Każda hossa jest inna, powstaje i kończy się z różnych powodów i w różnych warunkach. Choć trudno na podstawie historycznych porównań snuć prognozy, nie można jednak bagatelizować historycznych prawidłowości. Te zaś wskazują, że rynek byka w Stanach Zjednoczonych trwa zwykle około 5 lat. Ten z którym mamy do czynienia obecnie, właśnie dożywa tego wieku.

Obecna hossa na amerykańskim parkiecie rozpoczęła się na początku marca 2009 r., a więc za kilka tygodni liczyć będzie sobie równe pięć lat. Dwie poprzednie, a więc ta z lat 2002-2007 oraz z okresu 1994-2000 trwały także po około 60 miesięcy. W ciągu ostatnich 45 lat historii Wall Street, czterokrotnie rynek byka utrzymywał się przez około 5 lat, dwukrotnie sięgał 72 miesięcy i tylko raz trwał niecałe trzy lata. Prawidłowości są więc bardzo wyraźne i warto brać je pod uwagę w decyzjach inwestycyjnych. Choć niemal każdy czas byka i niedźwiedzia ma swoje cechy specyficzne, powstaje w różnych warunkach i w różnych okolicznościach i z różnych powodów się kończy, to jednak wspomniana cykliczność jest zjawiskiem, które trudno lekceważyć. Jej źródłem są procesy zachodzące w realnej gospodarce, a w ciągu kilkunastu ostatnich lat szczególnie istotnym czynnikiem wyznaczającym puls rynku, jest polityka pieniężna, prowadzona przez Fed. Trudno oczywiście na podstawie historycznych analogii precyzyjnie określić zarówno moment pojawienia się zmiany giełdowej tendencji, jak i zasięg ruchu indeksów. Ale już te ogólne spostrzeżenia mogą być źródłem praktycznych przemyśleń i decyzji, dotyczących zmian strategii inwestycyjnej.

Także pod względem skali zwyżki, obecna hossa jest już mocno zaawansowana, choć tu analogie historyczne nie dają jednoznacznych wskazówek. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat trzykrotnie zasięg wzrostów na Wall Street sięgał od 105 do 130 proc., dwukrotnie zaś przekraczała 230-240 proc. Obecny rynek byka jest więc na razie pod tym względem nietypowy. Od marca 2009 r. S&P500 zyskał niemal 180 proc., a więc można by przypuszczać, że skoro tak wyraźnie przekroczył poprzednią minimalną „normę” dla hossy, to zbliży się jeszcze bardziej do jej górnego historycznego poziomu. Gdyby więc amerykańskie indeksy miały tym razem pójść w górę łącznie o 230 proc., S&P500 musiałby dotrzeć w okolice 2200 punktów. Oznaczałoby to zwyżkę od obecnego poziomu o 19 proc. Oczywiście wszystko jest możliwe, ale prawdopodobieństwo wystąpienia 20 proc. zwyżki po 2013 r., w którym indeks wzrósł o prawie 30 proc. nie jest zbyt wielkie, choć historia amerykańskiej giełdy pokazuje, że jest to możliwe. W latach 1995-1999 mieliśmy okres, w którym przez pięć lat z rzędu S&P500 szedł w górę od 20 do 34 proc. rocznie. Teoretycznie zapowiedzi Fed utrzymania luźnej polityki pieniężnej do 2015 r. daje bykom jeszcze trochę czasu i miejsca na kontynuację dotychczasowej tendencji.

Z punktu widzenia czasu trwania i wypatrywania końca hossy, warto zwrócić uwagę na dwa aspekty. Po pierwsze, oba poprzednie rynki byka miały bezpośrednie związek z posunięciami rezerwy federalnej i to zarówno jeśli chodzi o początek, jak i zakończenie hossy. Tym razem jest podobnie, a nawet można powiedzieć, że w obecnym przypadku rola Fed jest jeszcze mocniejsza niż w poprzednich. Chcąc więc bardziej szczegółowo analizować możliwe scenariusze na najbliższą przyszłość, trzeba by prześledzić historię pod kątem reakcji rynków na decyzje o zaostrzaniu polityki pieniężnej, choć i tu nie ma prawdopodobnie dwóch identycznych sytuacji, a ta z którą obecnie mamy do czynienia niewątpliwie jest bezprecedensowa, zarówno ze względu na skalę, jak i arsenał użytych przez Fed środków. Po drugie, obie poprzednie hossy kończyły się bardzo poważnym załamaniem. Pęknięcie bańki internetowej skutkowało spadkiem S&P500 o 50 proc., zaś konsekwencją krachu na rynku nieruchomości było tąpnięcie wskaźnika o 58 proc. Za każdym razem mieliśmy do czynienia z pęknięciem jakiegoś spekulacyjnego bąbla. Na razie trudno jednoznacznie zidentyfikować taką sytuację lub dostrzec poważne zjawisko kryzysowe, które mogłoby doprowadzić do giełdowego krachu. Ponadto nie widać też jeszcze poważniejszych sygnałów zakończenia wzrostowej tendencji. Poprzednie dwie, kończące się poważnym załamaniem, nie „umierały” gwałtownie bez uprzednich wyraźnych jego symptomów. Pękanie internetowej bańki trwało około szczęść miesięcy, podobnie jak przechodzenie od hossy do krachu w 2007 r.

Warto także zwrócić uwagę, że koniec hossy nie musi automatycznie oznaczać krachu i nastania bessy. Bardzo prawdopodobny jest scenariusz, który amerykańska giełda przeżywała niemal równe dwadzieścia lat wcześniej. Po trwającym od jesieni 1990 r. do lutego 1994 r. rynku byka, w trakcie którego indeksy zyskały 63 proc., nastąpiło trwające 11 miesięcy ochłodzenie nastrojów. W jego wyniku S&P500 zniżkował o 8 proc., po czym kontynuował ruch w górę przez kolejnych sześć lat. Podobny okres chłodzenia rynku mógłby w obecnym cyklu mieć miejsce wraz ze zbliżaniem się lub rozpoczęciem przez Fed fazy podwyżek stóp procentowych. Bezprecedensowa sytuacja, w jakiej rezerwa federalna znalazła się po okresie pięciu lat prowadzenia nadzwyczajnych działań, daje szansę na to, że powrót do normalności będzie następował z zachowaniem nadzwyczajnych środków ostrożności. Ryzyko, że Fed zaostrzając politykę pieniężną po raz trzeci z rzędu doprowadzi do załamania na rynkach, wydaje się bardzo małe.

Roman Przasnyski