadpłaconych rat.
Powodowie nie ukrywali, że tak jak kredyt frankowy był bardziej opłacalny w chwili zaciągnięcia, tak później stał się droższy niżeli porównywalny kredyt wzięty w złotym.

Sąd: To był świadomy wybór

Sąd rozpoznający sprawę zwrócił uwagę, że kluczowe jest rozebranie na czynniki pierwsze art. 3851 par. 1 kodeksu cywilnego. Stanowi on, że postanowienia umowy zawieranej z konsumentem nieuzgodnione indywidualnie nie wiążą go, jeżeli kształtują jego prawa i obowiązki w sposób sprzeczny z dobrymi obyczajami, rażąco naruszając jego interesy (niedozwolone postanowienia umowne).
Aby więc można było przyznać rację powodom, trzeba wpierw uznać, że ich interesy zostały rażąco naruszone.
A tak - zdaniem sądu - się nie stało.
Sąd zwrócił uwagę, że umowa powodów z pozwanym była wykonywana bez jakichkolwiek problemów przez ponad 10 lat. Dopiero w 2020 r. powodowie wystąpili w drodze procesu sądowego o stwierdzenie jej nieważności i zwrot zapłaconych rat z powołaniem się na tę nieważność.
„Ta sytuacja nie była konsekwencją oceny, że problem «abuzywności» klauzul umów o sposobie wyliczenia rat kredytów w tych latach nie istniał, czy też klauzule te wówczas nie były «abuzywne», ale dlatego, że mimo takiej, a nie innej treści zapisów umowy, w 2006 r. raty w przeliczeniu na złote były wyraźnie niższe od rat analogicznego kredytu złotowego, i tak samo przez kilka pierwszych lat, potem różnica ta stawała się coraz mniejsza, aż w końcu, od połowy 2013 r. raty stały się niemal równe, a nawet raty kredytu walutowego stawały się z czasem wyższe w stosunku do rat uiszczanych przez kredytobiorców, którzy w tych samych latach zaciągnęli kredyty w złotych” - zauważył sąd.
I podkreślił, że spłata kredytu otrzymanego przez powodów przez kilka lat była dla nich tańsza, a tym samym korzystniejsza finansowo od kredytu w analogicznej kwocie, której walutą był złoty polski.
Skutek? „Nie można mówić o jakimkolwiek (a nie tylko rażącym) naruszeniu interesów, w tym ekonomicznych, konsumenta, jeżeli nawet klauzula naruszająca dobre obyczaje powodowała nieusprawiedliwioną dysproporcję praw i obowiązków banku i kredytobiorcy w sytuacji, gdy kredyt waloryzowany czy denominowany do waluty obcej, w czasie zawierania umowy, był wyraźnie, jednoznacznie finansowo znacznie korzystniejszy od kredytu złotowego, równie dostępnego kredytobiorcom” - uznał sąd. Powództwo zatem oddalił.

Teraźniejszość również ważna

Sąd, uzasadniając wyrok, obszernie powoływał się na poglądy prof. Macieja Gutowskiego, cywilisty.
Prawnik w rozmowie z DGP jednak orzeczenia nie broni.
- Myślę, że w uzasadnieniu wyroku niesłusznie zredukowano ocenę godzenia w interesy konsumenta do chwili zawierania umowy - mówi prof. Gutowski.
I wyjaśnia, że jeśli sąd dostrzega w klauzuli sprzeczne z dobrymi obyczajami naruszenie równowagi kontraktowej, to na konsekwencje tego naruszenia trzeba patrzeć w toku całego trwania umowy kredytu jako ciągłego stosunku zobowiązaniowego.
- Jeśli zatem np. spłata kredytu opierała się na jednostronnie ustalanym kursie lub istotnym spreadzie walutowym, to będzie ona abuzywna, choćby w chwili zawarcia umowy przeliczenie było korzystniejsze niż w kredycie złotowym. Na umowę trzeba bowiem patrzeć jako na całość - podkreśla prof. Maciej Gutowski.
Podobnie twierdzi Karolina Pilawska, adwokat, wspólnik w kancelarii Pilawska Zorski Adwokaci, która reprezentuje kredytobiorców w sprawach przeciwko bankom.
Zauważa ona, że sąd w całych swych rozważaniach porównuje sytuację powodów do sytuacji innych kredytobiorców. Tymczasem - zdaniem Pilawskiej - ta analiza jest zupełnie niepotrzebna.
- Orzeczenie danego sądu powszechnego nie ma ogólnego charakteru, jaki mają działania ustawodawcy, lecz przeciwnie - wpływa na prawa i obowiązki oznaczonych stron biorących udział w procesie. Na tym polega fundamentalne rozgraniczenie pomiędzy prawem cywilnym a prawem publicznym - stwierdza Pilawska.
I dodaje, że argument, iż na skutek rozstrzygnięcia sporu pomiędzy stronami w określony sposób inne podmioty mogłyby się czuć niesprawiedliwie potraktowane i to stoi na przeszkodzie odpowiedniemu wyrokowaniu, jest argumentem właściwym publicystyce, a nie rozumowaniu prawniczemu.
Wyrok jest nieprawomocny. Przysługuje od niego apelacja do sądu apelacyjnego.
ikona lupy />
Zazwyczaj to kredytobiorcy wygrywają / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe

orzecznictwo

Wyrok Sądu Okręgowego w Białymstoku z 17 marca 2022 r., sygn. akt I C 1043/20 www.serwisy.gazetaprawna.pl/orzeczenia